Przejdź do głównej zawartości

48. Urodziny I.

Hej!
Nareszcie napisałam rozdział. Wyszedł na 11 stron, jest tragiczny pod każdym względem i wiem, że przesadzam z tym Potterem. Zdecydowanie go tutaj za dużo, ale nie moja wina, że sama mam do niego większą słabość, niż Lily ;d. Dzielę na dwie części, Wy czytacie, jako jedną ;). Chciałam serdecznie podziękować Ognistej i Renee za udział w dyskusji i pomysły, Paulinie [swiat-lily]  za wiercenie mi dziury, żebym dodała rozdział (swoją drogą wygrałaś, bo dodaję, ale od razu biorę się za czytanie u Ciebie zaległości!) no i wszystkim Wam za to, że jesteście i komentujecie i w ogóle czytacie :).
Kocham Was ;-*!

***

Styczeń mijał bardzo szybko. Mojeżycie kręciło się głównie pomiędzy lekcjami, zadaniami domowymi, Lukiem,Angeliną i czasami Remusem i Łapą. Starałam się unikać Pottera sam na sam,jednak nieuniknionym było z nim rozmawiać, a już w ogóle go widzieć. Na całeszczęście James nie prześladował mnie i nie próbował spotykać na siłę, coznacznie ułatwiało mi zadanie zapominania o nim. Można powiedzieć, że wszystkowracało do normy. No, może poza sprawą z Kate, bo jakoś nadal nie miałam odwagijej przeprosić. Jeśli chodzi o Luke’a, to nigdy nie spodziewałabym się po nimtego, co mi wyznał tamtego ranka. Jednak, jak widać, wspaniale radził sobie ztym faktem i nie użalał się tak żałośnie nad sobą, jak ja, co dodawało miotuchy. Jeśli chodzi o Rachel, nadal chodziła z nową fryzurą, co chyba niebardzo odpowiadało Jamesowi. Jej nowy kolor był trochę kontrowersyjny. Nie byłto rudy, czy wiśniowy, ale wręcz gryzący w oczy czerwony. Szczególnie mi to niepasowało, bo, jak już wspominałam, miała spokojne, miłe usposobienie bezżadnych udziwnień. Ot, co, zwykła dziewczyna bez jakiegokolwiek temperamentu.Jedyne, co było w niej wyjątkowego, to te zdania wtrącane po francusku idelikatny francuski akcent. W wieczór przed moimi urodzinami siedziałam wPokoju Wspólnym i z Remusem grałam w szachy. Gdy po raz trzeci z rzęduprzegrałam, przeklęłam głośno. Obok nas stała grupka pierwszoroczniaków, którzyprzestraszyli się.

-Nieładnie.- odezwał się Lupin i cmoknął z uśmiechem. - Zły przykład dajesz młodszym, paniprefekt.

-OjLunio, Lunio ja po prostu dbam o to, żeby one zbytnio nie rozczarowały się tymbrutalnym światem. - odparłam i wyszczerzyłam zęby. - Poza tym, widzę, żenieźle trenowałeś, żeby mnie pokonać. - dodałam i spojrzałam na niegopodejrzliwie. On prychnął niby oburzony.

-Nietrenowałem, po prostu jestem taki dobry. - zrobił urażoną minę, jednak pochwili uśmiechnął się.

-Chybamuszę więcej grać. Owszem, przegrywałam z tobą, ale nigdy trzy razy pod rząd. -podrapałam się po głowie. Spojrzałam na zegarek. Była 20 godzina i był tonajwyższy czas na patrolowanie korytarzy. - Koniec tego dobrego Lunio, ruszajtyłek i idziemy na nocną schadzkę.

-Proponujeszmi randkę? - chłopak wstał i roześmiał się.

-Tobiezawsze. - wyszczerzyłam zęby.

-Jakżebym mógł odmówić? - blondyn roześmiał się kolejny raz.

-Mi sięwydaje, czy Evans i Luniaczek idą na randkę? - do rozmowy wtrącił się Łapa,który z bezczelnym uśmiechem rozczochrał mi włosy.

-TakBlack, rozszyfrowałeś nasz sekret. - odpowiedziałam i również mu zmierzwiłam czarnączuprynę.

-Ej!Właśnie zniszczyłaś tak mozolnie układaną przeze mnie fryzurę! - oburzył się, aja parsknęłam śmiechem. - Moja dziewczyna się mnie przestraszy. - jęknąłteatralnym głosem.

-Trudno,najwyżej cię pomyli z Potterem. W sumie i tak żadnej różnicy między wami niema. - odpowiedziałam i wyszczerzyłam zęby.

-Czy misię wydaje, czy usłyszałem moje nazwisko? - obok nas pojawił się Rogacz,trzymając za rękę Rachel. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie, a jaodwzajemniłam się tym samym. Poczułam na sobie spojrzenia Blacka i Lupina.

-Maszzdecydowanie za długie uszy. - zwróciłam się do okularnika, którego orzechowespojrzenie na chwilę zatrzymało się na mnie, po czym spojrzał z czułością naswoją dziewczynę i objął ją jednym ramieniem, przyciskając do siebie. Już miałcoś odpowiedzieć, gdy w słowo wpadł mu Syriusz.

-Widziałktoś Kate? - na jego pytanie zdecydowana większość odpowiedziała przecząco.

