Hej!
Witam po przerwie maturalnej i zapraszam do czytania tego jakże okropnego rozdziału. Musicie mi wybaczyć, bowiem wyszłam z wprawy :). Przepraszam za zaległości, ale właśnie wróciłam do blogowego świata i będę wszystko nadrabiać :). Rozdział na dwa dzielony, jak zwykle :)
Kocham Was i dziękuję za kciuki!
No i zapraszam na forum Fielfelle: http://www.evanslilyzycie.fora.pl/
Leksia
***
Przedostatni wieczór (czyli Sylwester, którego nie miałam ochoty nawet świętować), który miałam spędzić w domu przed wyjazdem do Hogwartu, oczywiście spędzałam z Lukiem. Nie ukrywam, że w przeciągu kilku dni naprawdę się trochę do niego przywiązałam, a i on zaczął być względem mnie trochę milszy. Siedzieliśmy na huśtawce i od pięciu minut panowała między nami cisza. Spojrzałam na niego ukradkiem. Wpatrywał się pustym wzrokiem przed siebie, jakby nie widział tego, co ma przed oczyma, a wodził myślami całkowicie gdzie indziej. Wpadło mi wtedy do głowy, jak mało o nim wiem. W sumie, to nic o nim nie wiedziałam poza tym, jak się nazywa, z kim się zadaje w szkole, z jakiego jest domu, ile ma lat, gdzie mieszka i jakie ma rodzeństwo.
-Czemu po ciebie nikt nie przyszedł na peron? – wypaliłam ni stąd, ni zowąd pierwsze pytanie, które mi przyszło na myśl. Chłopak podniósł głowę, spojrzał na mnie i uniósł brwi do góry. Przez chwilę nie odpowiadał, po czym w jego oczach zapaliła się, jakby ostrzegawcza iskierka.
-Po co? – spytał w końcu. – Przecież mam blisko, to mogę sam iść. – dodał obojętnie, jednak coś mi mówiło, że to nie do końca prawda. Nic nie odpowiedziałam, tylko odwróciłam wzrok i popatrzyłam na swoje buty. Dręczyło mnie jeszcze kilka pytań, jednak zadając je, wiedziałam, że nic nie zdziałam. Luke westchnął głośno. – Pytaj. – spojrzałam na niego zdziwiona. Jakim cudem wiedział, co mi chodzi po głowie? Zatkało mnie, jednak po chwili potrząsnęłam niezauważalnie głową i stwierdziwszy, że to jedyna okazja, przeszłam do działania.
-Dlaczego nikt nie przyszedł? – spytałam ponownie, natarczywym wzrokiem patrząc mu w oczy. Z lekkim trudem wytrzymał ten wzrok.
-Mama siedziała z dzieciakami. – powiedział zrezygnowanym tonem.
-To nie mogła przyjść z nimi? – drążyłam dalej.
-Nie mogła. – odparł krótko.
-Dlaczego?
-Cholera, czemu to cię tak interesuje? – spytał trochę nieprzyjemnym głosem.
-Bo martwię się o ciebie. A poza tym, widać, że coś cię dręczy.- odpowiedziałam i wzruszyłam ramionami. On poruszył się lekko, a na jego twarzy pojawił się dziwny grymas.
-Bo nie może się narażać. – odpowiedział.
-To mogła przyjść sama, a dzieci zostawić same.
-Genialna jesteś. – warknął – Miała zostawić 10-latka z 6-ścioletnią siostrą samych w domu? – spytał retorycznie.
-Jakoś w lato je puściła same do piaskownicy. – odpowiedziałam. Jego wzrok stał się nagle dziwnie... smutny? Umilkł na chwilę i obserwował piaskownicę pokrytą obecnie śniegiem, w której kiedyś bawiły się dzieci.
-Właśnie od wtedy zorientowaliśmy się, że Śmierciożercy polują na mojego ojca. – powiedział bardzo cicho, jednak słyszałam dokładnie każde słowo.
-Kim jest twój ojciec?
-Raczej, kim był. – mruknął jeszcze ciszej. I w tym momencie coś mi zaświtało. Zapanowała cisza, ale nie trwała długo. – Zabili go pod koniec wakacji. – dodał głośniej i mocniej. Przygryzłam wargę.
-Przepraszam, nie wiedziałam. – mruknęłam zakłopotana. – Przykro mi.
