Przejdź do głównej zawartości

62. Wesele

Uwaga wszystkich gości skupiła się na młodej parze, która stała w wejściu namiotu. Musiałam przyznać, że Catherine wyglądała naprawdę zjawiskowo. Miała na sobie koronkową sukienkę koloru écru z głębokim dekoltem. Sukienka miała krój syrenki, a z tyłu ciągnął się za nią długi tren. Na głowie miała diadem, a ciemne, długie włosy spływały swobodnie lokami. Fryzura ta łagodziła dość ostre rysy twarzy Troy, a makijaż doskonale podkreślał ciemnobrązowe oczy. Figurę nadal miała nienaganną, pomimo niedawno urodzonego dziecka. Adam natomiast miał na sobie mugolski, granatowy frak, który idealnie harmonizował się z jego oczami. Brązowe włosy były krótko ścięte, a uśmiech na twarzy mówił, że jest naprawdę szczęśliwy. Nie zostało mi nic innego jak cieszyć się z jego szczęścia. Do ołtarza szli powolnym krokiem, Troy dumnie wypinała wyeksponowane piersi i patrzyła wywyższonym wzrokiem na wszystkich. Adam wydawał się być wpatrzony w swoją przyszłą żonę. Przez chwilę przeleciały mi przed oczami nasze wspólne dni spędzone w Liverpool oraz ta pamiętna impreza w Gaciach Merlina, na której przyszło mi ściąć się z obecną panną młodą. W zasadzie minął niewiele ponad rok od tamtego czasu, a ja czułam jakby to były bardzo odległe czasy. Tak wiele się zmieniło, zarówno u niego jak i u mnie. Gdy przechodzili obok nas, wzrok Catherine padł na mnie. Uśmiechnęłam się delikatnie, na co ona mocniej ścisnęła rękę Adama. Odwróciłam głowę, nie chcąc wzbudzać negatywnych uczuć młodej pani. W końcu weszli po schodach prowadzących do ołtarza i stanęli przodem do siebie przed mistrzem ceremonii. Długi tren Catherine ułożył się spływającą kaskadą na schodach.

 – Szanowni Państwo, zebraliśmy się dzisiaj, aby być świadkami zawarcia małżeństwa Catherine Troy oraz Adama Royala – urzędnik odezwał się grubym, niskim głosem. Gdzieś z przodu dobiegł nas szloch mamy pana młodego. – Połączyła ich miłość, którą zapragnęli przypieczętować ceremonią zaślubin, prosząc was wszystkich, abyście byli świadkami tego wydarzenia i abyście mogli razem z nimi cieszyć się z nowego, wspólnego etapu życia, które mają nadzieję spędzić razem.

Adam i Catherine podali sobie ręce, a mistrz ceremonii związał je białym szalem i zawiesił nad tym swoją różdżkę.

 – Adamie, czy ty bierzesz sobie za żonę Catherine i przyrzekasz jej miłość, wierność i uczciwość? Czy przyrzekasz, że będziesz ją chronił, że będziesz z nią w złych i dobrych chwilach, w zdrowiu i chorobie, w młodości i starości i że nie opuścisz jej, póki śmierć ci na to nie pozwoli?

 – Tak – jego głos był mocny i zdecydowany.

 – Catherine, czy ty… - resztę odpowiedzi zagłuszył mi głos Luke’a w uchu.

 – Jeszcze możesz wstać i go uratować – zadrwił, a ja przewróciłam oczami, jednak uśmiechnęłam się. - Mówię serio. Tylko po to cię tutaj wziąłem, bo miałem nadzieję na jakąś zadymę. Z tego co wiem, to przywaliłaś  jej już dwa razy – wyszczerzył zęby.

 – Tak – padła odpowiedź Troy.

 – W imię Ministra Magii ogłaszam, że od tej pory jesteście małżeństwem. Może pan pocałować panią Royal – urzędnik uśmiechnął się i puścił oczko do Adama, a ten zbliżył się do swojej żony i pocałował w tym samym momencie, w którym z sufitu spadło czerwone confetti w formie malutkich serduszek. Wszyscy wstali z miejsc i zaczęli bić brawa, a nad nami zaczęła lecieć radosna muzyka.

 – Zawaliłaś, już za późno – burknął zawiedziony Luke – Będę się musiał upić z żalu razem z babcią Sophią – dodał, za co zarobił ode mnie z łokcia w żebra.

***

Po długim pocałunku, para młoda trzymając się za ręce opuściła namiot, machając do gości. Kolejne rzędy ludzi opuszczali swoje miejsca i podążali za nimi na zewnątrz, gdzie od razu utworzyła się kolejka do składania życzeń. Zerknęłam na swojego przyjaciela, który rozsiadł się wygodnie na krześle i obserwował ze znudzeniem na twarzy tłum ludzi ciągnących na zewnątrz.

 – Myślę, że im szybciej będziemy mieli z głowy życzenia, tym lepiej – zauważyłam, wbijając w niego wzrok.

 – Całe szczęście, że ty Evans nie jesteś tutaj od myślenia – odparł beztrosko i posłał mi ironiczny uśmiech. – Ja wcale nie zamierzam iść składać żadnych sztucznych życzeń, bo oni i tak się rozstaną za jakiś rok.

 – Cóż za optymistyczna wizja małżeństwa twojego drogiego kuzyna – mruknęłam z przekąsem. – A nie przyszło ci może do głowy, że jednak naprawdę się kochają i będą razem szczęśliwi?

 – Nie.

 – Jak ja uwielbiam to twoje zaraźliwie radosne podejście do życia. W takim razie siedź sobie tutaj, ja idę złożyć im gratulacje i zobaczyć małego Royala – oznajmiłam i odwróciłam się na pięcie, kierując w stronę długiej kolejki. Stojąc tam cholernie długo, miałam mnóstwo czasu na rozglądanie się po wszystkich gościach. A musiałam przyznać, że była to naprawdę niezła mieszanka towarzyska. Mignęło mi przed oczami nawet kilka gwiazd quidditcha, nie tylko ze Złotych Hipogryfów. Niedaleko przede mną stała mama i babcia Luke’a, natomiast jego rodzeństwo biegało radośnie tuż obok po trawniku. Gdy życzenia składali ludzie tuż przed wcześniej wspomnianymi, obok mnie stanął blondyn, trzymając ręce w kieszeniach. Spojrzałam na niego pytająco.

 – Nie mógłbym przegapić tego, co za chwilę nastąpi – wyjaśnił i wskazał głową na seniorkę rodu Royalów. – Babcia Sophia zawsze ma coś ciekawego do powiedzenia – wyszczerzył zęby.

 – Nie wydaje mi się, żeby twoja babcia miała zamiar zepsuć jeden z najważniejszych dni w życiu swojego wnuka.

 – Nie znasz babci Sophii i jej niewyparzonego języka.

 – Jeśli rzeczywiście niedaleko pada jabłko od jabłoni, to uwierz, że znam doskonale – odparłam, na co on tylko uśmiechnął się, uważając to chyba za komplement dla siebie samego. W końcu do pary młodej dostała się seniorka rodu Royalów, która zwróciła się bezpośrednio do Adama.

 – Skoro już postanowiłeś ożenić się z tą – przerwała i spojrzała krytycznym wzrokiem na Catherine – zołzą, to nie pozostaje mi nic innego jak życzyć, żebyś z nią jakoś wytrzymał i był szczęśliwy.

 – Babciu! – oburzył się młody pan i spojrzał na nią gniewnie. Zerknęłam na pannę młodą, która poczerwieniała ze złości. Co prawda nie przepadałam za nią, ale było mi jej żal. W końcu jakby nie było babcia Sophia właśnie psuła ten wyjątkowy dla niej dzień. – Kochanie, przepraszam za babcię, wiesz, że ona ostatnio nie czuje się zbyt dobrze… - zaczął tłumaczyć seniorkę rodu, a ta prychnęła.

 – Co to, to nie, mój drogi! – pani Royal oskarżycielsko wycelowała w niego palcem – Babcia Sophia jest w pełni rozumu i czuje się tak świetnie jak nigdy! A ty mi pokaż w końcu twojego syna, bo chcę zobaczyć, czy to rzeczywiście prawdziwy Royal, czy dałeś się wkręcić w ojcostwo.

 – Mamo! – mama Luke’a posłała babci wściekłe spojrzenie.

 – O co wam chodzi? Przecież ja chcę tylko zobaczyć, czy naprawdę mam prawnuka. – Cath już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy przyszła mama Adama, na rękach niosąc ślicznego, maleńkiego chłopczyka. Stanęła obok swojego pasierba i z promiennym uśmiechem odwróciła się tak, aby seniorka rodu mogła zobaczyć buzię niemowlaka. Chłopczyk, jak to niemowlę, miał okrąglutką i różowiutką buzię, maleńkie usteczka, bujną czuprynę brązowych włosków oraz niesamowicie granatowe oczka, które pozbawiły wątpliwości wszystkich, łącznie z babcią Sophią.

 – W takim razie, pod warunkiem, że nie istnieją żadne nowoczesne zaklęcia zmieniające wygląd niemowlaków, muszę ci, mój drogi wnuku, pogratulować syna. A ty – zwróciła się w stronę szatynki – nie bierz sobie tego do serca. Patrząc na ciebie miałam pełne prawo mieć wątpliwości, co do ojcostwa mojego wnuka – zakończyła i odwróciła się, kierując w stronę kelnera niosącego tacę z kieliszkami szampana.

 – Spokojnie, odbiję sobie wszystko na twoim pogrzebie, babciu – Catherine odezwała się szybciej, niż ktokolwiek zdążył zareagować. Ostatnie słowo powiedziała z mocno ironicznym akcentem, wbijając szydercze spojrzenie w seniorkę. Wszyscy świadkowie powyższej sceny zastygli i wbili przerażone spojrzenie w plecy babci Sophii, która… nie odwracając się podniosła do góry prawą rękę i wystawiła środkowy palec w kierunku pani młodej. Luke, stojący obok mnie, wybuchnął niepohamowanym śmiechem, natomiast wokół pary z dzieckiem zrobiło się zamieszanie, bo wszyscy chcieli usprawiedliwić zachowanie seniorki. Szturchnęłam Mitchella w żebra, żeby przestał się tak głośno śmiać, jednak to wcale nie pomogło, więc poczekałam, aż zamieszanie wokół Royalów ucichnie, po czym podeszłam do nich z moim skromnym prezentem. Catherine miała rozzłoszczone spojrzenie i już otwierała usta, żeby zapewne skomentować moją obecność tutaj, jednak nie dałam jej okazji, żeby to zrobić.

 – Chciałam złożyć najserdeczniejsze gratulacje oraz życzenia, abyście zawsze byli szczęśliwi na waszej dalszej, wspólnej drodze życia. Wasz syn jest cudowny i gratuluję również jego pojawienia się na świecie. Życzę, żeby rósł zdrowy i żebyście mieli wiele radości i pociechy z niego oraz z całej waszej szczęśliwej rodziny. Catherine wyglądasz zjawiskowo. Jeszcze raz gratulacje – wyrzuciłam to wszystko na jednym wydechu i posłałam jej uśmiech, a Adamowi wręczyłam prezent.

 – Dziękujemy Lily – powiedział i posłał mi serdeczny uśmiech. Cath tylko kiwnęła głową, ledwie ruszając w górę kącikami ust, co zapewne miało być uśmiechem. Patrząc na jej minę zaczynałam żałować, że się tutaj pojawiłam. Szybko zniknęłam z pola widzenia pary młodej i doskoczyłam do Luke’a, który stał z boku z nowym kieliszkiem szampana. Gdy stanęłam tuż obok niego, wzięłam mu ten kieliszek z ręki i na jeden raz wypiłam jego zawartość, po czym oddałam mu puste naczynie.

 – Nic nie mów, tylko idź po następne – zarządziłam i posłałam mu słodki uśmiech, przekonana, że się oburzy i usłyszę kilka epitetów na swój temat. Jednak Luke popatrzył na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy i posłusznie poszedł po pełne kieliszki. Gdy wrócił, wręczył mi jeden i napił się ze swojego, nadal bacznie mnie obserwując.

 – Nie patrz tak na mnie – fuknęłam na niego.

 – Zastanawiam się co cię tak wybiło z rytmu. Czy akcja z babcią Sophią, czy może jednak składanie gratulacji ślubnych byłemu chłopakowi?

 – No cóż, niecodziennie widuje się prawie dziewięćdziesięcioletnią kobietę pokazującą środkowy palec żonie od wnuka na jego ślubie – odparłam.