-Ja. -powiedziała Rachel, a wzrok Łapy przeniósł się na czerwonowłosą. - Jest wdormitorium, szykuje się. - oznajmiła.

-Wiecieco, jedyną wadą, którą posiada ta kobieta to czas, który potrzebuje na wyjściez łazienki. - mruknął, na co wszyscy zaśmiali się.

-Jużnie przesadzaj z tymi wadami. - wszyscy obrócili się w stronę głosu, którywypowiedział to zdanie. Za nami stała, jak zwykle bosko wyglądająca czarnowłosadziewczyna.

-Ale naprawdę tylko to jest twoją wadą. - Black podszedł do swojej dziewczyny i objąłją w pasie.

-Chodziłomi o to, że mnie nie doceniasz, bo ja nie mam żadnych wad, mój drogi. - odpowiedziałasłodkim tonem i widząc minę Syriusza, parsknęła śmiechem. - Żartowałamgłuptasie. - pstryknęła go w nos, a on uśmiechnął się delikatnie.

-Wiesz,że będziesz musiała za to zapłacić. - zmarszczył brwi i uśmiechnął sięłobuzersko.

-Syriusz,błagam nie rób tego! - dziewczyna wystraszyła, ale on pokręcił przecząco głową.- Błagam cię! - pisnęła i zrobiła maślane oczy.

-Niemogę patrzeć, jak robisz takie oczka. - mruknął i zrezygnował z kary, cmokającz niezadowoleniem. - Muszę się uodpornić na te twoje spojrzenie, bo nigdy cięnie połaskotam.

-Ibardzo dobrze. - uśmiechnęła się triumfująco. - Gdzie mnie miałeś zabrać? -spytała z dziecinną radością.

-A tojuż niespodzianka, moja droga. - odpowiedział tajemniczo. - My spadamy, więc dojutra. - rzucił do nas i oddalili się w stronę portretu.

-Niezapomnijcie, że po 21 macie być w wieży! - krzyknęłam za nimi.

-Dlategowybrałem dzisiejszy dzień, bo wiedziałem, że patrolujecie w naszych okolicach ibędziemy mieć taryfę ulgową. - odpowiedział jeszcze Black z bezczelnymuśmiechem i zniknął w dziurze.

-Żebyśsię nie przeliczył. - mruknęłam już bardziej do siebie, jednak nie mogłamodmówić sobie uśmiechu. Tak bardzo się cieszyłam, że nareszcie są razem.Odwróciłam się w stronę pozostałej trójki, którzy również uśmiechali się.

-No, tomy chyba też skorzystamy z taryfy ulgowej, nie Rachel? - zwrócił się dodziewczyny, która ochoczo pokiwała głową. Rzuciłam mu ostrzegawcze spojrzenie.

-Nawetna to nie liczcie. - powiedziałam i pogroziłam palcem. - Bo zarobicie szlaban.- dodałam, uznając, że zabrzmi to groźniej. Chociaż mogłam się powstrzymać, boprzecież kto, jak kto, ale Huncwoci w swojej karierze mieli już tyle szlabanów,że dla nich nie była to żadna groźba godna uwagi.

-Dajspokój Lily. Przecież ty jesteś gorszym prefektem, niż Lunio. - rzucił Potter iwyszczerzył zęby, omijając nas i wychodząc z Pokoju Wspólnego.

-Słyszęto zdanie po raz trzeci w przeciągu tego roku szkolnego. Ja chyba rzeczywiścienie nadaję się na to stanowisko. - mruknęłam posępnie.

-Nieprzejmuj się. - Remus poklepał mnie po plecach. - Pociesz się faktem, że jamiano najgorszego prefekta nosiłem przez całą 5 klasę. - spojrzałam na niegopowątpiewająco.

-Chceszmi powiedzieć, że odebrałam ci je? - spytałam, starając się zabrzmieć groźnie.Lunatyk uśmiechnął się lekko.

-Nowiesz, wszyscy myśleli, że będziesz surowa i nie będziesz odpuszczała nikomu. Aw szczególności Huncwotom. A okazało się, że jesteś dla nich bardziejpobłażliwa, niż ktokolwiek inny. - to, co powiedział z jednej strony sprawiło,że chciało mi się śmiać, ale z drugiej wywoływało poczucie winy.

-Nocóż, więc nie pozostaje mi nic innego, jak kategorycznie zmienić swojezachowanie, jako prefekt. - mruknęłam sceptycznie, jednak uśmiechnęłam się podnosem. - To co Lunio, idziemy patrolować korytarze? Już nie mogę się doczekać,jak przyłapię Pottera całującego się po kątach w godzinach zabronionych. -zatarłam ręce i wyszłam z wieży Gryfonów, kierując się w stronę korytarza nampowierzonego. Remus spojrzał na mnie z lekką obawą.

-Czy toma być jakaś zemsta za to, że jest z Rachel? - spytał, całkowicie zbijając mniez tropu.

-Co?! -wykrztusiłam z siebie. - Nie! Ależ oczywiście, że nie! To był żart Lunio. Jakzłapię Syriusza z Kate to też im dowalę szlabanem i punktami. - wytłumaczyłam,jednak on nadal patrzył na mnie podejrzliwie. - Naprawdę!