-Był kimś wysoko postawionym w Ministerstwie. Nawet nie wiem, kim, bo mnie to nigdy nie interesowało, a i tata mało mówił o swojej pracy. Matki nigdy nie miałem odwagi spytać po jego śmierci. – zignorował moje wyznanie żalu i kontynuował. – Pozwól, że odpowiem od razu na wszystkie twoje pytania, które mi zadasz. – spojrzał na mnie stanowczym wzrokiem. – Śmierciożercy, którzy was gonili nie rzucili w was zaklęciami, ani nic wam nie zrobili, bo mieli nie robić krzywdy i nie używać czarów, prócz teleportowania się. Dzieciaki miały być zakładnikami. Jak zakładam, gdyby im się udało i w końcu dostali mojego ojca i tak by zginęły. Nasz dom jest strzeżony kilkoma zaklęciami. Niestety nigdy jakoś nie wpadli na Fideliusa. Ojciec był sam w domu, ja z mamą i rodzeństwem odwiedzaliśmy babcię. Nie miał szans z nimi. Podobno było 10. Nie wiem, za jakie informacje zginął. Wiesz, czemu jestem ci tak bardzo wdzięczny, że je uratowałaś? Bo wtedy miałem być z nimi. Zostawiłem je na 2 godziny na tym placu zabaw i poszedłem się włóczyć po okolicy. Pokłóciłem się z matką, byłem na nią wściekły. Miałem z nimi być, a poszedłem. – po jego opowieści nie wiedziałam, co mu powiedzieć. – Dlaczego na peron nie mogli przyjść, a ze mną do sklepu tak? Bo moja matka nie wiedziała, że wracam. Nie chciałem jej mówić, żeby po mnie nie przychodziła. Po śmierci ojca załamała się i dzieci nie są z nią bezpieczne. Fatalnie brzmi, ale taka prawda. Jest całkowicie bezbronna. – ostatnie słowo powiedział z pewnego rodzaju obrzydzeniem i pogardą. Jednak nie była to odraza matki, ale bezbronności. Luke musiał być człowiekiem, który walczy do końca i nie uznaje poddania się. Nastała ciężka cisza. Wiedziałam, że nie powinnam jej przerywać. Wiedziałam, że mówiąc mi to wszystko, zdobywa się na coś ogromnego. I wiedziałam, że w tym momencie on czuje się głupio i żałuje, że mi cokolwiek powiedział. Krukon miał w swoim zwyczaju mówić coś, a potem się tego wstydzić. Po prostu wstydził się swoich słabości, którymi, jego zdaniem, były właśnie zwierzanie się, czy umacnianie więzi.
-Czemu mi to mówisz? – spytałam, nie mogąc się powstrzymać przed zadaniem tego pytania.
-Bo pytałaś. – odpowiedział wymijająco.
-Nigdy, przenigdy nic mi nie mówiłeś o sobie. Nawet najmniejszej drobnostki. – zauważyłam. Podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. W jego niebieskich tęczówkach zapaliły się bardzo rzadko spotykane u niego łagodne ogniki.
-Ufam ci. – wyznał. Nigdy w życiu nie usłyszałam bardziej szokującego zdania. Wiedziałam, że to jedno, krótkie zdanie zmieniło więcej, niż mogło mi się wydawać.