 – Ponoć już od pierwszego spotkania tej całej Troy i babci nieźle się iskrzyło, ale chyba nikt nie chce mówić całej prawdy o tym, co tam zaszło, bo babcia dzisiaj poleciała po bandzie. A to akurat do niej niepodobne, zwykle trzyma fason.

 – Po prostu jej odbija ze starości– do naszej rozmowy wtrącił się jakiś pan w średnim wieku, na pół łysiejący, z gęstym, siwym wąsem, ubrany w szarą szatę wyjściową podkreślającą oczy tego samego koloru.

 – Ben! Wszystko słyszałam, ty nieudaczniku!

 – Zwijamy się – burknął mi do ucha Luke i pociągnął za ramię, gubiąc nas w tłumie. Chwilę później słychać było podniesiony głos Sophii Royal. – Myślę, że lepiej dla nas będzie jak podwędzimy trochę szampana i żarcia i pójdziemy sobie stąd. Nie chce mi się wysłuchiwać po raz kolejny kłótni pomiędzy wujem Benem, a babcią.

 – Czy istnieje ktoś, z kim twoja babcia nie ma na pieńku? – spytałam, a on roześmiał się, ale nie odpowiedział. Nadal ciągnął mnie za ramię, przepychając się między tłumem ludzi, prowadząc w nieznanym mi kierunku. Na szczęście nikt nie zwracał na nas uwagi. – Gdzie idziemy?

 – Już mówiłem, że po picie i jedzenie. Doczekam się kiedyś dnia, w którym nie będę musiał ci powtarzać minimum dwa razy prostej do zrozumienia rzeczy, Evans?

 – Ale… - nie zdążyłam zaprotestować, bo nad nami rozległ się donośny głos prowadzącego imprezę weselną.

 – ZAPRASZAMY WSZYSTKICH GOŚCI NA PIERWSZY TANIEC PARY MŁODEJ! – po tych słowach samoistnie utworzyło się kółko wokół Adama i Catherine, a my akurat znaleźliśmy się obok mamy Adama, która trzymając na rękach małego Victora ruchem głowy zapędzała wszystkich w stronę podestu, na którym już czekali państwo młodzi. Chcąc czy nie musieliśmy tam również iść, co oczywiście wywołało irytację u Luke’a. Drewniany, okrągły podest miał średnicę około 50 stóp, a nad nim unosiły się w powietrzu ogromne bukiety białych róż oraz białe i złote balony. Goście zebrali się wokół podestu i w ten sposób para młoda była wyżej. Gdy wszyscy goście już byli na miejscu, orkiestra zaczęła grać wolną, romantyczną balladę z repertuaru Skwierczących Czarownic. Adam z Cath zaczęli tańczyć w rytm, patrząc sobie w oczy. Między mną, a Lukiem ktoś przecisnął się i chwilę później złote włosy Cysi mignęły mi przed oczami. Mała pociągnęła brata za szatę, ten schylił się, żeby mogła mu coś powiedzieć do ucha, a gdy skończyła wziął ją na ręce i posadził sobie na barkach. Dziewczynka spojrzała na mnie i uśmiechnęła się zadowolona, pokazując wszystkie ząbki, po czym z żywym zainteresowaniem na twarzy obserwowała pierwszy taniec nowożeńców. Uśmiechnęłam się pod nosem. Za to właśnie uwielbiałam Luke’a najbardziej. Za to jakim wspaniałym bratem był dla młodszego rodzeństwa. Z przyklejonym uśmiechem obserwowałam to, co działo się na podeście. Gdy taniec dobiegł końca, posypały się oklaski i pan młody pocałował swoją żonę. Orkiestra zaprosiła wszystkich do tańca, więc niektórzy podobierali się w pary i zaczęli kołysać się w rytm muzyki, a reszta rozeszła się w poszukiwaniu rozmówców, alkoholu i jedzenia.

 – Lukie chodź, zatańczymy! – zażądała mała Narcyza, a mój przyjaciel bez słowa sprzeciwu poszedł z nią na drewniany parkiet, wziął ją z barków na ręce i tak trzymając tańczył, poruszając się po całym parkiecie. Cysia miała ogromną radochę z tego tańca, bo Luke w połowie piosenki zaczął się wygłupiać. Dziewczynka śmiała się w niebogłosy, gdy przemykali między tańczącymi parami, wywołując zgorszenie wśród szykownego towarzystwa. A ja stałam tam i śmiałam się za każdym razem, gdy wybuchała szczerym, dziecięcym śmiechem, co automatycznie wywoływało uśmiech zarówno na twarzy, jak i w oczach Mitchella. Ich energiczny taniec trwał kilka piosenek z rzędu, aż w końcu blondyn postawił na ziemi swoją siostrę, a ta, trzymając go za rękę, przyciągnęła do mnie.

 – Teraz zatańcz z Lily!

 – Nie Cysiu, ja muszę…

 – Nic nie musisz – przerwała mu, energicznie kręcić główką – ja lecę do Steva, a ty weź Lily na parkiet. W końcu to twoja dzisiejsza partnerka – dodała poważnym tonem, patrząc na niego oczekująco. On wywrócił oczami i westchnął.

 – Jedna piosenka i dasz mi spokój, okej?

 – Umowa stoi – powiedziała zadowolona, przybiła mu piątkę i pobiegła w tłum, wołając młodszego brata. Natomiast Luke pociągnął mnie za rękę w stronę podestu.

 – Co ty robisz? – spytałam szczerze zaskoczona.

 – Masz dzisiaj jakieś problemy z rozumowaniem, Evans? Przecież słyszałaś tą małą terrorystkę.

 – Nie wiedziałam, że traktujesz jej polecenia poważnie – zaśmiałam się, a on zmiażdżył mnie wzrokiem. – Czy to jest ten wielki moment, w którym dane mi będzie zatańczyć z panem wiecznie opryskliwym Mitchellem?

 – Nie pozwalaj sobie – warknął w odpowiedzi. W momencie, w którym znaleźliśmy się wśród tańczącej części gości, muzyka zmieniła się ze skocznej i energicznej na romantyczną balladę. – No świetnie – mruknął zezłoszczony. Luke przyciągnął mnie do siebie, położył jedną rękę na mojej talii, a w drugą ujął moją dłoń. Ja położyłam swoją rękę na jego ramieniu i zaczęliśmy się poruszać wolno w rytm ballady o nieszczęśliwej miłości.

 – Cóż za dobór utworu. W samo sedno, jeśli chodzi o naszą dwójkę – zauważyłam, uśmiechając się do niego. O dziwo odwzajemnił uśmiech. Musiałam przyznać, że Luke był świetnym tancerzem. Cały czas prowadził w taki sposób, że nawet kompletnie pozbawiona poczucia rytmu partnerka mogłaby wyglądać wręcz profesjonalnie. – Patrząc na ciebie raczej spodziewałabym się dwóch lewych nóg, a tu proszę jakie zaskoczenie – zachichotałam, a on wywrócił oczami.

 – Evans zachowujesz się jak upita gówniara – zbeształ mnie. – Rozumiem jednak, że to miał być komplement.

 – Oczywiście, że to był komplement – fuknęłam. – Po prostu myślałam, że skoro tak nienawidzisz wszelkich imprez to musi być jakiś tego powód.

 – Oczywiście, że jest powód. Otóż, zdradzę ci tajemnicę - nie lubię ludzi.

 – No co ty nie powiesz Mitchell? – spytałam ironicznie i wyszczerzyłam zęby.

 – Nie wiem czy zauważyłaś, ale wśród naszej części rodziny jesteśmy gwiazdami parkietu – powiedział, patrząc mi w oczy. Zerknęłam na resztę parkietu i na trawnik i rzeczywiście większość gości wszyscy wręcz wybałuszali oczy na mnie i na Luke’a.

 – Widocznie twoja niechęć do ludzi jest wręcz legendarna – stwierdziłam, a on roześmiał się.

 – Gdyby dodać do tego fakt, że ty jesteś byłą dziewczyną pana młodego, można wyciągnąć ciekawe wnioski – dodał i poprawił mi kosmyk włosów, wtykając je za ucho.

 – Co ty robisz? – spytałam autentycznie przestraszona, gdy Luke zmniejszył dystans między nami do absolutnego minimum.

 – Gazety będą miały o czym pisać – odparł, uśmiechając się szelmowsko – Już widzę te nagłówki „Eks Royala na jego ślubie pociesza się w ramionach jego kuzyna”.

 – Jakie znowu gazety? O czym ty pieprzysz, Mitchell?

 – Evans, nie rób z siebie głupszej niż jesteś. Przecież tutaj jest minimum 5 dziennikarzy, w tym „Czarownicy”, „Magicznych Plotek” i innych głupich brukowców.

 – A ty tak po prostu postanowiłeś zabawić się moim kosztem? – wbiłam w niego rozzłoszczone spojrzenie, a on roześmiał się.

 – Zluzuj trochę Lily, przecież potem będziemy mieli się z czego pośmiać w Hogwarcie – wyszczerzył zęby, mając wyraźny ubaw zarówno z jego szatańskiego planu, jak i z mojego rozzłoszczenia. – Myślisz, że jak zaczniemy się całować, to będziemy większą sensacją niż Royalowie?

 – Luke, przestań się nabijać ze mnie – warknęłam, na co on objął mnie ciaśniej jedną ręką, a głowę położył na mojej. Miał tak mocny uścisk, że na nic zdały się moje próby wyswobodzenia, więc pogodziłam się z myślą, że znowu mogę być gwiazdą jakiegoś głupiego artykułu, modląc się jednocześnie, żeby dziennikarze właśnie przeprowadzali jakiś wywiad z nowożeńcami.

 – Jesteś okropny – westchnęłam.

 – Wiem – zadudnił mi nad uchem. Piosenka się skończyła, więc zeszliśmy ze sceny, przy czym Luke ciągle trzymał mnie za rękę, co uważałam za zbyteczne.

 – Dobrze się bawisz? – syknęłam, a on roześmiał się. W tym momencie przeszła mi cała złość, bo uświadomiłam sobie, że on naprawdę się świetnie bawi i tryska dobrym humorem, wbrew temu, jak wydawało się na początku imprezy. – Kompletnie nie rozumiem twojego nagłego rozbawienia i chęci wygłupów, ale zwalam to wszystko na alkohol. A to podobno ja się upiłam – powiedziałam już bez złości w głosie.

 – Chodź, podjemy coś i wracamy na parkiet – pociągnął mnie w stronę namiotu, po drodze biorąc kieliszek z szampanem i wręczając do wolnej ręki, a następnie wziął dla siebie. Doszliśmy do namiotu, w którym odbywała się ceremonia, gdzie przy wejściu wymieniliśmy puste już szkła na pełne. Przez głowę przeleciała mi myśl, że za dużo tego alkoholu, ale chwilę później już zapomniałam o niej. Weszliśmy do środka, gdzie zniknęły wcześniejsze krzesła, a zamiast nich pojawiły się suto zastawione stoły z przeróżnym jedzeniem. Luke w końcu puścił moją rękę i zaczęliśmy wędrówkę wzdłuż przeróżnego jedzenia. Można było tam zobaczyć zarówno to jedzenie, które znałam ze stołów w Hogwarcie, jak i inne, egzotyczne przekąski. Luke, gdy tylko w pobliżu był ktoś, kto patrzył na nas, zaczynał się zachowywać jak na parkiecie, czyli odwracał się do mnie z widelcem i karmił mnie, zwykle jakimiś nowościami dla mnie. Za każdym razem musiałam się powstrzymywać, żeby nie przewrócić oczami, a po kilku kolejnych kieliszkach zaczęło mnie to bawić w takim samym stopniu. Gdy nasze żołądki były zapełnione, a umysły trochę zaćmione, wybiegliśmy z namiotu i poszliśmy prosto na parkiet, gdzie przetańczyliśmy kilkadziesiąt piosenek.

 – Gdyby jeszcze rano ktoś by mi powiedział, że potrafisz się tak bawić, śmiałabym się głośniej, niż ta muzyka – zaśmiałam się, gdy schodziliśmy z parkietu w stronę namiotu, by ponownie uzupełnić siły jedzeniem.

 – W zasadzie to śmiałbym się wtedy razem z tobą Evans – odpowiedział i wyszczerzył zęby.

 – Fajnie i zarazem dziwnie jest widzieć ciebie w takim radosnym wydaniu. Twoja mama też wydaje się być zaskoczona – wskazałam głową w stronę pani Mitchell, która stała z babcią Sophią, obserwując jak zmierzamy do namiotu. Luke wzruszył ramionami.

 – Tutaj roi się od aurorów, więc jestem spokojny o Narcyzę i Stevena, to mogę sobie pozwolić na trochę luzu.