-Przecieżnic nie mówię. - wzruszył ramionami.

-Alepatrzysz na mnie w ten sposób. - mruknęłam i spróbowałam na niego spojrzećpodejrzliwie. On roześmiał się głośno i pokręcił głową. Sama uśmiechnęłam się iz lepszym humorem powędrowaliśmy ku naszemu celowi, czyli korytarzu na 3piętrze. Po drodze rozmawialiśmy, śmiejąc się czasem do rozpuku, aż bolał mnieod tego brzuch. I ja i Remus byliśmy w bardzo dobrych humorach, a nic niezapowiadało, że miałoby się to zmienić. Cały czas panował względny spokój.Krótko przed samą 21 zrobił się trochę większy ruch, bowiem wszyscy wracali doPokoi Wspólnych. Po 21 pouczyliśmy paru spóźnialskich, jednak przepuściliśmyich bez szlabanów, czy punktów. Od około 22 już nie było żywej duszy nakorytarzach. No, nie licząc kilku przejść Pani Norris, czy od czasu do czasujakiegoś ducha. Generalnie było cicho i spokojnie i miałam ogromną nadzieję, żetak pozostanie do końca. Pomiędzy nami zapadła cisza, bo nikomu nie chciało sięza bardzo rozmawiać. Nie wiem, czy to skutek zmęczenia, czy po prostuchwilowego wyczerpania się tematów, ale w każdym razie szliśmy powolnymkrokiem, obserwując uważnie każdy zakątek korytarza w poszukiwaniu nielegalniejuż przebywającego tam ucznia. Przed nami pojawiły się schody. Nikt nie musiałnic mówić, tylko od razu podeszliśmy do nich i usiedliśmy zadowoleni zeznalezionego miejsca. Około północy zaczął mnie nużyć sen i walczyłam zopadającymi powiekami. Próbowałam zainteresować się czymkolwiek, jednak nic sięnie działo i nic ciekawego nie przykuło mojej uwagi. Spojrzałam więc na Remusa,który najzwyczajniej w świecie… zasnął. Zachichotałam cicho pod nosem, ale ontylko poruszył się niespokojnie i dalej spał sobie smacznie. Postanowiłam, żedopóki nic się nie dzieje, nie będę go budziła, tylko zostawię w spokoju ipozwolę pospać. Za 6 dni miała być pełnia i widać było po jego twarzy, że onasię zbliża. Była koloru szarego, a pod oczami zaczęły rysować się sińce. Ilebym dała, żeby choć trochę odjąć mu tych cierpień, które przechodził comiesiąc. Wiedziałam, że sama przyjaźń z Huncwotami dawała mu bardzo dużo, aleprzecież w tę jedną noc w miesiącu, podczas tych najgorszych chwil, nie moglimu towarzyszyć, choćby nawet bardzo chcieli. Westchnęłam cicho i obserwowałamśpiącego przyjaciela. Wokół nas panowała całkowita cisza. Po kilku minutach imnie z powrotem zaczął się cisnąć sen na powieki, jednak cichy huk i głośneprzekleństwo szybko postawiły mnie na nogi. Lupin również przebudził się ipotrząsnął głową.

-Co sięstało? – spytał, próbując zatuszować to, że przed chwilą spał w najlepsze.Roześmiałam się cicho na ten widok i wskazałam stronę, z której dochodziłyodgłosy.

-Mamychyba naszych zakochanych. – wytłumaczyłam i wyszczerzyłam zęby. – Wydawało misię, że to był Black. A swoją drogą, pracujesz nad odzyskaniem tytułunajgorszego prefekta? – zaśmiałam się znowu. – Ja nie śpię na nocnych czatach.– na moją uwagę chłopak burknął coś niewyraźnie, ale uśmiechnął się pod nosem. Szybkimkrokiem zbliżyliśmy się do miejsca, skąd dobiegały głosy. Zza rogu korytarzasłychać było przyciszoną rozmowę. Od razu poznałam doskonale znajome mi głosy.

-Możepójdziemy do Skrzydła Szpitalnego? – zaproponowała lekko przestraszonym głosemdziewczyna.

-I copowiemy? Że byliśmy na nocnej schadzce i skręciłem kostkę, bo nie zauważyłemostatniego stopnia schodów, bo była noc i godzina, podczas której powinniśmyspać w dormitorium? – spytał zirytowany chłopak. Chciałam wkroczyć do akcji,jednak Remus zatrzymał mnie ręką.

-Ale tocoś poważnego… - zaczęła znowu dziewczyna.

-Dajspokój, miałem gorsze kontuzje. Jakoś przeżyję. – przerwał jej chłopak. – Pozatym Lunio do perfekcji opanował podstawowe zaklęcia pierwszej pomocy. – dodał.Remus zachichotał i wyszedł zza rogu.

-Lunioradzi Ci jednak wybrać się do tego Skrzydła, bo źle naprawiona kostka może miećtragiczne skutki. – odezwał się, sprawiając, że ofierze wypadku lekko opadłaszczęka.

-A pozatym nie martw się o to, że jest po godzinie. Pani Pomfrey, gdy dowie się, żezostaliście odpowiednio ukarani przez prefektów Gryffindoru, da wam spokój. –dodałam z szelmowskim uśmiechem.