Temat sytuacji rodzinnej Luke’a nie powrócił już tego wieczoru. Nie powrócił już nigdy. Chłopak odprowadził mnie pod same drzwi i machnięciem ręki pożegnał się ze mną. Nacisnęłam klamkę, która, o dziwo była zamknięta. Na podjeździe do garażu stało auto Josha. Spojrzałam na zegarek. Była 23, więc wydawało mi się to tym bardziej dziwne. W całym domu światło było zgaszone. Instynktownie spojrzałam w niebo, poszukując znajomego mi z Proroka Codziennego znaku. Na całe szczęście takowego nie było, ale to mnie wcale nie uspokoiło. Jednak szybsze bicie serca nie ustało. Wyciągnęłam klucze z kieszeni spodni i zacisnęłam drugą ręką różdżkę. Cicho wsadziłam klucze w zamek i przekręciłam. Zamek szczęknął cicho i nacisnęłam klamkę, chowając klucz. Starałam się oddychać bezgłośnie. W domu panowała taka cisza, że wydawało się, iż słychać bicie mojego serca. Nie zapalając światła, ani nie ściągając butów przeszłam powoli do kuchni. Gdyby nie latarnia uliczna, której światło wpadało przez okno, nie byłoby nic widać. Jednak kuchnia była całkowicie pusta i lśniła czystością, więc przeszłam dalej. Sama nie wiedziałam, czego spodziewałam się znaleźć, jednak opowieść o ojcu Luke’a obudziła we mnie czujność. Po drodze do salonu zajrzałam do łazienki, która również była pusta. Będąc w przedpokoju, skierowałam się w stronę salonu. Szłam cichym krokiem, stawiając ostrożnie stopy. Ręka, którą ściskałam różdżkę była cała spocona, jednak trzymałam ją mocno. I gdy byłam w połowie drogi, nadepnęłam na coś bardzo miękkiego. Podskoczyłam i serce o mało co nie wyskoczyło mi z piersi. Przerażona spojrzałam w dół i zobaczyłam niezidentyfikowany kształt. Wolałam nie dowiadywać się, co to takiego, więc jeszcze bardziej wystraszona i z jeszcze szybciej bijącym sercem podeszłam do progu salonu. Tak bardzo byłam wystraszona, że jedyne, co słyszałam, to bicie własnego serca. W tym pokoju było całkowicie ciemno, więc zdecydowałam, że wejdę i szybko zapalę światło, będąc gotową na rzucenie zaklęcia. Zapalnik był na ścianie zaraz obok wejścia po prawej stronie. Policzyłam w myślach do trzech i wkroczyłam do salonu zapalając światło. Usłyszałam huk, więc wyciągnęłam automatycznie różdżkę przed siebie. Jednak widok, który zobaczyłam sparaliżował mnie w takim stopniu, że zapomniałam w ogóle, po co mi był ten patyk. Stałam na środku salonu, wpatrując się w osobę leżącą na ziemi z lekko rozchylonymi ustami.
-Co... – nie byłam w stanie nawet wykrztusić z siebie żadnego słowa, nie wspominając o zdaniu. Otóż, na ziemi leżał całkowicie goły Josh, a na kanapie przerażona Petunia, która również była bez ubrań. Oboje chyba byli w jeszcze większym szoku, niż ja. Pierwsza ocknęła się moja siostra, która pisnęła, skapnąwszy się, w jak kompromitującej sytuacji się znalazła i rzuciła koc na swojego chłopaka, a sama się przykryła drugim. Wstała szybko z sofy, owijając się w koc, jak w ręcznik po kąpieli i stanęła przede mną cała czerwona, posyłając przerażone spojrzenie na różdżkę w mojej ręce. A ja stałam i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Z jednej strony chciało mi się śmiać, a z drugiej sama byłam zażenowana zaistniałą sytuacją. Raz po raz otwierałam i zamykałam usta, kompletnie zapominając języka w ustach. Ani ja ani Petunia nie odezwałyśmy się słowem, bo obie nie wiedziałyśmy, co się w sumie dzieje.
-Cześć Lily. – pierwszy odezwał się chłopak, który nadal leżał na podłodze, zrzucony, jak się domyślałam, przez Petunię w momencie, gdy się zapaliło światło. Zwróciłam na niego wzrok, a Petunia gwałtownie odwróciła głowę w jego stronę. Szybko schowałam różdżkę. Odchrząknęłam znacząco i przesunęłam wzrokiem po jego postaci, zatrzymując się na chwilę w okolicach jego krocza, skąd wystawał kawałek czegoś nieocenzurowanego. Skapnąwszy się zakrył się szybko, a Petunia posłała mi wściekłe spojrzenie.
-Co TY tutaj robisz?! – krzyk, który z siebie wydobyła był bardzo szokujący, zważając na fakt, że wcześniej panowała niezręczna (w sumie to słowo nie oddaje w pełni charakteru tego wydarzenia) cisza. W jej głosie słychać było panikę, ogromną panikę.
-Mieszkam. A poza tym to pytanie chyba ja powinnam zadać. – odpowiedziałam spokojnie, rozglądając się po pomieszczeniu. Wszędzie były porozrzucane ciuchy od obojga nastolatków. W tym momencie domyśliłam się, czym była ta owa miękka rzecz, na którą nadepnęłam w przedpokoju. – Gdzie są rodzice? – spytałam, a ona pobladła lekko.
-Sylwester jest dziwolągu, poszli na imprezę, mają wrócić jutro popołudniu. Ty też miałaś wrócić rano. – warknęła. Podniosłam wysoko brwi, marszcząc czoło.