Nie powiedziałam nic więcej, bo stwierdziłam, że należy mu się trochę odpoczynku od bycia głową rodziny. Był to jeden z nielicznych momentów, gdy nie musiał zamartwiać się o bezpieczeństwo mamy i rodzeństwa. Znowu napełniliśmy żołądki i z kolejnymi kieliszkami w rękach poszliśmy w stronę, w którą prowadził blondyn. Myślałam, że znowu idziemy na parkiet, jednak nagle chłopak skręcił w stronę domu rodziców Adama. Nikt nie zwracał na nas uwagi, więc szybko doszliśmy do budynku, okrążyliśmy i weszliśmy zewnętrznymi schodami do piwnicy, która była otwarta. W środku było pełno skrzynek z Białą Wiedźmą. Luke wziął dwie butelki i uważając, żeby nas nie zauważyli kelnerzy, wyszliśmy z powrotem po schodach do góry. Następnie chłopak poprowadził mnie w przeciwnym kierunku niż impreza, a mianowicie w stronę niedużej łąki mieszczącej się na zboczu wzniesienia, na którym postawiony był dom. Luke usiadł na trawiastym zboczu i wyciągnął nogi przed siebie, wystawiając również twarz do zachodzącego powoli słońca. Usiadłam obok niego, nie przejmując się sukienką. Chłopak otworzył z hukiem jedną butelkę, podał mi ją, a następnie otworzył drugą. Wyciągnął rękę z szampanem w moją stronę i stuknął o mojego.

 – Zdrowie Evans – powiedział i wypił sporego łyka, a ja poszłam w jego ślady.

***

Dwie butelki wina później…

 – Mogę cię zapytać o coś Lukie? – spytałam i czknęłam. Leżeliśmy na trawie obok siebie, stykając się ramionami.

 – Już to zrobiłaś – odparł, a ja roześmiałam się. – Wal.

 – Zależy ci jeszcze na Angelinie? – odwróciłam głowę w jego stronę. On patrzył w niebo, a świecące gwiazdy odbijały się w jego szklistych oczach.

 – Oczywiście, że zależy – powiedział powoli, jakby sam zastanawiał się nad znaczeniem własnych słów. – Każdego dnia w Hogwarcie, gdy patrzę na nią w ramionach Jaspera pluję sobie w twarz, że to nie ja. Za każdym razem, gdy ją widzę mam ochotę podejść i przeprosić za to, że to wszystko spieprzyłem. Zawsze gdy mam ją przed oczami wspominam z bólem nasze, zdawałoby się nic nieznaczące, spacery i rozmowy. Moje uczucia do niej nie wywodzą się z fizycznej natury, one są powiązane z tą psychiczną stroną. Zauroczył mnie jej spokojny i rozważny charakter, szczerość, rozwaga, dojrzałość emocjonalna i zaangażowanie. To jest jedyna dziewczyna, która mnie poruszyła w takim stopniu. Jej ból po stracie brata i mój ból po stracie ojca… nikt mnie nie potrafił zrozumieć tak dobrze jak ona. Nie musiałem nic tłumaczyć, wszystko przychodziło tak… łatwo. Doskonale pamiętam dzień, w którym się pokłóciliśmy. Poszło o kompletną bzdurę, ale to był fatalny dla mnie dzień. Steven mi napisał w liście, że mama zostawiła ich na pół dnia samych w domu. Po prostu wyszła bez słowa i nic nie powiedziała. Była wtedy w okropnym stanie po śmierci ojca i często włóczyła się po okolicy bez celu, użalając się nad sobą, nie dbając o dzieciaki. W wakacje mogłem ich pilnować całymi dniami. Zanim wyjechałem do Hogwartu nagadałem jej parę ostrych słów i miałem nadzieję, że się ocknie… W każdym razie byłem wściekły po liście Steva, ale byliśmy z Angelą umówieni na spacer, więc poszedłem. Od samego początku spotkania byłem opryskliwy, sama wiesz jaki potrafię być. Potem ona powiedziała coś, z czym się nie zgadzałem, zacząłem się z nią kłócić, w końcu powiedziałem jeden ze swoich dennych tekstów w stylu „jesteś głupia”, ona oczywiście się obraziła i poszła sobie. A ja, jak to ja, nigdy nie przeprosiłem. Było mi wstyd, myślałem, że po takim czymś nie miałem już żadnych szans u niej. Teraz myślę, że nawet gdybym tydzień później do niej podszedł i wyjaśnił tak jak tobie teraz, to by zrozumiała i wybaczyła. Bo taka jest Angelina. Ma złote serce. Jest taka twarda, a jednocześnie taka wyrozumiała, taka dobra. Pluję sobie codziennie w twarz. Nienawidzę siebie za to, że to zepsułem. Wszystko szło w dobrym kierunku i przez moją czystą chęć rozładowania złych emocji schrzaniłem. A kiedy się dowiedziałem, że wybaczyła Jasperowi tą blondi zrozumiałem, że nawet po tej kłótni byłem w stanie wszystko naprawić. W ogóle jej związek z Redem mnie dobił. Co prawda było to kilkanaście tygodni później i nie mogłem jej mieć za złe, ani Jasperowi, bo nikt o nas nie wiedział. Jasper do dzisiaj nie wie, bo już dawno by się tym szczycił. Musiałem udawać, że nie rusza mnie ich związek. Za każdym pieprzonym razem, gdy w dormitorium Jasper chwalił się co robili dzisiaj, miałem ochotę przywalić mu w zęby. Nawet nie wiesz jak mi ulżyło, gdy w końcu miałem powód, żeby to zrobić, wtedy gdy przyszłaś do naszego dormitorium. Najgorsze jest to, że miałem nadzieję, że w końcu mi minie to, co do niej czuję. W końcu z nią nie rozmawiam, ona ma kogoś, już dawno o mnie zapomniała. Ale nic. Z każdym cholernym dniem czuję to samo. Nie ma dnia, żebym o niej nie myślał. Czasami myślę, że zwariowałem, że mam jakąś obsesję.

 – Miłość to szaleństwo, więc myślę, że wszyscy zwariowaliśmy – mruknęłam pod nosem. – Dziękuję Luke za to, co właśnie zrobiłeś. Że pozwoliłeś mi cię wysłuchać. W zasadzie nie wiem, co miałabym ci powiedzieć, bo wszystko już powiedziałeś. Nie ma sensu mówić ci, że zawaliłeś, bo to wiesz. Nie ma sensu mówić, że możesz o nią walczyć, bo wydaje się być szczęśliwa. Przykro mi, że jesteś w sytuacji bez wyjścia, a ja nie mogę nic na to poradzić…

 – Muszę ci powiedzieć Evans, że trochę mi lepiej jak się wyżaliłem – powiedział cicho. – Skoro to powiedziałem i jeśli powiem to, co chcę powiedzieć, to znaczy, że tego wina było o wiele za dużo – spojrzałam na niego pytająco, próbując rozszyfrować o czym on mówi. Ale zanim zdążyłam się odezwać, on wziął głęboki wdech i kontynuował swój wywód. – Jestem naprawdę szczęśliwy, że cię mam i chcę, żebyś wiedziała, że doceniam twoją obecność w moim życiu. Dziękuję ci za to, że nigdy ze mnie nie zrezygnowałaś, nawet pomimo tego jakim jestem dupkiem. Akceptujesz mnie z wszystkimi moimi obrzydliwymi wadami i nawet nie wiesz jak bardzo mi pomagasz uporać się z moimi problemami. Nawet jeśli nie zwierzam ci się z nich to wiedz, że sama twoja obecność jest pokrzepiająca. Od samego początku wierzyłaś we mnie bardziej niż ja, bardziej niż ktokolwiek inny. Pomimo, że w większości przypadków cholernie mnie irytujesz, to nie mógłbym znaleźć drugiego takiego przyjaciela jakim jesteś ty. Stoisz przy mnie i wspierasz mnie cały czas, niezależnie od tego jak okropnym epitetem cię obrzucę. Doskonale zdaję sobie sprawę jak trudnym jestem człowiekiem, szczególnie w relacjach pomiędzy ludźmi. Wiem, że potrafię zaleźć za skórę i zdenerwować bardziej niż ktokolwiek. I tym bardziej ci dziękuję Lily. Za to, że jesteś. Zawsze – po jego słowach nastała głucha cisza, bo kompletnie mnie rozbroił tym wyznaniem. Musiałam przeanalizować wszystko, co usłyszałam i upewnić się, że to mi się nie śni. On sam najwyraźniej zmieszał się swoją wypowiedzią, bo wypuścił z siebie powietrze, po czym wypił pół butelki szampana na raz.

 – Myślę, że się przeceniasz – odparłam po dłuższej chwili, gdy udało mi się otrząsnąć. Luke spojrzał na mnie pytająco – Wcale nie jesteś taki dobry w denerwowaniu. Na starość robisz się miękki – wyjaśniłam, a on wybuchnął głośnym śmiechem. Atmosfera wróciła do normalnej pomiędzy nami i zaczęliśmy się znowu przekomarzać. W międzyczasie skończyły się nam wina, więc Luke pobiegł do piwnicy po następne. Mnie już nieźle szumiało w głowie i podejrzewałam, że gdybym wstała, byłoby jeszcze gorzej. Jednak tego wieczoru nie mogłam zaliczyć do nieudanych. Wręcz przeciwnie. Z Lukiem bawiłam się świetnie. Szczególnie tutaj, na tym zboczu górki. Luke wrócił, wręczył mi otwartą już butelkę i położył się z powrotem obok mnie. Stykaliśmy się ramionami i patrzeliśmy na zachodzące słońce. Leżeliśmy tak w ciszy, jednak wcale nas to nie krępowało. Mogliśmy zarówno rozmawiać, jak i milczeć przy sobie. Oby dwie rzeczy były dla nas naturalne. Przy nim czułam się sobą, czułam się po prostu dobrze. Wiedziałam, że on też jest zadowolony. Był moim przyjacielem, z którym mogłam porozmawiać dosłownie o wszystkim. Na wszystko miał prostą radę i potrafił jak nikt obiektywnie spojrzeć na wszystkie problemy. Zawsze mówił prosto z mostu to, co myślał. Był jednocześnie tak prostym i tak skomplikowanym człowiekiem. Cieszyłam się, że go mam i cieszyłam się, że dzisiaj to ja mogłam go posłuchać.

– Nie zastanawiałaś się kiedyś nad tym, dlaczego nie jesteśmy ze sobą? – spytał nagle, a ja odwróciłam głowę w jego stronę, marszcząc brwi. Patrzył na mnie swoimi niebieskimi oczami, tak kompletnie odmiennymi od orzechowych tęczówek Jamesa. – Świetnie się czujemy w swoim towarzystwie, możemy rozmawiać godzinami i tak samo możemy milczeć godzinami. Lubimy spędzać ze sobą czas i robimy to bardzo często. Czujemy się swobodnie, nie krępujemy się, możemy rozmawiać o wszystkim. Można powiedzieć, że jesteśmy bratnimi duszami. Czy nie tak powinien wyglądać idealny związek? Ja rozumiem ciebie, ty rozumiesz mnie. Gdy jeden ma problem, drugi go wspiera. Nie zastanawiałaś się nigdy nad tym, dlaczego życie spłatało nam takiego figla, że zamiast zakochać się w sobie, to ja tkwię w nieodwzajemnionym uczuciu do Angeli, a Ty uganiasz się za wiecznym dzieckiem Potterem? Czy nie łatwiej by było kierować się rozumem, a nie sercem? – mówił to wszystko takim tonem, jakby naprawdę żałował, że między nami nic nie ma, a ja zamarłam, nie wiedząc co mam odpowiedzieć. A Luke zamilczał, oczekując, że coś powiem.

 – Nigdy się nad tym nie zastanawiałam – odparłam powoli, obserwując jego reakcję. Liczył się najmniejszy ruch powiek, drgnięcie policzka czy ust. – To taka naturalna kolej rzeczy. Po prostu jesteś dla mnie przyjacielem. Kocham cię jak brata. Jak starszego brata, którego nigdy nie miałam. Jak kiedyś moją siostrę.

 – Też się nigdy nad tym nie zastanawiałem. Po prostu teraz, leżąc tutaj z tobą, pijąc wino i zwierzając się z moich problemów przyszła mi do głowy taka myśl, że co by było, gdybyśmy spróbowali. Może coś do siebie czujemy, ale nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy? – z każdym słowem zbliżał się do mojej twarzy. Dystans między nami był naprawdę niewielki, a ja byłam przerażona tym, co on robi.

