Łąka. Zielona, miękka trawa. Słońce. Czyste niebo, żadnej chmurki. Biegnę boso. Okręcam się wokół własnej osi i padam na trawę ze śmiechem. Obok mnie kładzie się wysoki brunet. Patrzymy w niebo. Jest takie błękitne. Oboje odwracamy głowy w swoim kierunku. Zatapiam się w orzechowym spojrzeniu. Zbliżamy się do siebie i... – Lily! – z mojego snu obudził mnie głos... Adama? – Liluś, wstawaj – tak, to Adam. Łóżko niedaleko mnie ugięło się pod ciężarem jego ciała. Westchnęłam cicho i otworzyłam oczy. Nie mogłam się nie uśmiechnąć, gdy zobaczyłam nad sobą granatowe oczy. Te same, co we śnie. Nie! Stop! Wróć! Sięgnęłam pamięcią do snu i uśmiech mi zrzedł, gdy zdałam sobie sprawę, kim jest właściciel orzechowych oczu. – Coś się stało? – spytał Adam, marszcząc brwi. Przywołałam uśmiech z powrotem na twarz i przeciągnęłam się. – Nic. Tylko zdałam sobie sprawę, że dzisiaj muszę jechać do domu – tak, skłamałam. A po co mu było wiedzieć, że śnię o Potterze? – Mnie również nie cieszy