-A kto ci tak powiedział? – spytałam. – No i jak już musicie to robić, nie możecie u ciebie w pokoju? – dodałam sceptycznie, krzywiąc się niesmacznie, wprowadzając ją w osłupienie. – Mam nadzieję, że mojego łóżka jeszcze nie ochrzciliście. – mruknęłam i odwróciłam się, chcąc wrócić do siebie. – A, jeszcze jedno. – powiedziałam przez ramię. – Mam nadzieję, że wiecie, co to jest antykoncepcja, bo jestem jeszcze za młoda, żeby zostać ciotką, a i mama nie byłaby zadowolona, gdyby w wieku 38 lat została babcią. – rzuciłam przez ramię i odeszłam, pozostawiając ich w kompletnym osłupieniu. Wbiegłam na górę po schodach i wpadłam do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Tam długo nie mogłam otrząsnąć się z szoku, w jaki mnie wprawili. Spojrzałam na zegarek, zostało 20 minut do północy. 20 minut do Nowego Roku. Westchnęłam. Całkowicie zapomniałam o tym, że dzisiaj Sylwester. Calutki wieczór przesiedziałam z Lukiem, rozmawiając. Nie zdejmując kurtki i niewiele nawet myśląc, wyszłam z pokoju i zbiegłam po schodach na dół, wpadając od razu do kuchni. Otworzyłam lodówkę, w której był mugolski szampan. Nie zastanawiając się, chwyciłam go i wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi. Puściłam się biegiem w stronę huśtawek, które, jak się okazało były puste. Przygryzłam wargę i chwilę potem biegłam wąską uliczką pomiędzy domami. Stanęłam przed furtką ceglastoczerwonego domu. Na górze, w jednym z okien paliło się światło. Nacisnęłam klamkę i weszłam na teren posesji. Od drzwi dzieliło mnie kilka schodów, które szybko pokonałam. Spojrzałam na mosiężną kołatkę w drewnianych drzwiach, wzięłam głęboki oddech i zastukałam nią mocno. Usłyszałam jakąś krzątaninę przed drzwiami, ktoś chyba zerknął przez judasza i chwilę później usłyszałam szczęk kilku zamków, po czym drzwi uchyliły się, a zza nich wyjrzała kobieta w średnim wieku.
-Dobry wieczór. – powiedziałam niezręcznie.
-Dobry wieczór. – odpowiedziała tym samym i spojrzała na mnie pytająco. Jakoś zabrakło mi słów w ustach. – W czym mogę pomóc? – spytała kobieta, podnosząc jedną brew w geście zdziwienia. Już miałam otwierać usta, żeby odpowiedzieć, gdy ktoś pojawił się za kobietą.
-Kto to, mamo? – usłyszałam doskonale znajomy mi głos i chwilę później drzwi uchyliły się szerzej, a w nich pojawił się właściciel głosu. – Lily? Co ty tutaj robisz? – spytał, nie kryjąc zdziwienia.
-Cześć Luke. Ja do niego. – zwróciłam się do matki Luke’a, która wzruszyła ramionami i odeszła, pozostawiając nas samych.
-Czego?
-To niezbyt miłe powitanie, jak na przyjaciela. – mruknęłam.
-Nie jestem nim dla ciebie. – odparł, wzruszając ramionami.
-No tak, oczywiście, przecież zapomniałam. – machnęłam ręką, nie przejmując się nim zbytnio. – Wiesz, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. – oznajmiłam entuzjastycznie.
-Nie mogę się doczekać, żeby się dowiedzieć, co to takiego. – mruknął ironicznie.
-Co byś powiedział na to, żebyśmy powitali razem nowy rok na naszej miejscówce? – spytałam wesoło.
-Chyba oszalałaś. – skwitował krótko. – Dobranoc. – dodał i zaczął zamykać drzwi. Jednak nie dałam się zbyć, bo doskonale wiedziałam, że on znów toczy swoje pozory, więc wsadziłam nogę pomiędzy drzwi, a futrynę, nie pozwalając, by się zamknęły.
-A jak ci powiem, że mam dobre argumenty? – rzuciłam tajemniczo.
-Jeśli argumentem ma być przebywanie z tobą, to podziękuję. – odparł z ironicznym uśmiechem.
-Czyli wygląda na to, że tego mugolskiego szampana będę musiała wypić sama. – westchnęłam smutno i wyciągnęłam spod płaszcza butelkę.