 – Nie chcę psuć tego, co jest między nami – mruknęłam, próbując mu dać do zrozumienia, że wcale tego nie chcę. – Nie chcę, żeby próba zmieniła naszą swobodę w coś skrępowanego. Luke, ja… - ale nie dokończyłam, bo jego usta dotknęły moich. Delikatność jego napierających warg mnie zaskoczyła i po chwili w pełni odwzajemniłam jego pocałunek. Na początku było naprawdę przyjemnie, ale w pewnym momencie poczułam się dziwnie. W myślach pojawił mi się ostatni pocałunek z Jamesem i nagle obydwoje odskoczyliśmy od siebie. Serce biło mi jak oszalałe, bo nie wiedziałam co się stało. Nie docierało do mnie to, co przed chwilą zrobiliśmy. Jego twarz również wyrażała zmieszanie i niepokój. Zrobiło się trochę niezręcznie, zaschło mi w gardle i nie wiedziałam co mam zrobić z rękami.

 – Przepraszam – Luke odezwał się pierwszy. Czułam na sobie jego wzrok. Obserwował moją reakcję. – Przepraszam – powtórzył – to był jakiś dziwny impuls, nagła myśl mnie dopadła i… musiałem spróbować. Ale teraz wiem, że to był absolutny niewypał… Ja… nie wiem, co we mnie wstąpiło, ani co sobie myślałem. Po prostu… - spojrzałam na niego. Był kompletnie zmieszany i po raz pierwszy widziałam jak się plącze.

 – Niewypał? – spytałam, a on zamilkł i wbił we mnie zdziwione spojrzenie. – Twierdzisz, że nie umiem się całować? – prychnęłam i zrobiłam obrażoną minę. Po chwili zrozumiał o co mi chodziło i roześmiał się głośno, co wywołało u mnie uśmiech. – Swoją drogą pierwszy raz widziałam jak straciłeś język w gębie – zadrwiłam. – Rozumiem, że to pierwszy i ostatni taki wybryk. Mam nadzieję, że obydwoje czuliśmy, że to nie to?

 – Absolutnie nie mógłbym być z osobą, która tak fatalnie całuje. Wcale się nie dziwię, że ten Potter ciągle ucieka od ciebie – po tych słowach wiedziałam, że wszystko wróciło do normy i że pocałunek niczego między nami nie zepsuł. Łączyła nas czysto przyjacielska więź, bez absolutnie żadnych romantycznych pobudek. I to mnie cieszyło na tyle, że po prostu roześmiałam się po raz kolejny tego wieczoru.

***

 – Czy mogę prosić do tańca, panno Evans? – głos Adama w uchu usłyszałam, gdy właśnie wkładałam sobie do buzi babeczkę z czekoladą. Porwałam chusteczkę ze stołu i wytarłam usta, przełykając na jeden raz cały smakołyk. Odwróciłam się i z promiennym uśmiechem pokiwałam głową. Gdy doszliśmy na parkiet, Royal objął mnie po dżentelmeńsku w talii i zaczęliśmy się kołysać w rytm muzyki.

 – Cóż za zaszczyt mnie kopnął, tańczę z panem młodym – wyszczerzyłam zęby, a on roześmiał się.

 – Widzę, że świetnie się bawisz Lily – posłał mi łagodny uśmiech, a ja zmieszałam się trochę. Mogłam pomyśleć o tym, że jestem nieźle wstawiona zanim zdecydowałam, że idziemy sobie pojeść. Szczerze powiedziawszy dziwiłam się, że jeszcze się trzymałam dość prosto na nogach po takich ilościach Białej Wiedźmy.

 – Wesele jest naprawdę wspaniałe. Twoja żona wygląda przepięknie, masz cudownego syna, nic tylko pogratulować – zmieniłam temat, starając się zachowywać przyzwoicie.

 – Dziękuję. Dziękuję za te słowa i za to, że się pojawiłaś, pomimo całej naszej przeszłości.

 – Cieszę się twoim szczęściem. Mam nadzieję, że będziecie szczęśliwi i tego wam życzę z całego serca – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Przeszłość nie ma znaczenia Adam. Trzeba żyć dniem dzisiejszym i patrzeć na to, co będzie jutro.

 – Zawsze byłaś zbyt dojrzała jak na swój wiek i zawsze mi to w tobie imponowało. Czuję się przy tobie jak dziecko – roześmiał się, a ja za nim.

 – Daj spokój, to tylko parę zasłyszanych frazesów. Lepiej mi powiedz jak się czujesz jako ojciec i jako mąż?

 – Ach, nawet mi nie mów! Czuję się jakby to był jakiś sen – wyznał. – Jakbym był w jakiejś bajce. Mam piękną żonę, która dała mi wspaniałego syna. Czego chcieć więcej? – puścił mi oczko.

 – Może tego, żeby babcia Sophia zaakceptowała Catherine? – spytałam, zanim ugryzłam się w język. – Ojej, przepraszam! To…

 – Nie, nie, spokojnie. W zasadzie to prawda. Dwie kobiety, które kocham się nie cierpią i muszę coś z tym zrobić.

 – Jeśli mogę spytać, to dlaczego twoja babcia jest taka okropna dla Catherine? – znowu zadałam pytanie, które mogłam przemilczeć, za co przeklęłam się w duchu.

 – To się w zasadzie zaczęło od pierwszego ich spotkania. Babcia nie należy do delikatnych osób, zresztą Cath też nie jest święta. Od początku między nimi były drobne spięcia, aż w końcu nasiliło się do tego stopnia, że wdały się w paskudną awanturę, podczas której poleciały ostre słowa z obu stron. A że zarówno babcia, jak i Catherine nie należą do osób, które tak łatwo odpuszczają, to teraz się to ciągnie. Szkoda tracić nerwów – machnął ręką.

 – Rozumiem. Mam nadzieję, że uda się to jakoś załagodzić. Może twój syn będzie tym, kto ich pogodzi. W końcu pierwszy prawnuk – uśmiechnęłam się. Za jego plecami mignęła mi biała suknia. Zobaczyłam Catherine, która mając na rękach małego Victora stoi i obserwuje z nieodgadnioną miną nasz taniec. – Dziękuję ci za taniec, czuję się wyróżniona, ale zmykaj już do żony, bo zaraz mnie zabije wzrokiem – puściłam mu oczko, a on zerknął za siebie i pomachał do pani młodej. Ona tylko uniosła kąciki ust do góry, co zapewne miało oznaczać uśmiech. W każdym razie nie wyglądała na zadowoloną.

 – Może lepiej nie ryzykujmy. Wydaje mi się, że czasami nadal jest o ciebie zazdrosna, więc wolę jej nie denerwować – wyznał i uśmiechnął się miło. – Dziękuję za taniec i baw się dalej Lily – skinął głową i oddalił się, kierując w stronę niskiej szatynki. Gdy dołączył, wziął od niej niemowlaka, całując ją jednocześnie krótko w usta. Troy zdawała się być zadowolona z takiego zwrotu i z uśmiechem poszli gdzieś razem. Dziwnie było patrzeć na to wszystko, przypominając sobie fakt, że jeszcze niedawno to mnie Adam trzymał za rękę. Po raz kolejny odniosłam wrażenie, że to było w całkiem innej rzeczywistości. Zeszłam z parkietu i wróciłam do namiotu, gdzie wcześniej zostawiłam Luke’a. Jednak nigdzie go nie było, więc zajęłam się pałaszowaniem kolejnych smakołyków.

 – Hej – ledwo wsadziłam sobie w usta kawałek jakiejś dziwnej ryby, znowu usłyszałam nad uchem głos mężczyzny. Tym razem nie znałam tego głosu, więc nie wiedziałam kim jest mój przyszły rozmówca. Odwróciłam się z talerzem w ręku w stronę właściciela głosu i stanęłam twarzą w twarz ze średniego wzrostu blondynem o piwnych oczach. Z moich obserwacji wynikało, że mógł mieć jakieś 25 lat. Na jego ustach błąkał się uśmiech, a oczy świdrowały mnie od stóp do głów.

 – Cześć, znamy się? – spytałam ostrożnie, gdy tylko udało mi się przełknąć to, co miałam w buzi.

 – Nie, ale szybko możemy to naprawić – puścił mi oczko. – Dylan – wyciągnął rękę w moją stronę.

 – Lily – podałam mu rękę, którą niezbyt delikatnie ujął i zdecydowanie zbyt długo trzymał. Zaczynałam go mieć już dość i modliłam się, żeby pojawił się Luke.

 – To może zatańczymy, mała? – rzucił lekkim tonem.

 – Dopiero zeszłam z parkietu, chciałam nadrobić trochę kalorii – uniosłam nieznacznie talerz, na którym znajdowało się kilka przysmaków, które miałam zamiar spałaszować.

 – Spoko, jakbyś przesadziła z tym kaloriami, to znam świetny sposób, żeby je szybko spalić – puścił mi zalotnie oczko i zmniejszył dystans między nami.

 – Dzięki, ale nie skorzystam – warknęłam niezbyt miłym tonem, jednak to go wcale nie ostudziło.

 – To może mógłbym cię nakarmić, mała?

 – Jestem dużą dziewczynką, umiem jeść sama – odparłam zirytowana.

 – Wiem, że jesteś dużą dziewczynką. A do tego pewnie niegrzeczną, a ja takie właśnie lubię. Szczególnie rude – już miałam mu odpowiedzieć, ale w tym momencie podeszła do nas niska blondynka.

 – Dylan kochanie, tutaj jesteś! – chwyciła go pod rękę i obdarzyła czułym uśmiechem. Dopiero po chwili mnie zauważyła i momentalnie jej uśmiech zmienił się w niezbyt przyjazny grymas. – Kto to jest? – spytała Dylana, ciągle patrząc na mnie.

 – W zasadzie to nikt. Jestem nikim ważnym, dlatego znikam, bawcie się dobrze – rzuciłam, odwróciłam się na pięcie i odeszłam jak najdalej od tego całego obrzydliwego Dylana. Wzdrygnęłam się na wspomnienie jego natarczywego spojrzenia. Schowałam się w kącie namiotu tak, żeby nikt mnie nie zauważył i nie zaczepił. Mogłam w spokoju zjeść to, co sobie nałożyłam. Ciągle wypatrywałam charakterystycznej blond czupryny, żeby w razie czego wyjść z ukrycia. W końcu doczekałam się i zauważyłam Luke’a jak idzie i przeczesuje wzrokiem namiot. Wyłoniłam się zza cienia i pomachałam mu. Od razu ruszył w moją stronę.

 – Co ty tu robisz? – spytał marszcząc brwi.

 – Chowam się przed niejakim Dylanem.

 – A dlaczego?

 – Bo składał mi niemoralne propozycje wspólnego spalania kalorii – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, a on parsknął śmiechem.

 – Chyba wiem o jakiego Dylana ci chodzi.

 – Kto to jest?

 – Mąż mojej kuzynki Flory – odpowiedział. – Dylan znany jest z podrywania wszystkiego co się rusza.

 – Jeśli na takie teksty wyrwał tą całą Florę, to zaczynam wątpić w kobiety.

 – No cóż, obok niej słowo inteligencja nawet nie stało.

 – A obok niego przyzwoitość – mruknęłam. – Może chodźmy na naszą miejscówkę zanim wróci ten cały Dylan.

 – A co, chcesz poćwiczyć całowanie? – spytał, za co zarobił kuksańca w bok.

 – Ćwiczyć całowanie mogę tylko na jednej osobie, której tutaj nie ma – warknęłam. – A ty już przestań żłopać ten alkohol, bo ja cię nie poznaję! – dodałam, wywracając oczami i popchałam go w stronę wyjścia.

***

Całą resztę wesela spędziliśmy na trawniku za domem, popijając szampana z butelek, rozmawiając na poważne i mniej poważne tematy oraz od czasu do czasu urządzając wędrówki na zabawę, by podjeść co nieco lub zatańczyć na parkiecie. Na moje szczęście więcej nie spotkałam Dylana, jednak pojawił się zgoła inny problem. Mianowicie taki, że alkohol w końcu zaczął mocno szumieć w głowie i w zasadzie, gdy już zrobiło się ciemno zmroczył mnie w takim stopniu, że nie potrafiłam ustać na nogach. Luke na początku miał niezły ubaw z moich prób wstania na nogi, które za każdym razem kończyły się upadkiem na trawę w akompaniamencie głośnego śmiechu, jednak później zdał sobie sprawę z faktu, że to na nim ciąży obowiązek doprowadzenia mnie bezpiecznie do domu. Tak więc, gdy upewnił się, że na pewno nigdzie nie dam rady pójść o własnych siłach, zostawił mnie leżącą na trawie i zniknął gdzieś na 15 minut. Ja patrzyłam w rozgwieżdżone niebo, które lawirowało w każdą możliwą stronę.

 – Jestem, możemy się zbierać – oznajmił, gdy wrócił.

 – Gdzie? – spytałam, uśmiechając się głupkowato do tańczących gwiazd.