-CześćLunio, cześć Ruda. – czarnowłosy Gryfon podrapał się po głowie z lekkimzakłopotaniem.

-CześćBlack. – odpowiedziałam, a na Kate tylko przelotnie zerknęłam. – Wiesz, którajest godzina? – spytałam z delikatnym uśmiechem.

-Eeee,20? – spytał i wyszczerzył zęby.

-Chybaktoś stracił poczucie czasu. – roześmiałam się. – Jest 20 minut po północy, a otej godzinie dawno powinieneś siedzieć w swoim dormitorium, ewentualnie wPokoju Wspólnym Gryfonów. – gdy to powiedziałam, Kate, z niewiadomych przyczynpobladła lekko. Syriusza mina również nie była zbyt wesoła. Spojrzałamzdziwiona na Remusa. Jego twarzy także nie miała zbyt wesołego wyrazu. Niewiedziałam, o co im wszystkim chodzi. – Jest coś, o czym nie wiem? – spytałam,obserwując towarzyszy.

-Niewiem, czy nie wiesz, ale jest coś, o czym na pewno zapomniałaś, tak samo,  jak cała ta trójka. – usłyszałam głos zasobą. Odwróciłam się błyskawicznie w stronę właściciela tego głosu.

-Pottermiałam nadzieję, że chociaż ty wiesz, że o tej godzinie przebywanie w tymmiejscu grozi szlabanem. – uśmiechnęłam się jadowicie.

-Iznowu muszę zburzyć twoje błędne wyobrażenie o świecie Evans. – na jego twarzypojawił się równie jadowity uśmiech. Zastanawiającym faktem było to, że niebyło przy nim Rachel. – Są pewne okoliczności łagodzące…

-Jeślichodzi ci o to, że jesteście Huncwotami, to nic z tego Potter. – przerwałam mu.

-BycieHuncwotem wcale nie jest okolicznością łagodzącą. Powiedziałbym, że wręczprzeciwnie. – odparł. Nadal nie wiedziałam, o co mu chodzi. – Oj Evans, Evans.Może spróbuję inaczej. – westchnął, widząc moją zdezorientowaną minę. – Powiedzmi, co dzisiaj jest za dzień? – zwrócił się znów do mnie. Zmarszczyłam brwi iprzez chwilę starałam się dostrzec jakąś pułapkę w tym pytaniu. – Nie martwsię, nie jest to żadne podchwytliwe pytanie. – uprzedził, jakby znając mojemyśli. Spojrzałam na niego zszokowana, jednak po zreflektowaniu się,natychmiast przybrałam normalny wyraz twarzy.

-Jestsobota. – odpowiedziałam, patrząc na niego. On jednak stał i nic niepowiedział, jakby czekając na coś więcej. Pomyślałam trochę dłużej. – Sobota,29 stycznia 1977r, godzina… - spojrzałam na zegarek. Dochodziło wpół dopierwszej w nocy. Uśmiechnęłam się pod nosem. – No tak, jest niedziela, 30stycznia 1977r i nadal nie wiem… - urwałam w połowie zdania, bo właśnie zdałamsobie sprawę, że dzisiaj są…

-TakEvans, twoje siedemnaste urodziny. – jakby dokończył moje myśli Potter. Stał iuśmiechał się w wyjątkowy sposób. Na moich ustach również zagościł uśmiech.Popatrzyłam po wszystkich zebranych i z każdą chwilą banan na mojej twarzy siępowiększał. – Wszystkiego najlepszego Evans. – dodał James i przytulił mnie,ściskając mocno. Nie ukrywam, że przez moje ciało przeszedł bardzo miłydreszcz. To samo wykonali Remus i Syriusz. Kate stanęła przede mną, patrząc namnie, jednak nic nie powiedziała.

-Chodźmyjuż do wieży. – zaproponował Syriusz, widząc kłopotliwą sytuację i pociągnąłswoją dziewczynę za rękę w stronę Pokoju Wspólnego. Wszyscy ruszyliśmy za nimii szliśmy w trochę dziwnej ciszy. Ja szłam zamyślona, analizując to dziwnezajście, jakie miało miejsce. Czułam na sobie wzrok Pottera, jednak starałamsię na to nie zwracać uwagi. Remus szedł obok mnie z rękami wciśniętymi głębokow kieszenie, a Kate i Syriusz, trzymając się za rękę, prowadzili ten dziwnypochód.

-Gdziejest Rachel? – spytałam Pottera, gdy stanęliśmy przed portretem Grubej Damy.Potter nie zdążył mi jednak odpowiedzieć, bo dzisiaj w nocy hasło się zmieniłoi musiałam je powiedzieć obrazowi, bo tylko ja i Remus je znaliśmy. – Kamień filozoficzny. – powiedziałam iobraz usunął się w głąb, ukazując mi przejście. W Pokoju Wspólnym było ciemno,co nie było dziwne o tej porze. Weszłam po omacku, a za mną reszta. I gdychciałam zrobić krok do przodu, w pomieszczeniu zrobiło się tak jasno, że ażmusiałam przymrużyć oczy.