-Myślisz, że dam się naciągnąć na jakiegoś taniego, niedobrego szampana? – prychnął pogardliwie.
-Nie to nie. – wzruszyłam ramionami, cofnęłam nogę i odwróciłam się. Zrobiło mi się smutno. Przytłaczająca była myśl, że powitam Nowy Rok całkowicie osamotniona. Zeszłam ze schodów i ze spuszczoną głową powędrowałam spowrotem uliczką. Mijając huśtawki spojrzałam na nie. W sumie dlaczego tak bardzo zależało mi na znajomości z tym chłopakiem, skoro jest on dla mnie taki niemiły i niesympatyczny. Postanowiłam zaprzestać starań o jego koleżeństwo. W końcu, ile się można starać. Owszem, dzisiaj przełamał się i podejrzewałam, że nie robił tego przy byle kim, kto dla niego nic nie znaczy, ale miałam dość tego jego prostactwa i okazywania tego, jak bardzo mną gardzi. Usiadłam na jednej z huśtawek i spojrzałam na szampana, odczytując etykietkę przyklejoną na butelce. Nie orientowałam się w mugolskich alkoholach, więc nazwa nic mi nie powiedziała. Gdzieś tam w oddali słychać było głos oznajmiający, że do północy pozostało 5 minut. Przez myśl przemknęło mi, co w tej chwili robią moi znajomi. James bawi się w wieży z tymi, którzy zostali na święta w Hogwarcie, zapewne całując się teraz gdzieś z Rachel. Angelina albo siedzi z rodzicami i bratem, albo spotkała się z Jasperem. Kate wyznaje sobie miłość z Łapą i bawią się w wyborowym towarzystwie na imprezie w Pokoju Wspólnym, albo dormitorium Huncwotów. Remus pewnie bawi się dobrze, obserwując swoich przyjaciół z butelką piwa kremowego w ręku i jednym okiem pilnuje porządku, nie tracąc przy tym szampańskiego humoru. Peter zapewne pił razem z chłopakami i śmiał się z dowcipów Pottera. Jak w zeszłym roku spędziliśmy Sylwestra? Jako, że wszyscy zostawialiśmy na święta w zamku, zrobiliśmy jedną, wielką, huczną imprezę, na którą zaprosiliśmy również pozostałe domy. W sumie to nie było nas zbyt dużo, bo w tych czasach wszyscy wyjeżdżają w każdej możliwej okazji do domów, chcąc się zobaczyć z bliskimi. W zeszłym roku nie cierpiałam Pottera, jednak byłam z nim wtedy w pokojowych stosunkach i nawet razem pośmialiśmy się i potańczyliśmy. Imprezę głównie spędziłam w towarzystwie Angeliny i Kate. Pamiętam, jak Kate wpadła na genialny pomysł rzucania się jedzeniem i zaczęła ogromną bitwę, rozwalając mi na głowie dyniowy pasztecik. Na samo wspomnienie uśmiechnęłam się. Jednak uśmiech szybko znikł, gdy zdałam sobie sprawę, jak wszystko się pozmieniało. Kate się do mnie nie odzywa i teraz, gdyby coś rozwaliła na mojej głowie to najchętniej szklany wazon. O sytuacji z Potterem nawet mi się nie chciało myśleć. Jedynie z Angeliną moje kontakty nie uległy zmianie. Może jedynie to, że zbliżyłyśmy się do siebie. Z zamyślenia wyrwał mnie głos świętującego tłumu, który odliczał już sekundy do Nowego Roku. 10, 9, 8... spojrzałam na butelkę szampana i zaczęłam go otwierać. 5, 4... korek powoli wychodził. 3, 2, 1...
-Szczęśliwego Nowego Roku. – głos chłopaka zabrzmiał w tym samym momencie, gdy korek wystrzelił z butelki, a niebo roziskrzyło się tysiącem fajerwerek. Zaskoczona podniosłam głowę i spojrzałam w jego stronę.
-Po cholerę tu przyszedłeś? – spytałam niegrzecznie.
-To chyba nie jest odpowiednie powitanie przyjaciela. – odparł cicho, zbijając mnie z tropu. Usiadł na drugiej huśtawce i obserwował mnie.
-Kto ci powiedział, że jesteś moim przyjacielem? – ocknęłam się, wtrącając pogardliwy ton.
-Zamiana ról? – podniósł jedną brew.