 – Do domu – odparł krótko ze śmiechem.

 – Ale mi tu jest dobrze – powiedziałam, robiąc smutną minę.

 – Chodź – wyciągnął rękę w moją stronę. Chwyciłam ją, próbując wstać, ale zachwiałam się. Jednak Luke, pomimo wypitego alkoholu, trzymał się nad wyraz dobrze i stanowił solidne oparcie dla pijanej nastolatki. Objął mnie w pasie, moją rękę zarzucił na swoje ramię i tak kulaliśmy się w stronę centralnej części wesela. Jednak nawet pomimo jego postawnej sylwetki nie było mu łatwo mnie prowadzić. Sama zresztą mu tego nie ułatwiałam, bo co chwila stawałam i stawiałam opór, bo robiło mi się niedobrze. W końcu chyba miał tego dość, puścił mnie, zrzucił moją rękę ze swoich barków i złapał mnie pod plecami i kolanami, dźwigając do góry. Takim sposobem niósł mnie na rękach.

 – Nie chcę, żeby mnie widzieli ludzie w takim stanie… - wybełkotałam resztką sił.

 – Wiem, dlatego będziemy się teleportować. Tylko nie zwymiotuj Evans – oznajmił i obrócił się w miejscu. Zanim to zrobił instynktownie wtuliłam się mocno w jego tors, zaciskając powieki. Poczułam lekkie szarpnięcie i chwilę później mogłam otworzyć oczy. Byliśmy pod drzewem na naszym placu zabaw, a przynajmniej tak mi się wydawało, bo wszystko niemiłosiernie wirowało.

 – Mama mnie zabije – mruknęłam cicho.

 – Spokojna twoja rozczochrana Evans, o tym też pomyślałem – powiedział uspokajająco i zaczął iść, nadal trzymając mnie na rękach.

 – Kocham cię Lukie, wiesz? – mówiąc to, czułam, że moje powieki ważą tonę. Chwilę później odpłynęłam. Zdążyłam jedynie usłyszeć cichą odpowiedź mojego przyjaciela.

 – Ja ciebie też Evans, pomimo tego, że ważysz teraz jakieś 500 funtów.

***

Następnego dnia obudziłam się i nie chciałam otwierać oczu. Nie pamiętałam zbyt wiele z końcówki wesela i nie do końca wiedziałam, czy chcę pamiętać. O dziwo głowa nie bolała zbyt mocno, jednak wiedząc w jakim stanie wczoraj widziała mnie mama miałam nieźle przerąbane. Próbowałam sobie przypomnieć powrót do domu, jednak w mojej głowie było przeraźliwie pusto. Westchnęłam głośno i otwarłam oczy. Jednak zamiast widoku białego sufitu w moim pokoju zobaczyłam sufit obity drewnianymi deskami pomalowanymi niebieską farbą. Na początku kompletnie mnie zamurowało, ale chwilę później poderwałam się gwałtownie do pozycji siedzącej i z przerażeniem rozglądałam się po pokoju, próbując zorientować się, gdzie jestem. Spojrzałam na siebie i częściowo odetchnęłam z ulgą odnotowując, że mam na sobie sukienkę z poprzedniego dnia. Znów zaczęłam rozglądać się po pokoju. Było to ogromne pomieszczenie na poddaszu. W zasadzie to po prostu było poddasze. Ja siedziałam w starym, drewnianym łóżku, które znajdowało się centralnie na środku poddasza. Sufit i skosy były obite niebieskimi deskami, a na jednej ścianie szczytowej umiejscowione były trzy okna, przez które wpadała do środka blada poświata, oświetlająca tylko nieznaczną część ogromnego pomieszczenia. Na środku znajdowały się cztery drewniane słupy, zapewne podpierające konstrukcję dachu. Podłoga była obita takimi samymi deskami jak sufit. Na ścianie, na której nie było okna stał ogromny regał, do połowy wypełniony głównie starymi, zniszczonymi książkami, a naprzeciw stał stolik i wystawał kawałek kanapy, której reszta znajdowała się poza zasięgiem światła. W rogu poddasza widniał zamykany klapą otwór na schody, obecnie otwarty. Pachniało tutaj drewnem i książkami, co dawało mi dziwne poczucie bezpieczeństwa. Jednak nadal nie miałam zielonego pojęcia gdzie jestem i byłam przekonana, że nigdy tutaj nie byłam.

 – Naprawdę miałem nadzieję, że kapniesz się, gdzie jesteś – słysząc głos dochodzący z mroku podskoczyłam przestraszona i automatycznie zaczęłam szukać różdżki. Jednak chwilę później zdałam sobie sprawę, że głos był znajomy. – Jednak cię przeceniłem. Jak zwykle zresztą. Za każdym razem mam nadzieję, że jednak nie jesteś aż tak niedomyślna – usłyszałam skrzypnięcie kanapy i chwilę później w bladym świetle stanął nie kto inny jak Luke.

 – To twój pokój?

 – To mój strych.

 – Czyli łóżko też twoje – zauważyłam inteligentnie. – Skoro ja spałam tutaj, to mam nadzieję, że…

 – Na miłość boską, Evans! O co ty mnie posądzasz?!

 – O nic cię nie posądzam – fuknęłam. – Chociaż po wczorajszych twoich wybrykach nie powinnam ci ufać – dodałam, a on zmrużył oczy.

 – No cóż, ja przynajmniej wszystko pamiętam. A ty możesz nie pamiętać co się działo, gdy kładłem cię spać – powiedział z jadowitym uśmieszkiem, całkowicie zbijając mnie z tropu.

 – Tak czy siak to twoja wina – odparłam.

 – MOJA wina?! – oburzył się.

 – Oczywiście, że twoja. To ty mnie upiłeś – wzruszyłam ramionami, starając się brzmieć jakby nic się nie stało. – Więc teraz twoim obowiązkiem jest mi opowiedzieć jak się tutaj znalazłam. Oraz oczywiście mam nadzieję, że wiesz o tym, że wszystko co powiedziałam w stanie upojenia alkoholowego jest nieprawdą.

 – Od którego momentu nie pamiętasz? – spytał, a ja wytężyłam umysł w poszukiwaniu najświeższego wspomnienia z minionego wieczoru.

 – Pamiętam jak mnie zostawiłeś samą, nie pamiętam, żebyś wrócił – oznajmiłam zgodnie z prawdą, obserwując blondyna.

 – To nie jest z tobą tak całkiem źle – uśmiechnął się złośliwie. – Nie umiałaś chodzić, więc cię zaniosłem na rękach tutaj. Wcześniej się oczywiście teleportowałem.

 – Na rękach?

 – A jak inaczej miałem przetransportować twoje zwłoki?

 – To słodkie, że chciałeś czuć mój ciężar, ale przypominam ci, że miałeś różdżkę i mogłeś mnie przetransportować za pomocą zaklęcia – odparłam, a po jego minie wnioskowałam, że na to nie wpadł. – A podobno to ja mam problem z myśleniem – dodałam i zachichotałam.

 – Nie śmiej się, bo wisisz mi za to butelkę Ognistej – warknął.

 – Wczoraj mi się bardziej podobałeś – mruknęłam.

 – Może to przez to, że przesadziłaś z alkoholem? Poza tym ja przynajmniej wyglądam dzisiaj normalnie, a nie jak wrak człowieka – po jego odpowiedzi prychnęłam i wstałam z łóżka. Wzięłam torebkę z ziemi i poszukałam lusterka, po czym się przejrzałam. I przeraziłam. Wyglądałam okropnie.

 – Która jest godzina? – zmieniłam temat.

 – Czwarta.

 – Rano? – spytałam z nadzieją, a on wybuchnął niepohamowanym śmiechem. – Świetnie, matka mnie zabije – mruknęłam posępnie. – Twoja mama i rodzeństwo są w domu?

 – Nie. Zostali u Royalów, a potem będą u babci do końca sierpnia – odpowiedział spokojnie.

 – Mogę doprowadzić się do porządku w łazience?

 – Musisz.

***

 – Lily! Gdzieś ty była tak długo?! – ledwo przekroczyłam próg domu, natknęłam się na rozzłoszczoną mamę.

 – Cześć mamo, miło cię widzieć – odpowiedziałam lekkim tonem i uśmiechnęłam się.

 – Oj nie, młoda damo! Nie ze mną te numery! Miałaś…

 – W zasadzie kochanie to Lily nie powiedziała o której wróci, więc bezzasadnym jest wściekanie się o to. Szczególnie, że przecież w świetle swojego prawa jest pełnoletnia i..

 – Mark! – mama uciszyła tatę jednym słowem, po którym posłał mi pocieszający uśmiech i wzruszył ramionami.

 – Mamo, wesela w rodzinie Adama trwają tak długo. Nie mogłam opuścić imprezy wcześniej niż Luke przecież, bo byłam jego partnerką, a on jest kuzynem pana młodego – zaczęłam na poczekaniu wymyślać historyjkę, modląc się, żeby ją łyknęła.

 – To ty wracasz prosto z imprezy? – spytała, obrzucając mnie podejrzliwym spojrzeniem, a ja gorliwie pokiwałam głową. – O godzinie 18 dnia następnego?

 – Tak, dokładnie tak, mamo. Przepraszam, że nie powiedziałam wam o tym wcześniej, ale sama nie wiedziałam, że mają taką tradycję. Dlatego jeśli pozwolisz, to pójdę się położyć spać, bo bolą mnie nogi. W zasadzie to wszystko mnie boli. Mogę?

 – Och, w takim razie przepraszam. Oczywiście możesz… powinnaś iść spać – zreflektowała się, a tata puścił mi oczko, podnosząc kciuka do góry. – Przynieść ci coś kochanie?

 – Nie, dziękuję – uśmiechnęłam się. – I dobranoc – dodałam i wyminęłam ich, po czym poczłapałam ciężkim krokiem na górę, gdzie wzięłam szybki prysznic, przebrałam się do pidżamy i położyłam spać.

***

Resztę dni dzielących mnie od wyjazdu do Hogwartu spędziłam głównie na pakowaniu się i włóczeniu z Mitchellem po okolicy. Bardzo cieszyłam się, że ten nieszczęsny pocałunek nie zmienił niczego pomiędzy nami i potrafiliśmy go obracać w żart. W końcu nadszedł upragniony przeze mnie 1 września. Chciałam sama pojechać na dworzec, jednak rodzice uparli się, że i tym razem mnie odwiozą. Tata zaparkował auto na parkingu i wyciągnął moje bagaże, po czym poszliśmy w ciszy na peron 9. Tam przed kolumną stanęliśmy i odwróciłam się w ich stronę.

 – Nie mogę uwierzyć, że to ostatni raz, gdy przywozimy cię tutaj – powiedział cicho tata, uśmiechając się na pół smutno.

 – Ja też w to nie mogę uwierzyć, tato – mruknęłam, czując jak łzy ściskają mi gardło.

 – Byłaś taka mała, gdy pierwszy raz tutaj staliśmy… Pamiętam jakby to było wczoraj… - rzekła mama łamiącym się głosem.

 – Będzie dobrze, mamo, nie płacz – powiedziałam i przytuliłam się do niej, a ona standardowo wybuchła płaczem. Tym razem nie chciało mi się śmiać z tego. Wręcz przeciwnie, ja również zaczęłam płakać. Tata przytulił nas obie i ucałował mnie w czubek głowy. Poczułam jak pojedyncza łza kapie na moje włosy. Oderwałam się od nich, wytarłam rękawem łzy i uśmiechnęłam się pokrzepiająco.

 – Będziemy tęsknić, ruda wiewióreczko.

 – Ja też. Będę pisać, jak zawsze – uśmiechnęłam się, wzięłam wózek z bagażami i machając na pożegnanie ruszyłam w stronę barierki. Chwilę przed nią zamknęłam oczy, a gdy je otwarłam byłam już na peronie 9 i ¾, gdzie uczniowie żegnali się z rodzicami. Cieszyłam się, że miałam to już za sobą i wypatrywałam znajomych twarzy. Z daleka zobaczyłam Kate, która chyba właśnie słuchała wywodów swojej matki, bo przewracała oczami. Uśmiechnęłam się i pomachałam jej w tym samym momencie, gdy ona mnie zauważyła. Ucałowała szybko swojego tatę, pomachała mamie i ruszyła w moją stronę. Gdy w końcu dotarła, uścisnęła mnie krótko.

 – Cześć – uśmiechnęła się promiennie. – Widziałaś Angelinę?

 – Nie, pewnie już jest z Jasperem – odparłam i wzruszyłam ramionami.

 – Pewnie tak. Ciekawe kiedy Huncwoci się pojawią na horyzoncie.