-WSZYSTKIEGONAJLEPSZEGO LILY!!! – chyba pół zamku stało przede mną, w Pokoju Wspólnym iszczerzyło do mnie zęby w przyjaznych uśmiechach, na czele z Angeliną, Rachel idziewczynami z 6 roku. Zaskoczona odwróciłam się w stronę przyjaciół, którzymnie tutaj przyprowadzili. Uśmiechali się szeroko i dołączyli do tłumu, któryśpiewał mi huczne sto lat. Patrząc na tłum, nie tylko Gryfonów, z oczupoleciała mi łezka. Po ich skończonej owacji na moją cześć, rzuciłam się wramiona Chudej, która składała mi do ucha życzenia. Potem po kolei przychodziłyróżne osoby, składając mi podobne do siebie życzenia. Gdy już skończyli,Huncwoci przywlekli ogromny tort w kształcie różdżki i podali mi nóż. Miałam zazadanie go pokroić na kawałki, co oczywiście, ze śmiechem zrobiłam. Z tortu niepozostało nic, taki był pyszny. Zjadłam chyba z 5 kawałków. Potem kręciłam siępo Pokoju Wspólnym i cały czas śmiejąc się, bawiłam się z gośćmi, jakby niepatrzeć, moimi. Głośna muzyka dobiegała niewiadomo skąd, niektórzy tańczyli,inni pili, wznosząc toast za moje zdrowie. Widok tych wszystkich ludzi, którzytutaj przyszli i się bawili, napawał mnie taką radością, jaką dawno nie byłamwypełniona. Zostałam wciągnięta w tłum tańczących ludzi. Znalazłam się obokAngeliny, która uśmiechnęła się do mnie szeroko i dalej robiła ruchy w rytmmuzyki. Po chwili postanowiłam wyrwać się stamtąd i zaczęłam się przedzierać wstronę foteli przy kominku. Co chwilę ktoś mnie zaczepiał, więc głowa latała miwe wszystkie strony. Po plecach poklepał mnie Chris, uśmiechnęłam się do niegoi odwróciłam głowę w kierunku, gdzie szłam. Jednak wcale nie szłam dalej, leczwręcz przeciwnie zatrzymałam się. Zatrzymałam się, bo przede mną stałaczarnowłosa dziewczyna, która wpatrywała się we mnie, lekko przygryzając pełneusta. Nic nie mówiła, tylko stała i patrzyła na mnie wzrokiem, który niewiedziałam, jak mam odbierać. W tym momencie wszystko wokół nas zdawało się niemieć żadnego znaczenia. Nie widziałam nic, poza dziewczyną. Do oczu naszły mi łzy,a gardło ścisnęła mi ogromna gula.

-Przepraszam.– powiedziałam cicho. Nie miała szans tego usłyszeć, biorąc pod uwagę fakt, żemuzyka była bardzo głośna. Jednak ona wiedziała, co powiedziałam.

-Ja teżprzepraszam. – powiedziała równie cicho, jak ja. Nie słyszałam tego. Wyczytałamto z ruchu warg, ze sposobu, w jaki na mnie patrzyła, z jej zaszklonych oczu iz całej jej postawy. Nic więcej nie trzeba było mówić. Ona podeszła do mnie irzuciła mi się w ramiona. Stałyśmy tak, wtulone w siebie, płacząc. Po prostupłacząc. Radość, nieopisana radość wypełniła moje serce, moje wszystko. Niewiedziałam, czy to, co się działo, działo się naprawdę. Gdzieś ponad ramieniemKate zauważyłam Syriusza i Remusa, unoszących kciuki do góry. Uśmiechnęłam siędo nich promiennie. Poszłam dalej wzrokiem i napotkałam Luke’a siedzącego najednym z foteli, wpatrującego się na tę ckliwą scenę z delikatnym, lekkodrwiącym, wydawałoby się, uśmiechem. Tym razem to ja podniosłam kciuk do góry iwyszczerzyłam zęby. On tylko pokręcił głową, a jego uśmiech nieznacznie siępowiększył. Jednak po chwili zastygł, wbijając wzrok w kogoś obok mnie.Odwróciłam głowę w tamtym kierunku i zobaczyłam stojącą obok Chudą, która jużrzuciła się na nas, krzycząc, że nas kocha i że jesteśmy wariatkami. Wróciłamwzrokiem do Luke'a, jednak go nie było. Uśmiech trochę mi zrzedł, jednak humornadal miałam szampański. Jak za starych dobrych czasów, wzniosłyśmy we trzykieliszki w górę i wypiłyśmy je jednym łykiem. Wszystko wracało do normy. Wiedziałam,że czeka nas długa, poważna i męcząca rozmowa, jednak na tę chwilę wszystkobyło tak, jakby nie było sytuacji z ostatnich miesięcy. Wszystko kręciło siętak, jakby to było rok wstecz. I tak cholernie się cieszyłam, że nareszciepogodziłam się z Kate. Chwila ta była najlepszym prezentem, jaki mogłam dostaćna moje siedemnaste urodziny.





-Hej. –usiadłam obok wysokiego, niebieskookiego blondyna, który przyglądał mi się zzainteresowaniem. – Nareszcie cię złapałam. – wysapałam, bowiem przed chwilązeszłam z parkietu, gdzie zaciągnęłam Remusa i wywijałam z nim niekoordynowanytaniec. Zauważywszy jednak Luke’a postanowiłam do niego dołączyć.

-Cześć,wszystkiego najlepszego. – powiedział. – No i gratulacje. Nareszcie. – dodał.Wiedziałam, że mówi o Bridge.