-Nie zniżę się do twojego poziomu. – mruknęłam i spuściłam wzrok, pociągając łyka szampana. On obserwował mnie, a ja tylko wyciągnęłam rękę z trunkiem w jego stronę. Bez słowa przejął butelkę i również się napił. – Dlaczego przyszedłeś? – spytałam po chwili.
-Nie chciałem cię zostawić samą w Nowy Rok. – odpowiedział nadzwyczaj szczerze.
-Jakie to ma znaczenie, skoro i tak mnie nie lubisz. – wzruszyłam ramionami.
-Lubię cię. – powiedział. – Nawet bardzo. Jesteś inna, niż wszyscy. Na pozór jesteś taka sama i próbujesz się dostosować, ale naprawdę jesteś inna. Lubię cię. – już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dał mi nawet zacząć. – I nie tylko dlatego, że uratowałaś Narcyzę i Stevena. Naprawdę cię lubię. I ufam ci. – mówiąc to patrzył na mnie, czułam to, chociaż moje oczy były wpatrzone w punkt na ziemi. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego.
-Nie rozumiem cię, w ogóle cię nie rozumiem. Jesteś dla mnie kompletną zagadką. Jak cię pierwszy raz spotkałam, miałam nadzieję, że to ostatni i miałam ochotę cię rozszarpać na kawałki. W pociągu pałałam do ciebie większą niechęcią, niż do Pottera kiedyś. Nie wiem, co mnie do cholery skłoniło, żeby z tobą rozmawiać i się zwierzać. Najpierw jesteś dla mnie chamski, potem skłaniasz mnie do zwierzeń, rozmawiasz ze mną, trzymając na dystans, potem zwierzasz mi się sam, by następnie zamknąć mi drzwi przed nosem, a jeszcze potem jednak przyjść, oznajmiając mi, że mnie lubisz. Jesteś nadętym dupkiem, ignorantem, zrażasz do siebie wszystkich, nikt cię nie lubi, izolujesz się od wszystkich, wyzywasz ich, wyśmiewasz, jesteś niesympatyczny, niemiły, nie masz za grosz kultury i wyczucia, jesteś chamski i perfidny, nieprzyjemny, antypatyczny, grubiański, opryskliwy, prostacki i wulgarny. Nigdy w życiu nie spotkałam kogoś tak gruboskórnego, jak ty i kogoś, kto tak potrafi zrazić do siebie ludzi i naprawdę dziwię się, że Jasper i jego koledzy z tobą w ogóle rozmawiają. A najgorsze w tobie jest to, że mimo tego wszystkiego i tak cholernie cię lubię. – zakończyłam swój wywód. Podczas niego, Luke spokojnie przyjmował słowa krytyki i słuchał ich z kamienną twarzą, jednak, gdy skończyłam był zszokowany. – Oczywiście kompletnie jako kolegę. – dodałam, zdając sobie sprawę, jak mogło to zabrzmieć. On uśmiechnął się lekko.
-To był najlepszy komplement, jaki kiedykolwiek w życiu usłyszałem, nieźle mi posłodziłaś. – odezwał się, a ja zdziwiona podniosłam brwi. – Oczywiście mówię o tych wszystkich epitetach. Chyba nikt jeszcze nie wymyślił tylu określeń na mój temat w tak krótkim czasie. – roześmiał się. – I za to cię chyba najbardziej lubię. Jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem osoby, która by się ze mną miała siły droczyć. Ba, nie tylko droczyć, ale i czasem wygrywać małe potyczki słowne. Poza tym, jeszcze nigdy nikt tak bardzo nie wierzył we mnie, jak ty. Masz rację, zrażam do siebie ludzi, bo boję się im zaufać. Nawet nie wiesz, jak sobie plułem w twarz za dzisiejszy wieczór. To głównie dlatego zamknąłem ci drzwi przed nosem. Jak odeszłaś, a ja zamknąłem drzwi i myślałem, że nadejdzie uczucie ulgi, wcale tak nie było. Wiedziałem, że zjebałem. Jesteś jedyną osobą, która o mnie walczyła w jakiś sposób. Walczyłaś o moją sympatię. Cholera, jeszcze nigdy nikt tego nie robił. Wszyscy to olewali. Z chłopakami było prościej, bo z nimi się zakolegowałem, do czego mnie zmusiły okoliczności i reszta nienormalnych chłopaków w dormitorium. Samo wyszło w praniu. A z tobą, wszystko jest całkowicie inaczej. Intrygujesz mnie tym swoim uporem. Cały czas gdzieś w głębi wiedziałaś, że i tak cię lubię. To było takie dziwne uczucie. Zrażałem cię do siebie, a to nic nie dawało. Okej, pozwoliłem ci się wyżalić, bo nie lubię patrzeć, jak ktoś ma problem i nie może go rozwiązać. To, że się wygadałem, to był przypadek, jakiś impuls. Jak doszedłem do domu zorientowałem się, czym grozi zaufanie komukolwiek. Wiesz, to wszystko jest skomplikowane. Mam trudny charakter i nie da się mnie lubić, a jednak ty to robisz.