 – A co, stęskniona za Syriuszem? – spytałam, śmiejąc się.

 – Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak – odparła takim tonem, że mogło jej chodzić tylko o jedno.

 – Kate! Musisz mi to robić za każdym razem?! – oburzyłam się, a ona roześmiała się perliście, zwracając na siebie uwagę grupki Puchonów, którzy wręcz pożerali ją wzrokiem. W sumie wcale się nie dziwiłam. Ona zawsze wyglądała zjawiskowo, a dzisiaj chyba specjalnie się wystroiła w czarną, obcisłą sukienkę, która może i nie była ani zbyt krótka, ani wydekoltowana, ale za to doskonale opinała jej idealne kształty. Na nią zarzuciła czarną, skórzaną ramoneskę z ćwiekami, a na nogach miała złote trampki na koturnie. Włosy miała wyprostowane i gładko ułożone, a mocny, ciemny makijaż dodawał jej zadziornego wyglądu.

 – Ten rok będzie najlepszy ze wszystkich, mówię ci to Lily – powiedziała raźnym tonem, nie zwracając uwagi na moje oburzenie.

 – Bo masz zamiar zaliczyć z Syriuszem wszystkie możliwe miejsca w Hogwarcie? – syknęłam złośliwie, chcąc jej dopiec.

 – Mało ich zostało, ale niech ci będzie – odparła niezrażona, po czym znowu się zaśmiała z mojej miny.

 – Chodźmy już zająć przedział – zmieniłam temat i już miałyśmy podążyć w stronę pociągu, jednak w tym momencie moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem orzechowych tęczówek. Mogłam się wcześniej oszukiwać, że jego obecność nie zrobi na mnie żadnego wrażenia, ale prawda była taka, że w środku trzęsłam się jak osika na myśl o spotkaniu z nim. Nie miałam kontaktu z Jamesem od dnia wesela, gdy nawrzeszczałam na niego na środku ulicy. W zasadzie od wczoraj nie myślałam o niczym innym jak o tym, że dzisiaj go zobaczę. Byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów. Analizowałam w głowie tysiąc scenariuszy jak mam się zachować, co powiedzieć, czego nie robić. A teraz szedł przez tłum uczniów i rodziców, patrząc prosto na mnie, a ja byłam wręcz sparaliżowana. Miałam wrażenie, że cały świat stanął, a powietrze zrobiło się gęste. Wszystko wokół zatrzymało się, był tylko on. James Potter. Kate coś do mnie mówiła, ale nawet tego nie słyszałam. Cała ta chwila, przez którą zbliżał się do mnie, trwała wiecznie, a ja obserwowałam każdy jego najmniejszy ruch. Chłonęłam każdy najmniejszy szczegół. Jego rozwiane włosy, lekko przekrzywione okulary, delikatny uśmiech, pewny siebie krok, ręka w kieszeni. Kate gdzieś z boku prychnęła ostentacyjnie, by po chwili rzucić się na Syriusza, który szedł tuż przed Jamesem, a dla mnie to wszystko działo się w całkowicie innym świecie. W momencie, w którym był już dość blisko, nagle wszystko przyspieszyło i wróciło do swojego tempa, a ja z powrotem widziałam i słyszałam wszystko, co się działo wokół.

 – Cześć Lily – odezwał się, stając tuż przede mną. Serce waliło mi jak oszalałe.

 – Cześć James – odpowiedziałam i posłałam mu niepewny uśmiech. Potter już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie między nas wpadł Syriusz i potarmosił mi włosy, witając się wylewnym uściskiem.

 – Evans! Jak ja się za tobą stęskniłem! – wrzasnął mi do ucha i znowu rozczochrał mi włosy. – Chodź Rogacz, idziemy zająć jakiś fajny przedział – klepnął go po plecach i weszli do pociągu, wciągając swoje oraz nasze kufry do środka.

 – Ziemia do Evans! – Kate pomachała mi ręką przed oczami, a ja westchnęłam. – Dobrze się czujesz? – spytała z nutką troski w głosie, a ja pokręciłam głową.

 – Ani trochę – odparłam zgodnie z prawdą. Ręce mi drżały i musiałam je schować do kieszeni dżinsów, żeby to ukryć.

 – Aż tak?

 – Sama nie wiem, co mam myśleć – mruknęłam posępnie.

 – Cześć dziewczyny! – w tym momencie uścisnęła nas Angelina, która była w towarzystwie swojego młodszego brata. – Patrzcie, kto zaczyna Hogwart – wyszczerzyła zęby i pokazała na chłopaka. – Młody, to Lily i Kate, moje koleżanki. Dziewczyny poznajcie Willa – przedstawiła nam niskiego 11-latka z przydługimi, brązowymi włosami opadającymi na twarz oraz również brązowymi oczami. Miał identyczne rysy twarzy jak Angelina i był tak samo chudy jak ona.

 – Cześć – powiedział cicho wyraźnie zmieszany chłopak, a my mu odpowiedziałyśmy.

 – Dobra Młody, pakuj się do wagonu, bo za chwilę nam pociąg odjedzie – Angelina popchnęła brata w stronę wejścia do ekspresu i weszła za nim, wciągając swoje i jego bagaże. – Idziecie? – odwróciła się w naszą stronę, uśmiechając się promiennie.

 – Jasne, chodź Lily – Kate pociągnęła mnie za rękę, ale zanim wsiadłyśmy, ponad tłumem mignęła mi znajoma blond czupryna, więc wyswobodziłam rękę z je uścisku i zeszłam ze stopni.

 – Dołączę potem – rzuciłam i ruszyłam  w stronę Luke’a, który pchał podwójny bagaż, a przed nim podążał Steven, rozglądając się dookoła z zaciekawieniem.

 – Cześć Lily! – dzieciak uśmiechnął się na mój widok, a ja odwzajemniłam gest.

 – Hej! Gotowy na pierwszy rok w Hogwarcie? – spytałam, strzepując z jego ramienia jakiś listek.

 – Jasne! Już nie umiem się doczekać, żeby się dowiedzieć w którym domu wyląduję!

 – Byle nie w Gryffindorze – odezwał się Luke.

 – Dlaczego nie tam? Zawsze mówiłeś, że byle nie w Slytherinie – zdziwił się młodszy Mitchell.

 – Patrz jakie niezdary tam lądują – odparł i wskazał na mnie, a ja prychnęłam.

 – Nie słuchaj go Steve. Obojętnie, gdzie trafisz i tak będzie dobrze. Nawet w Slytherinie – zwróciłam się do chłopaka, a on uśmiechnął się szeroko.

 – Ja chcę tam, gdzie Luke, do Ravenclawu – odpowiedział dumnie i popatrzył z podziwem na brata.

 – Jesteś sprytny i zaradny, więc na pewno tam właśnie cię przydzieli Tiara – powiedziałam.

 – Dobra Steve, wskakuj do pociągu – zarządził blondas i skierował go do wagonu. – A ty jak tam? Swojego księcia na białej miotle już spotkałaś? – zagadnął ironicznie, za co zarobił kuksańca w bok.

 – Jak Cysia przeżyła rozstanie ze Stevenem? – spytałam, zmieniając temat. Wchodziliśmy właśnie do pociągu i Luke rozpoczął poszukiwania pustego przedziału.

 – Nie było tragedii, ale tylko dlatego, że teraz z mamą siedzą u babci Sophii.

 – Nadal?

 – Tak, porozmawiałem z babcią i przekonaliśmy mamę, żeby przez rok szkolny u niej mieszkała. Babcia ma duży dom, więc miejsca sporo, a ja czuję się o wiele spokojniejszy, gdy są razem – odpowiedział i w tym samym momencie trafiliśmy na pusty przedział, do którego najpierw wszedł Steven, a potem Luke z bagażami.

 – Lily zostajesz z nami? – spytał młodszy brat, a starszy spojrzał pytająco.

 – Zaraz do was wrócę, tylko pójdę po swoje bagaże – odparłam i wyszłam, tym razem poszukując przedziału, w którym zatrzymała się Kate. Na szczęście było to w tym samym wagonie. Na rękę było mi, żeby nie musieć jechać w jednym przedziale z Jamesem, bo nie wiedziałam jak się przy nim zachować, a na dodatek nie panowałam nad własnym ciałem. Zresztą, nadal nie usłyszałam od niego niczego, czym zreflektowałby swoje zachowanie w wakacje, a ja wyraźnie mu wyłożyłam kawę na ławę przed weselem. Weszłam do przedziału, w którym siedzieli wszyscy Huncwoci i Kate.

 – Cześć Remus, cześć Peter – rzuciłam wesoło.

 – Hej Lily! – Remus wyraźnie ucieszył się na mój widok, co skwitowałam szerokim uśmiechem. Peter również mi odpowiedział.

 – Wybaczcie, ale ja się przesiadam do innego przedziału, wpadłam tylko po bagaże – oznajmiłam i zaczęłam ściągać swoją walizkę z półki.

 – Dlaczego? Gdzie idziesz? – spytała zdziwiona Kate. Podniosłam głowę i napotkałam pięć par oczu, które wpatrywały się we mnie, oczekując na odpowiedź.

 – Do Luke’a – odpowiedziałam krótko i zapadła cisza. Wszyscy odwrócili głowy, poza Jamesem, który wpatrywał się we mnie z nieukrywaną urazą. – Wpadnę do was potem – rzuciłam tylko i wyszłam z ich przedziału, kierując się w stronę Mitchellów.

 – Lily, poczekaj! – odwróciłam się w stronę idącej ku mnie Kate. – Nie możesz zostać z nami? Musisz iść do tamtego przedziału?

 – Nie muszę, chcę tam iść – odparłam zgodnie z prawdą. – Atmosfera pomiędzy mną, a Jamesem nie jest najlepsza, więc tylko psułoby to nastrój wam wszystkim. Poza tym mały pstryczek w nos się przyda Potterowi, może będzie widział w końcu coś poza nim – dodałam.

 – Widziałam jego minę jak powiedziałaś, że idziesz do Luke’a – wyszczerzyła zęby.

 – Niech się cieszy, że nie wie o tym, co się działo na weselu – zaśmiałam się, a ona zmarszczyła brwi.

 – A co się działo? – spytała podejrzliwie.

 – Całowaliśmy się – odpowiedziałam i wzruszyłam ramionami. Kate wybałuszyła oczy.

 – Przecież mówiłaś, że między wami nic nie…

 – Bo nie ma – przerwałam jej. – Ten pocałunek to był czysty niewypał. Alkohol zrobił swoje, Luke wpadł w melancholijny nastrój i zaczął coś gadać o tym, że czemu nie mogliśmy się w sobie zakochać, skoro tak dobrze się dogadujemy i mnie pocałował. Próbowałam mu to wybić z głowy, ale się uparł, że może jak spróbujemy, to coś poczujemy, ale szybko od siebie odskoczyliśmy. Teraz się z tego śmiejemy. I nie patrz tak, to naprawdę kompletnie nic nie znaczyło. Nie poczułam absolutnie nic, poza uczuciem, że to niewłaściwe. I w zasadzie cały czas myślałam o Potterze.

 – Boże Lily! Ty mnie kiedyś wykończysz z tymi twoimi rewelacjami – pokręciła głową.

 – Ale tak sobie teraz myślę, że może czas trochę podenerwować Pottera? – zerknęłam na nią znacząco, a ona w lot załapała o co mi chodzi. – Każdy wie, że jesteś paplą, więc chyba nie zaszkodzi jak wspomnisz w przedziale coś o tym weselu i pocałunku. On wcale nie musi wiedzieć, że to niewypał.

 – I o to mi właśnie chodziło Lily! W końcu zaczynasz myśleć jak prawdziwa kobieta! Trochę zazdrości jeszcze nikomu nie zaszkodziło – przyklasnęła i aż podskoczyła z podekscytowania.

 – Czyli rozumiem, że wiesz, co masz robić?

 – Mi nie musisz takich rzeczy tłumaczyć – puściła mi oczko.

 – Tylko nie przeginaj w drugą stronę – rzuciłam na odchodne ostrzegawczo i poszłam w swoją stronę.

 – A w ogóle to wcale nie jestem paplą! – krzyknęła jeszcze, a ja roześmiałam się. Weszłam do przedziału, w którym oprócz Luke’a i Stevena byli…

 – Angelina? Will? Jasper? – przy ostatnim imieniu musiałam się powstrzymywać, żeby nie powiedzieć tego z nutką obrzydzenia w głosie.

 – A ta wiecznie zdziwiona – mruknął pod nosem Luke.

 – Mamy wyjść? – spytał Jasper, mierząc mnie wyzywającym spojrzeniem.

 – Ty tak – odpowiedział mu za mnie Luke, a Will… roześmiał się.