-Dzięki.– uśmiechnęłam się do niego szeroko. – Dziękuję za wszystko. – dodałam.Oczywiście chodziło mi o te wszystkie rozmowy, które, nie ukrywam, bardzo mipomogły.

-Dajspokój. – mruknął i machnął ręką, odwracając wzrok. Zapadła chwilowa cisza,którą chciałam koniecznie przerwać.

-Niespodziewałabym się ciebie tutaj. – zauważyłam zgodnie z prawdą. On wzruszyłramionami.

-Wkońcu to twoje urodziny. – odparł i uśmiechnął się lekko. – Masz. – rzuciłniespostrzeżenie mi na kolana małe zawiniątko w kolorowym papierze. Złapałamzdziwiona i spoglądałam to na prezent, to na niego.

-Niemusiałeś…

-Dajspokój. – przerwał mi. – Chyba nie chcesz udawać, że nie oczekiwałaś ode mniejakiegokolwiek prezentu. – zmienił ton na trochę opryskliwy. Uśmiechnęłam siępod nosem. – I tak wiem, że liczyłaś na to.

-Nieprawda.– fuknęłam. – Myślałam, że pan ważniak Luke nie obchodzi tak komercyjnegoświęta, jakim są urodziny, szczególnie siedemnaste. – odpowiedziałam zgryźliwymtonem. – Poza tym, nie wiedziałam w ogóle, że ty wiesz, kiedy ja mam urodziny.

-Bo niewiedziałem. – odparł z rozbrajającą szczerością, wzruszając ramionami. –Angelina mnie zaprosiła na tę imprezę i powiedziała, że to dzisiaj.

-Ja teżnie wiem, kiedy ty masz urodziny. – powiedziałam, zdając sobie z tego sprawę.Zapadła chwilowa cisza, podczas której wpatrywałam się w niego oczekująco.

-Nochyba nie myślisz, że ci powiem? – fuknął na mnie, a ja roześmiałam się.

-I taksię dowiem, więc mógłbyś mi oszczędzić trudu. – mruknęłam, ale on nieodpowiedział nic, tylko uśmiechnął się podejrzliwie. – Wystarczy o to spytać Jaspera.– dodałam mniej pewnie, jakby bardziej do siebie. Jego uśmiech zwiększył sięnieco, co wcale mnie nie uspakajało. – On wie na pewno. – w moim głosie już niebyło pewności. – Musi wiedzieć, w końcu się przyjaźnicie. – powiększający siędrwiąco-kpiący uśmiech chłopaka wcale mnie nie utwierdzał w dobrym przeczuciu.– On wie, prawda? – spytałam w końcu, a Luke wzruszył ramionami. Westchnęłamciężko. – I co ja się z tobą mam? – spytałam bardziej samą siebie. – Dobra,zobaczymy, co mi dałeś. – podchwyciłam i zerknęłam na pakunek. Ciekawa byłam,co może być w środku, bowiem Luke był całkowicie nieprzewidywalny. Odpakowałamkolorowy papier i wyciągnęłam bardzo starą książkę, w skórzanej, brązowejoprawie. Na grzbiecie złotymi literami wygrawerowany był tytuł książki, który wpołowie był starty. Na widok tej starej książki nie mogłam z siebie wydusićsłowa. Ostrożnie otworzyłam ją i spojrzałam na stary, żółty pergamin, na którymwydrukowane zostały czarne litery. Książka pachniała starą szafą, jednakprezent ten był jednym z najbardziej trafionych, jakie kiedykolwiek dostałam. –„Memoria Mortis” AUCTOR INCERTUS („PamięćŚmierci” Autor Nieznany) – przeczytałam z pierwszej strony i ostrożniezamknęłam książkę. – Skąd to wziąłeś? – spytałam, bo nic innego mi nie przychodziłodo głowy. – Ta książka jest jedną z najbardziej poszukiwanych. Ich jest bodajże3 egzemplarze na całą Wielką Brytanię, przy czym jedna znajduje się wMinisterstwie Magii. Przecież ona musiała kosztować majątek!

-Niemyliłem się więc wiedząc, że poznasz się na wartości tej książki i będzieszwiedziała, co to. – odparł.

-Luke,ja nie mogę tego przyjąć, ta książka musiała cię kosztować mnóstwo pieniędzy. –powiedziałam i wyciągnęłam rękę z prezentem w jego stronę.

-Myliszsię. – rzekł spokojnie, patrząc na mnie łagodnym wzrokiem. – Trafiłem na niąprzypadkowo. Wczoraj podczas wypadu do Hogsmeade szukałem dla ciebie prezentu,gdy natknąłem się na szmalcownika, który nielegalnie handlował na jednej zmałych uliczek. Zaczepił mnie i gdy chciałem się od niego oddalić, rzuciła misię w oczy ta książka. On oczywiście kompletnie nie znał jej wartości i chciałza nią naprawdę bardzo mało pieniędzy, bo przecież jest stara i zniszczona.Wiedziałem, że to idealny prezent dla ciebie.