-Och, dziękuję, że mnie ostrzegłeś. – roześmiałam się, a on po chwili dołączył do mnie. – Ale tak szczerze nie spodziewałabym się po tobie takiego wyznania, jak teraz. To było eeee... – brakło mi słów na opisanie tego, co chciałam powiedzieć.
-Ckliwe, beznadziejne i jak scenariusz z książki, wiem. – dokończył za mną.
-Nie. – zaprzeczyłam. – Po prostu to było całkowicie nie w twoim stylu. – wzruszyłam ramionami. – Wiesz, tylko mam nadzieję, że teraz nie będzie między nami cukierkowo i nie będziemy sobie słodzić, zapewniając się o wzajemnej i dozgonnej przyjaźni. Brakowałoby mi tej uszczypliwości. – powiedziałam poważnym tonem.
-Oczywiście, zapewniam cię, że będziesz jeszcze miała dość tej uszczypliwości. – odparł równie poważnie, po czym oboje roześmialiśmy się. Nastała chwilowa cisza, podczas której obserwowaliśmy fajerwerki na niebie. Zewsząd dochodziły nas odgłosy hucznych imprez, a my siedzieliśmy na huśtawce i patrzeliśmy w górę, słuchając tego wszystkiego.
-Wiesz, jeszcze w październiku całkowicie inaczej wyobrażałam sobie dzisiejszy dzień. Myślałam, że będę świętować z Kate, Angeliną, Huncwotami.
-Ja wiedziałem, jak go spędzę.
-Wiedziałeś, że spędzisz go ze mną na huśtawkach? – spytałam rozbawiona.
-Nie, wiedziałem, że spędzę w domu. – odpowiedział. – Masz zamiar coś zrobić z tą całą lokatą lalunią? – zagadnął.
-Nie nazywaj jej tak. – mruknęłam. Zawsze tak na nią mówił i zawsze mnie to irytowało. Nigdy nie używał wobec niej imienia, nazwiska, tylko „lokata lalunia”.
-Nie moja wina, że potępiam jej zachowanie. – wzruszył ramionami. – W każdym razie, co z tym wszystkim zrobisz?
-A mam jeszcze jakąkolwiek opcję? Czy cokolwiek jeszcze zależy ode mnie? – spytałam powątpiewająco. – Jakbyś miał wątpliwości, to ci odpowiem: nie, nic nie zależy ode mnie.
-Nabawiłaś się tego sceptyzmu przy mnie, czy zawsze taka byłaś?
-Daj spokój Luke. – warknęłam.
-O proszę, wracamy do warczenia na siebie. A ja ci powiem prosto: jesteś głupia. Powinnaś do niej iść i wygarnąć jej wszystko, co myślisz. Co to jest za przyjaciółka, która się do ciebie nie odzywa?
-Co to za przyjaciółka, która się całuje z chłopakiem swojej najlepszej przyjaciółki?
-Przeprosiłaś? Przeprosiłaś. O czym tutaj więcej gadać? Ludzie popełniają błędy. Zdarza się.
-Problem w tym, że ja w sumie nie przeprosiłam. – wyznałam cicho.
-Nie przeprosiłaś?! – wybałuszył oczy na mnie, a ja pokręciłam głową.
-Bo nie dała mi nawet szansy. – dodałam szybko na usprawiedliwienie.
-Ty jesteś taką debilką, czy tylko udajesz? – blondyn przejechał ręką po twarzy. – Dramatyzujesz, płaczesz, jęczysz, chciałabyś, żeby było, jak dawniej, a jej nawet nie przeprosiłaś? Ty kretynko! – tak, on miał całkowitą rację. Tylko, że całe to przepraszanie tak jakby mi... umknęło? Nawet nie wiedziałam, co mam powiedzieć. – Obiecuję, że już nigdy nie nazwę jej lalunią. – dodał po chwili, co skwitowałam cichym prychnięciem. – Chyba wiesz, co masz zrobić zaraz po powrocie z Hogwartu? – spytał, upewniając się, że zrozumiałam wszystko. Pokiwałam głową twierdząco i upiłam łyka szampana. – Wiesz, zapomniałem cię wyśmiać za fakt, że poszłaś na randkę z Jacobem. – powiedział, widząc, że chcę zmienić temat. Gwałtownie odwróciłam głowę w jego stronę.