 – Nikt nie musi wychodzić, po prostu się zdziwiłam, bo przedtem was tutaj nie było – odpowiedziałam, patrząc na Jaspera i starając się brzmieć uprzejmie. Angelina uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością.

 – Jak zobaczyłam, że Steven siedzi tutaj sam, to stwierdziłam, że podróż razem to dobra okazja, żeby Will poznał kogoś w swoim wieku. A potem wrócił Luke i okazało się, że Steve wcale nie jest sam – wyjaśniła.

 – A gdzie byłeś? – spytałam mojego przyjaciela.

 – W przedziale prefektów nas odmeldować, bo wiedziałem, że ty pewnie zapomniałaś – wyjaśnił.

 – No tak, jak zwykle. Dzięki Lukie – wyszczerzyłam do niego zęby. – A wracając do tematu, to fajnie, że się przysiedliście. Szczególnie, że Mitchellowie to fajne chłopaki, nie Steve? – puściłam oczko czarnowłosemu chłopakowi, który uśmiechnął się promiennie i przytaknął. – To może zagramy w eksplodującego durnia? – zaproponowałam.

 – Jednego durnia już mamy – odparł Luke, łypiąc na Jaspera. Ten już chciał coś odpowiedzieć, ale został zagłuszony przez głośny śmiech Willa i Stevena. Sama musiałam się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem, jednak nie zrobiłam tego dla Chudej.

 – Will! – skarciła młodszego brata, który nadal śmiał się z riposty blondasa.

 – Przepraszam – momentalnie przestał się śmiać i spuścił głowę.

 – Nie przejmuj się Will, to moja wina – odezwał się Luke i puścił mu oczko, a ja pokręciłam głową z uśmiechem. – To może zagramy w szachy, co? Grałeś kiedyś w szachy? – zagadnął i wyciągnął swój komplet.

 – Nie, nigdy nie grałem – odpowiedział młody McKinnon.

 – A chciałbyś? – spytałam, a on pokiwał głową. – To może ja zagram ze Stevenem w jednej drużynie, a Ty z Lukiem? – zaproponowałam, na co wszyscy się zgodzili i przez następne dwie godziny w czwórkę graliśmy w szachy, ucząc Willa. Po kilku rozegranych partiach przeprosiłam wszystkich w przedziale i wyszłam na korytarz, a za mną Angelina.

 – Jesteś pewna, że nie rozniosą przedziału? – spytałam, a ona wzruszyła ramionami.

 – Nie odzywają się od tamtego dnia, gdy Luke przywalił mu, gdy z nim rozmawiałaś w ich dormitorium – odpowiedziała i machnęła ręką.

 – Czemu Will nie lubi Jaspera? – spytałam zaciekawiona.

 – Zauważyłaś?

 – Trudno tego nie zauważyć. Nawet u jedenastolatka. Więc?

 – W zasadzie to do końca nie wiem. Jasper chyba nie lubi dzieci. Nie chciał, żeby Will był z nami w przedziale. A ja nie chciałam Młodego zostawiać samego na pastwę losu, bo nikogo nie zna, a na dodatek jest bardzo nieśmiałym dzieciakiem. Może też podświadomie wyczuwa niechęć Jaspera? Nie wiem. Nie podoba mi się ta sytuacja, ale przecież to ja jestem z Jasperem, nie moja rodzina – odpowiedziała.

 – Za to musisz przyznać, że Luke ma rewelacyjne podejście do dzieci – zauważyłam i wyszczerzyłam zęby.

 – Kto by pomyślał – przyznała z uśmiechem. – W ogóle zdziwiłam się, bo w zasadzie jak Luke przyszedł do przedziału i nas zobaczył, to nawet obdarzył mnie uśmiechem, co mu się nigdy nie zdarzyło, odkąd się wtedy posprzeczaliśmy. Co innego oczywiście, że później na wstępie zrugał Jaspera, ale to już inna historia. Ja się nie mieszam w męskie potyczki. W każdym razie widzę jakąś zmianę na lepsze w Mitchellu. Czyżby to była twoja zasługa Lily?

 – Zależy co masz na myśli.

 – Sama nie wiem. Tak po prostu pytam. Nawet nie wiem dlaczego mnie to zainteresowało – wyznała, a ja przyjrzałam jej się uważnie, bo miałam wrażenie, że tymi pytaniami o blondasa próbuje zatuszować coś innego.

 – Mam wrażenie, że coś cię dręczy Angela. Jeśli jest coś, co mogłabym…

 – Mam pewne problemy z Jasperem – przerwała mi. – Na wycieczce w Paryżu było wspaniale i w ogóle nasz związek odżył, ale od jakiegoś tygodnia mam wrażenie, że tak jakby odpuścił. Nie oczekuję, że będzie mnie nosił na rękach codziennie, chodzi mi o zwykłe wsparcie. W zasadzie można powiedzieć, że jest śmiertelnie obrażony, że chciałam spędzić podróż z Młodym. Powiedziałam mu, że jak chce, to niech siądzie w przedziale z chłopakami, a ja sobie z Willem siądę z Kate i Huncwotami, ale mu to nie pasowało. On chciał koniecznie jechać w przedziale z Jacobem i resztą, oczywiście bez Luke’a. Już sama nie wiem, czego on chce. Mam nadzieję, że gdy Will się zaaklimatyzuje, to będzie lepiej. W ogóle mam wrażenie, że jednak coś się stało między Willem, a Jasperem, o czym ja nie wiem, a żaden nie chce się przyznać – wyrzuciła z siebie to wszystko praktycznie na jednym wydechu.

 – Nie wiem o co mogli się pokłócić jedenasto- i siedemnastolatek. Naprawdę nie mam pojęcia – odpowiedziałam. – Ale nie podoba mi się postawa Jaspera wobec Willa. W końcu to on jest dorosły i jemu powinno zależeć na złagodzeniu tego.

 – A może faktycznie po prostu wyolbrzymiam i Jasper po prostu nie cierpi dzieci?

 – Możliwe – odparłam krótko. – Ja idę na chwilę do przedziału Kate, idziesz też? – spytałam.

 – Przecież nie zostawię dwóch jedenastolatków z tykającą bombą w jednym przedziale – odrzekła i przewróciła oczami, a ja zachichotałam. Poszłam w kierunku wspomnianego przedziału, a gdy byłam tuż obok niego, próbowałam podsłuchać coś, ale niestety inni uczniowie zachowywali się zbyt głośno na korytarzu, żeby cokolwiek usłyszeć. Otwarłam więc drzwi i weszłam do środka.

 – Jak tam mija podróż? – spytałam z uśmiechem i usiadłam obok Kate, częstując się czekoladową żabą, która leżała na wolnym miejscu. Wszyscy wdali się w dyskusję ze mną, oprócz Jamesa, który siedział i uparcie patrzył w okno. Próbowałam porozumieć się z Kate spojrzeniami, ale pokazała mi, że potem porozmawiamy, więc dałam spokój. Pomimo wyraźnego focha Pottera, reszta bawiła się świetnie i zdawała się nim nie przejmować. Pośmialiśmy się i powspominaliśmy miłe chwile z wakacji.

 – A jak tam Lily było na weselu u Royala? – zagadnął Syriusz. – Spotkałaś jakieś gwiazdy quidditcha?- tym pytaniem Black wzbudził ciekawość Jamesa, który odwrócił się od szyby i spojrzał na mnie, oczekując na odpowiedź.

 – Było mnóstwo zawodników. Głównie drużyna Złotych, ale widziałam kilku z innych drużyn. Jednak z żadnym nie rozmawiałam, bawiłam się z moim partnerem – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się. Mogłam przyrzec, że usłyszałam ciche prychnięcie Pottera. – Dobra, ja się zwijam do mojego przedziału. Angelina z Jasperem i Willem też z nami siedzą – oznajmiłam i wstałam. – To w sumie do zobaczenia na kolacji. – uśmiechnęłam się i pomachałam im.

***

I tak rzeczywiście było, że z Kate i Huncwotami zobaczyłam się dopiero przy stole Gryfonów. Reszta podróży minęła nam na różnych grach z dzieciakami. Jasper siedział naburmuszony, a my w piątkę świetnie się bawiliśmy, nie zwracając na niego uwagi. Will i Steve całkiem dobrze się dogadywali, co zarówno Angelina, jak i Luke przyjęli z ulgą. Pozostało trzymać kciuki, żeby obydwoje trafili do jednego domu i mogła się zacząć prawdziwa przyjaźń tej dwójki. Oprócz tego widziałam, że Will jest zachwycony Lukiem, który wprost wychodził z siebie, żeby dwójce najmłodszym pasażerom się nie nudziło. Podczas podróży powozami miałam okazję, żeby porozmawiać z nim sam na sam, bo siedzieliśmy tylko we dwójkę.

 – Ty tak bardzo uwielbiasz dzieciaki? – spytałam po dłuższej ciszy.

 – Wiem do czego zmierzasz Evans – warknął blondyn.

 – Twój nieprzyjemny ton już nie robi na mnie wrażenia – pokazałam mu język. – To jak z tym Willem? Po prostu lubisz dzieci, czy to jakaś część gry pt. „odzyskać Angelinę”? – ledwo skończyłam mówić, a musiałam uchylić się przed lecącym w moją stronę opakowaniem fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta.

 – Za następne głupie pytanie poleci zaklęcie – ostrzegł mnie, a ja roześmiałam się. – Ciekawe czemu ci tak humor dopisuje Evans?

 – Bo wróciłam do Hogwartu – odparłam, częściowo zgodnie z prawdą. – Angelina mi powiedziała na korytarzu, że widzi w tobie zmianę na lepsze – wyznałam nagle, a on wbił we mnie zaciekawione spojrzenie. – Stwierdziła, że uśmiechnąłeś się do niej i wydaje mi się, że to było dla niej miłe.

 – Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie, odkąd weszli wyczułem, że między nimi ewidentnie coś wisi w powietrzu, na dodatek niechęć Jaspera do Willa była widoczna na kilometr, więc stwierdziłem, że nie zaszkodzi zaskarbić sobie trochę sympatii Angeliny – po tym wyznaniu uśmiechnął się delikatnie.

 – Cieszę się, że postanowiłeś działać, bo za każdym razem jak na niego patrzę mam ochotę go przerobić na pasztecik dyniowy – powiedziałam, a on roześmiał się.

 – To byłby najohydniejszy pasztecik jaki kiedykolwiek powstał – dodał, a ja wyszczerzyłam zęby.

***

 – Wiecie o tym, że to nasza ostatnia Ceremonia Przydziału? – mruknęłam posępnie do Kate i Angeliny.

 – Nie mogę uwierzyć, że to ostatni rok w Hogwarcie – szepnęła Kate.

 – Kiedy to zleciało? Przecież niedawno my siedzieliśmy na tym stołku i nakładaliśmy Tiarę – dodała Angelina.

 – Czuję się stara – westchnęłam. W tym czasie już połowa uczniów została przydzielona do swoich domów. Profesor McGonagall trzymała w ręku pergamin i odczytywała kolejnych pierwszorocznych.

 – William McKinnon!

 – O matko! Will! Trzymajcie kciuki dziewczyny! – Angelina zacisnęła rękę na moim przedramieniu. Przestraszony szatyn wyszedł na środek, usiadł na krześle i została mu założona Tiara Przydziału, która opadła po same ramiona. Tiara chwilę wahała się, ale w końcu dokonała wyboru.

 – RAVENCLAW! – chłopak ściągnął kapelusz, rzucił przerażone spojrzenie Angelinie i ruszył w kierunku stołu, przy którym posypały się gromkie brawa.

 – Czemu nie Gryffindor? Jak ja go upilnuję teraz?

 – Spokojnie, poradzi sobie – powiedziałam jej, obserwując jak Will dochodzi do stołu Krukonów, a Luke robi mu miejsce obok siebie i z uśmiechem klepie go po ramieniu.

 – Steven Mitchell! – opiekunka Gryfonów wywołała kolejnego ucznia. Czarnowłosy chłopak podszedł dość pewnym krokiem na środek Wielkiej Sali. Zanim Tiara opadła mu na ramiona, zdążyłam pokazać mu kciuka do góry, bo akurat spojrzał w moją stronę. Tym razem Tiara długo się nie zastanawiała i niemal natychmiast wykrzyczała „RAVENCLAW!”, więc młody Mitchell pobiegł prosto do brata i nowego kolegi Willa, przybijając z obydwoma piątki.

 – Chyba nie będzie mu tak źle u tych Krukonów – zauważyła Angelina z uśmiechem machając bratu, który odwzajemnił gest.