-Dziękuję!– rzuciłam się na niego i wyściskałam, chociaż wiedziałam, że w tym momenciekrzywi się i czułam, jak mnie odpycha. – Jesteś najlepszym przyjacielem,jakiego mogłam sobie wymarzyć. – powiedziałam rozradowana i pocałowałam go wpoliczek. – Dziękuję. – rzuciłam jeszcze na odchodnym i poszłam zanieść książkędo dormitorium, pozostawiając zniesmaczonego chłopaka samego. Tam wsadziłam jąna samo dno kufra i zabezpieczyłam przed zniszczeniem oraz niechcianymi rękami.Wróciłam do Pokoju Wspólnego, gdzie nadal w najlepsze trwała impreza.Przechodziłam właśnie przez tłum tańczących ludzi, gdy ktoś pociągnął mnie zarękę i pociągnął na puste schody. Wcale nie musiałam patrzeć, kto to był.Doskonale rozpoznałam ten zapach. Stanęłam twarzą w twarz z Potterem, którypatrzył na mnie orzechowymi oczami, jakby chciał mnie porwać i wynieść nakoniec świata. I nie oszukujmy się, gdyby to zrobił, wcale bym nieprotestowała. Przez chwilę staliśmy, patrząc na siebie i milcząc. Na razie byłw bezpiecznej odległości, bo nawet mnie nie dotykał, ani nie czułam jegooddechu. Zebrałam się w sobie i postanowiłam się odezwać.

-Co tyrobisz Potter? – spytałam, siląc się na ostry ton. Nic z tego.

-Narazie nic nie robię. – odpowiedział, przekomarzając się ze mną.

-Więcpozwól, że odejdę. – rzekłam spokojnie i zaczęłam schodzić ze schodów, wnadziei, że da mi spokój. Złudna jednak była moja nadzieja, bo okularnikchwycił mnie za rękę i nie pozwolił iść dalej.

-Chciałemci dać prezent ode mnie. – powiedział, patrząc mi w oczy.

-Niemusisz. – mruknęłam, odwracając wzrok od jego orzechowych tęczówek.

-Lily,daj spokój, przecież cię nie ugryzę, nie bój się. – roześmiał się i wyciągnąłzza pleców paczkę w złotym papierze.

-Bardziej,niż ciebie, boję się siebie samej. – odparłam cicho, spuszczając głowę na dół.On podszedł bliżej i jedną rękę podniósł mój podbródek tak, żebym mu spojrzaław oczy.

-Lily,jedno twoje słowo… - zaczął.

-NieJames. – przerwałam mu stanowczo i zrobiłam krok w tył. Całą swoją siłęwewnętrzną skupiłam na tym, żeby odejść stamtąd. – Idę do pokoju, gdzie jestimpreza, żeby świetnie się bawić, między innymi z Rachel. – powiedziałam,starając się brzmieć pewnie.

-Weźprzynajmniej prezent. – rzekł tym swoim spokojnym, wyluzowanym tonem. Dlaczego,gdy ja z nim rozmawiałam sam na sam, trzęsłam się w środku, jak osika, głos midrżał od emocji i sama nie wiedziałam, jak się mam zachować, a on stał sobiespokojnie, mierząc mnie przenikliwym spojrzeniem i mówił, jakby nigdy nic.Wiedziałam, że jak się odwrócę do niego twarzą, cała stanowczość ze mnie uleci,a o to mu konkretnie chodziło.

-Daszmi go później, najlepiej zostaw tam, gdzie leży cała reszta. – mruknęłam i poraz kolejny zaczęłam iść.

-Chciałemci go dać osobiście. – miałam tego dość. Odwróciłam się, prawie wyszarpnęłam muz ręki paczkę i chciałam uciec na dół, skąd dobiegała muzyka i gwar bawiącychsię rówieśników, jednak Rogacz znowu powstrzymał mnie, łapiąc za rękę i siłąodwracając w swoją stronę. Zdenerwowało mnie to i poczułam falę złości.

-W coty do cholery grasz Potter?! – prawie wykrzyknęłam i z napięciem obserwowałamjego twarz, na której widniał leciutki uśmiech. Byłam naprawdę zła, wręczwściekła. Denerwowało mnie jego zachowanie. Robił wszystko, by doprowadzić mniedo stanu bezbronności, jak to miało miejsce po moim przyjeździe z feriiświątecznych. W moich oczach pojawiły się niebezpieczne ogniki. – Nie mamzamiaru brać udziału w twoich gierkach. – powiedziałam, siląc się na spokój.

-Stojąctutaj, automatycznie to robisz. – zauważył.

-Więcsobie idę. – warknęłam i spróbowałam wyszarpnąć swoją dłoń z jego, jednaktrzymał mocno.

-OjEvans, Evans. Sama dajesz się sprowokować, w głębi sama tego pragniesz. – zkażdym słowem zbliżał się do mnie. Omiotłam go chłodnym spojrzeniem, jednak togo wcale nie zraziło. Doskonale wiedział, że pod lodowatą pokrywą kryje sięuczucia o wiele większej temperaturze. On to wiedział i ja to wiedziałam, awiedza ta wcale mi nie pomagała. – Przyznaj się, przecież widzę, jak na mniereagujesz. – teraz już stał o wiele za blisko. – Wiem, jak na ciebie działam. –szepnął mi do ucha. Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Przyjemny dreszcz,chociaż psychicznie wcale nie sprawiał mi przyjemności. Wewnątrz mnie toczyłasię walka pomiędzy sercem, a rozumem. Stałam skamieniała, ręce zaciskając wpięści. Musieliśmy wyglądać naprawdę dziwacznie. Staliśmy zaraz obok siebie,usta Pottera były zaraz przy moim uchu, a jego jedna ręka trzymała mojązaciśniętą pięść. Ja stałam z kamiennym wyrazem twarzy, na której powoliprzebijały się ślady wewnętrznej walki.

-Lily?– głos Rachel podziałał na mnie, jak kubeł zimnej wody. Poza, w jakiej naszastała dziewczyna nie należała do wygodnych ani łatwych do wytłumaczenia, aprzez moją głowę przewinęło się tysiąc myśli, tylko nie ta, która znalazłabysensowne dla niej wytłumaczenie. Na szczęście Potter zadziałał szybko iprzytulił mnie do siebie.

-Ijeszcze wspaniałego faceta, z którym stworzysz wspaniały związek… o Rachel! –puścił mnie jedną ręką i wyciągnął ją w stronę dziewczyny, która patrzyła nanas dziwnym wzrokiem. – Najlepiej tak idealny, jak mój i mojego kochanie. –uśmiechnął się szeroko, a widząc moją zdezorientowaną minę dźgnął mnie w bokniezauważalnie.

-Dz-dziękujęza wspaniałe życzenia James. – uśmiechnęłam się sztucznie i dla uwiarygodnieniaprzytuliłam się do niego i pocałowałam w policzek. – I strasznie jestemciekawa, co mi kupiłeś! – wyszczerzyłam zęby, załapując aktorską wenę. –Rachel, jak się cieszę, że mój przyjaciel jest z tobą! – powiedziałam ipodeszłam do dziewczyny, która teraz stała i uśmiechała się przyjaźnie.

-Jakpatrzę na takich szczerych przyjaciół, jak wy, to mi się aż w sercu ciepłorobi. C'est tellement touchant! (To takie wzruszające !). – Rachel otarła łzę w okui podeszła do nas, przytulając do siebie. Ponad jej głową wymieniłam spojrzeniaz Potterem. Pokazałam mu znak, że go zabiję, przejeżdżając ręką po szyi. Czułamsię jak idiotka i kłamca. Byłam idiotką i kłamcą.

Komentarze

  1. DZIEWCZYNO!WPRAWDZIE W JĘZYKU INTERNAUTÓW POSŁUGIWANIE SIĘ WIELKIMI LITERAMI W WIADOMOŚCI JEST NIEKULTURALNE, ALE NIE MOGĘ SIĘ POWSTRZYMAĆ. TA NOKA JEST ŚWIETNA. CIEKAWA, SUPER, ŚWIETNA I MOGŁABYM TU ZAMIEŚCIĆ WSZYSTKIE POZYTYWNE EPITETY POD JEJ ADRESEM. DŁUGO CZEKAŁAM, ALE SIĘ OPŁACIŁO. NIEŚWIADOMIE WPRAWDZIE, ALE DAŁAŚ MI WSPANIAŁY PREZENT URODZINOWY. POZDRAWIAM I CZEKAM NA WIĘCEJ, WIĘCEJ I JESZCZE WIĘCEJ. I NIC NIE SZKODZI, ŻE BYŁO WIĘCEJ JAMES'A.[koniecznie-przeczytaj]

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie rozdział! :)Nie mam pojęcia dlaczego, ale moja główna konkluzja z tej części to: Boooooożeeeeee, jak ja kocham Luniaaaa! Nie wiem, co on tutaj takiego ma, ale ma tego zarąbiście dużo. ;) Mogłabym go normalnie zjeść, jest taki uroczy.Ogólnie rzecz biorąc to fajnie załatwili Lily, ale nie mam pojęcia jak ona mogła tak dać się załatwić. Jak można zapomnieć o własnych urodzinach, siedemnastych w dodatku? Trzeba być na jakimś totalnym haju. ;)Po drugie czy tam które: super, że dziewczyny się pogodziły. Wszyscy wiemy, że Kate nie jest moją ulubioną postacią, ale męczyłam się razem z Lily kiedy były takie pokłócone. Po czwarte (czy tam które): akcja z Jamesem bezbłędna. Bezbłędna absolutnie. Uwielbiam jego refleks, choć nie przepadam za tym, że jest du.pkiem. Bo spójrzmy prawdzie w oczy: jest du.pkiem. Chol.ernym du.pkiem. A Rachel może i jest kretynką, ale na pewno nie zasługuje żeby ją tak traktować. Z tą niewesołą myślą idę czytać drugą część.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem czemu narzekasz - rozdział jest wspaniały. Komentuję go dopiero teraz, bo właśnie wróciłam z krótkiego wyjazdu. I na prawdę nie masz za co dziękować. Mam nadzieję, że dodasz coś niedługo, bo już się nie mogę doczekać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie narzekaj, bo zawsze narzekasz i zawsze jest świetnie!Pozdro!xxx

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Hej,
Zapraszam do skomentowania rozdziału. Nie mam nic przeciwko krytyce, wręcz przeciwnie - mam nadzieję, że pomożesz mi być lepszą w pisaniu :). Chciałabym jedynie prosić o kulturę wypowiedzi.
Z góry dziękuję za trud włożony w przeczytanie rozdziału i napisanie swojej opinii! :)