 – Będzie dobrze. Byle nie wylądował w Slytherinie – wyszczerzyłam zęby. Gdy ceremonia dobiegła końca, tradycyjnie przemowę wygłosił Dumbledore, przedstawił nowego nauczyciela Obrony Przeciw Ciemnym Mocom i życzył nam smacznego.

 – W końcu! Jak ja tęskniłem za tym jedzeniem! – powiedział Peter i nałożył sobie na talerz pełno jedzenia w akompaniamencie naszych śmiechów.

***

Witam wszystkich czytelników!

Tak, tak, wiem, jestem okropna, nic na to nie poradzę, że musieliście ponad rok czekać na rozdział. W zasadzie to ja nawet nie wiem, kiedy ten rok minął. Pies szczeka, karawana jedzie dalej. W każdym razie w końcu mi się udało ukończyć ten rozdział. Co mogłabym napisać? Na pewno, że Was przepraszam bardzo! Na pewno, że z całego serca Wam dziękuję, że mimo wszystko jesteście i trwacie przy mnie. Naprawdę to doceniam.
Ten rozdział to jedna wielka wybuchowa mieszanka wszystkiego i trudno się dziwić, skoro został zaczęty rok temu, a skończony teraz. W każdym razie poszalałam i jest na 19 stron w Wordzie, czyli mieliście co czytać. Miała być śmierć, ale jej nie ma. Rozmyśliłam się. I teraz tak myślę, że to była dobra decyzja. Cały rozdział był spontaniczny, miał wyglądać kompletnie inaczej. Z góry przepraszam za błędy, styl, chaotyczność itd., itp., ale tak to już jest z powrotami do pisania po długiej przerwie. Bo jakby nie było, od 10 strony do końca rozdział powstał dzisiejszej i wczorajszej nocy ;-). Dobra, nie zanudzam już na koniec, bo i tak macie pewnie dość mojego pieprzenia :D.

Pozdrawiam Was gorąco! KOCHAM WAS!!!

Leksia :)

Komentarze

  1. Kochana Leksiu w moim wyobrażeniu wesele Adama wydawało się czymś nudnym w twojej wersji wypadło fantastycznie. Nie spodziewałam się pocałunku Luka z Lili. Fajnie, że to nie zepsuło ich relacji. Szkoda mi trochę Jamesa, ale w zupełności sobie na to zasłużył...
    Jak zawsze po twoim opowiadaniu czuję niedosyt. Fakt forma pisana jest inna od starszych wersji to mimo wszystko bardziej mi się podoba. Jedynie dekoracja wesela wydała mi się mało romantyczna, ale w sumie to nie wesele Lili i Jamesa. ;-) Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
    Pozdrawiam
    ~ Mordzia

    OdpowiedzUsuń
  2. O Boże, Boże, Boże, Boże!!! Tak bardzo się cieszę, że wreszcie dane mi było przeczytać kolejny rozdział! Dziękuję Leksiu za wspaniałe wyczucie czasu bo teraz siedzę i płacze za była klasą, mam nadzieję, że z czasem w liceum będzie lepiej haha.
    Rozdział cudowny, naprawdę. Musiałam sobie robić przerwy i dalej mnie jakoś ściska w gardle, bo momentami było intensywnie:D Tak bardzo się bałam, że z po tym pocałunku będzie pomiędzy nimi niezręcznie. Cieszę się, że postanowiłaś tak to poprowadzić, szkoda byłoby popsuć ich przyjaźń. I tak! Powrót do Hogwartu i spotkanie z Jamesem, świetny moment.
    Mam nadzieję, że wena Cię nie opuszcza i kolejne rozdziały to będzie pikuś.
    Jeszcze raz dziękuję, że zdołałas napisać kolejna część, bo to jedyne opowiadanie o Lily i Jamesie, które wywołuje u mnie takie emocje<3

    https://oj-evans.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. O rany!! Nawet niewiesz jak się cieszę że dodałaś nowy rozdział. Już prawie kompletnie straciłam nadzieje że coś się pojawi a tu taka niespodzianka! Rozdział jest mega jak zawsze. Mam nadzieje ze kolejny pojawi się troszkę szybciej niż ten bo naprawdę kocham twoje opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Twojego bloga odnalazłam jakiś czas temu, nadrobiłam wszystkie wcześniejsze rozdziały i z niecierpliwością czekałam na najnowszy - i naprawdę się opłacało!!! :D Uwielbiam Cię za to, że wymyśliłaś postać Luke'a <3 I muszę przyznać, że nawet mnie samej przeszło przez myśl, że mogliby z Lily stworzyć ciekawą parę ;) Ale w sumie cieszę się, że pozostaną przyjaciółmi i ten pocałunek nic nie zmienił (a Jamesowi się należało ;) ) Naprawdę warto czekać na każdy kolejny rozdział, bo z góry wiadomo, że będzie doskonały :) Co nie zmienia faktu, że byłoby cudownie, gdyby pojawiały się odrobinkę częściej ;) Dlatego życzę mnóstwa weny i radości z dalszego pisania tej historii :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Powiem jedno... dziekuje :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Jejku, tak się cieszę, w końcu nowy rozdział! :D Muszę się zgodzić z @Mordzia: ja też na początku nie wyobrażałam sobie za ciekawie tego wesela, no bo co tam się mogło zdarzyć (ja byłam na jednym weselu i niezbyt dobrze się bawiłam, ale może dlatego, że ja się nie nadaję do takich imprez xD) ale wszystko wyszło fenomenalnie. Babcia Sophia wymiata na całego, widać te więzy krwi z Lukiem. A najlepsze jak pokazała środkowy palec, dawno się tak nie uśmiałam, zwłaszcza jak to sobie wyobraziłam. xD Myślałam, że Catherine trochę się ogarnie i zrobi milsza, ale widać cuda się nie zdarzają. Adam nadal uroczy, tak dobrze pamiętam jak był razem z Lily.
    Luke to jest najlepsza postać, jaką wymyśliłaś, serio, kocham cię za niego. Rozdział bez Luke'a to rozdział stracony. :D Choć tutaj było dziwnie, inaczej. Podejrzewałam, że coś takiego się wydarzy, bo już wcześniej dostrzegłam jakieś podteksty. xD Prawdę mówiąc zawsze byłam za tym, żeby Lily i Luke byli tylko przyjaciółmi, ale przyznaję, że ich sceny w typie "na romantycznie" mi się podobały. Dobra, muszę przestać tak o tym myśleć, bo jeszcze zmienię nastawienie (tak jak z jednym moim, teraz ulubionym, paringiem, ale serialowym). Teraz sobie wmawiam, że cieszę się, że zostali tylko przyjaciółmi, ale bez przekonania haha. I jeszcze podobało mi się, jak Luke wyznał Lily ile ona naprawdę znaczy w jego życiu. To było takie szczere i niespodziewane z jego strony. Cieszę się, że już wróciliśmy do Hogwartu. Ja chyba za bardzo się wczułam, bo jak dziewczyny gadały o tym, że to ich ostatnia ceremonia przydziału to mi się chciało płakać. Na Jamesa się ciągle złoszczę, należało mu się, kurde! Niech trochę sobie pobędzie zazdrosny. (Mam nadzieję, że te całe zdjęcia Lily i Luke'a jednak będą w gazecie, a potem wkurzona mina Pottera. xD)
    Wiesz, wydaje mi się, że nakierowujesz wątek Angeliny na to, że będzie jednak z Lukiem. Oczywiście, kocham Mitchella i życzę mu jak najlepiej, ale teraz niekoniecznie mi to pasuje. Przez to wszystko cierpi postać Jaspera. Nie chodzi mi tak konkretnie o niego, ale bardziej o całokształt. Ciężko to ubrać w słowa. xD Najpierw był spoko i w ogóle, potem zdradził Angele, ale postanowiłaś, że Chuda mu jednak wybaczy. Zreflektowałaś go trochę (w końcu w poprzednim rozdziale Angelina opowiadała, że się przyznał, przeprosił), a teraz znów kierujesz go na "tego złego", żeby prawdopodobnie wkrótce Angela go rzuciła. Przynajmniej ja mam takie odczucia. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby to się zdarzyło trochę później, bo teraz to naprostowałaś go po to, żeby go znowu zepsuć. xD
    Czuję niedosyt, ledwo skończyłaś jeden rozdział, a ja już mam ochotę na kolejny. Ale jeśli na ten się doczekałam, to na następny też dam radę. Jeśli brak ci weny, to może poszukaj inspiracji. Ja na przykład, mam naprawdę mnóstwo pomysłów na różne blogi, na kompie pełno pozapisywanych dokumentów z rozdziałami. Jak chcę załóżmy popisać coś w takim potterowskim blogu, to wchodzę na różne strony związane z serią HP i często czuję napływającą wenę. Albo posłuchaj muzyki. Mi często wpadają różne sceny i pomysły, gdy siedzę ze słuchawkami na uszach. Albo po prostu zrób sobie kilkudniową przerwę od pisania, zwłaszcza jak się męczysz na jakimś momencie, to też czasami pomaga. :) Pamiętaj, że my, twoi fani, jesteśmy tu cały czas! <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Na tym weselu nie było tak źle jak Luke wcześniej myślał. Widać, że z Lily się dobrze bawili.
    Nie spodziewałam się takich wyznań Luke'a. A jeszcze bardziej nie spodziewałam się tego pocałunku. Dobrze, że po tym ich relacje się nie zmieniły. Tylko się zastanawiam jak teraz będą wyglądać relacje Lily z Jamesem.
    Will i Steve się polubili. Myślę, że kiedyś się może zaprzyjaźnią.
    Jestem ciekawa czy ten gorszy moment w związku Angeliny jest przejściowy, czy doprowadzi to do rozstania z Jasperem.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajny ten rozdział! :) już myślałam że jednak porzuciłaś bloga, ale to cudnie że się myliłam <3 ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Cześć, Leksiu!
    Cóż mogę na początku powiedzieć? Na ten rozdział czekaliśmy tak długo, że powoli zaczynałam tracić wiarę w jego rychłe powstanie. Cieszę się, że udało ci się tego dokonać, pomimo długiej przerwy, jaka nastąpiła. Ten rozdział według mnie nie należy do twoich najlepszych, ale wiadomo, po tak długiej przerwie masz prawo, by nie wszystko było perfekcyjne. Mam nadzieję, że na kolejny rozdział nie będziemy musieli aż tak długo czekać ;)
    Jestem bardzo ciekawa relacji na linii Lily - James! W tym wątku marzy mi się dużo emocji i starć pomiędzy zakochanymi! Myślę, że Angelina i Luke w końcu się zejdą, pomimo ich wcześniejszej kłótni. Byłoby dobrze, gdyby pojawiła się jakaś wartka akcja w głównym wątku, ale nie nalegam ;) Dobrze, że Lily po tym pocałunku nie postanowiła być z Mitchellem, bo to mnie niepokoiło!
    Uwielbiam Dorcas, za jej niebezpośrednie teksty. Stęskniła się za Syrim ;) Sposób w jaki Lily wybrnęła przed mamą z przyjścia z wesela dopiero kolejnego dnia jest jednocześnie śmieszny jak i nieprawdopodobny. Wszystko jednak zrobione ze smakiem, także w żadnym radzie nie będę się tego czepiać :D
    Życzę ci niewyczerpalnych zapasów weny i czasu na pisanie!
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie wiem czemu tak dużo osób myli Kate z jakąś Dorcas. Specjalnie nazwałam tak Kate, żeby być chociaż trochę oryginalną od innych opowiadań o Lily, a i tak zawsze ktoś ją przechrzci na tą przeklętą Dorcas :D
    Dzięki za komentarz! ;-)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  11. W końcu! *_* Tyle czekania, ale się opłaciło. Świetnie przedstawiłaś to wesele. Z początku miałam nadzieję, że je pominiesz, ale w ostateczności cieszę się, że jednak je opisałaś. Przeczuwałam, że będzie pocałunek i pobudka w łóżku Luka :D (Ale liczyłam na jakiś gorętszy opis tego pocałunku, żeby Rogaczowi w pięty poszło ;p). Bardzo mi się podoba, że nie było niezapowiedzianej wizyty Śmierciorzerców, bo to byłoby chyba zbyt przewidywalne... A babcia wymiata :D

    Czekam na reakcję Pottera, gdy się dowie o pocałunku ;D

    Pozdrawiam i przesyłam wór weny ;* Tylko nie na przyszły rok ;p

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Hej,
Zapraszam do skomentowania rozdziału. Nie mam nic przeciwko krytyce, wręcz przeciwnie - mam nadzieję, że pomożesz mi być lepszą w pisaniu :). Chciałabym jedynie prosić o kulturę wypowiedzi.
Z góry dziękuję za trud włożony w przeczytanie rozdziału i napisanie swojej opinii! :)