-Przecież to twój kolega. – zaczęłam powoli, marszcząc brwi.
-Co nie zmienia faktu, że jest nudny, jak flaki z olejem. – wzruszył ramionami. Parsknęłam śmiechem, bowiem było to najtrafniejsze określenie, jakiego mógł użyć. – Nawet nie musisz mi opowiadać przebiegu randki. – dodał, gdy przestałam się śmiać. – Nie odzywał się, ani nawet nie podejmował dyskusji, które próbowałaś na nim wymusić. Nie wyszedł z żadną inicjatywą, na wszystko się godził, co mu zaproponowałaś.
-Widzisz, jak ty dobrze znasz swojego przyjaciela. - powiedziałam ironicznie z udawanym uznaniem.
-Dobra, ja się zwijam, bo moja matka zacznie się martwić. - mruknął i zeskoczył jednym susem z rozhuśtanej wysoko huśtawki, lądując miękko na ziemi. - Widzimy się w pociągu. - machnął mi ręką, co odwzajemniłam i odszedł w swoją stronę, odprowadzony moim wzrokiem. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na szampana, którego trzymałam w ręku, po czym pociągnęłam zdrowego łyka. Oderwałam się na chwilę, jednak z powrotem przyłożyłam butelkę do ust i wypiłam całą zawartość butelki. Wyrzuciłam ją do śmietnika gdy już wracałam do domu i przechodziłam obok ławki. Muszę przyznać, że szampan trochę uderzył mi do głowy i zaczęłam się lekko zataczać. Co prawda nie było ze mną tak źle, ale jednak czułam, że jestem pijana. Idąc do domu patrzyłam w iskrzące się od setek fajerwerków niebo. Westchnęłam i spuściłam głowę, po czym przyspieszyłam kroku. Różne myśli kłębiły mi się po głowie, najczęściej nachodziła mnie sprawa z Kate i to, co powiedział mi Luke. Weszłam do domu i zerknęłam, czy ktoś jest w salonie. Jako, że było tam zgaszone, wolałam nie ryzykować i nie poszłam tam, tylko prosto do swojego pokoju. Ledwo weszłam do środka, rozebrałam się z wszystkich ubrań, po czym włożyłam na siebie piżamę i wskoczyłam do łóżka. Jednak ledwo przykryłam się ciepłą kołdrą, coś zastukało do okna. Zrezygnowana wstałam i wpuściłam do środka brązową sowę, która wyglądała, jak jedna z Hogwartu. Odebrałam od niej dwa listy, dałam trochę ciastek do zjedzenia i odprawiłam. Otworzyłam pierwszą kopertę, w której były życzenia noworoczne od Petera, Syriusza i Remusa oraz był tam nawet dopisek, że również od Jamesa i Rachel. Przy otwieraniu drugiej ręka mi lekko zadrżała, bowiem doskonale wiedziałam do kogo należy to pochyłe pismo. Zanim jeszcze go wyjęłam, wręcz całkowicie wytrzeźwiałam.
Z każdym przeczytanym słowem serce biło mi szybciej. Podczas czytania listu musiałam usiąść. Treść listu była dziwna i całkowicie zawróciła mi w głowie. Przez cały pobyt w domu starałam się go wyrzucić z głowy i gdy po części mi się udało, on znów wszystko psuje jednym głupim listem. Szczególnie, że z jednej strony użył takich sformułowań, po których moje serce wariowało, a z drugiej było to pisane smutnym tonem tak, jakby chciał mi jednocześnie wylać na głowę kubeł zimnej wody. Przymknęłam oczy, a w głowie przelatywały mi słowa napisane przez Pottera. Wzięłam głęboki oddech, spojrzałam na list, po czym energicznie wstałam z łóżka i pędem pognałam do kuchni. Tam wzięłam zapałki i nad zlewem spaliłam go. Postanowiłam, że nie będę się zadręczać i zdusiłam w sobie wszystkie myśli o Potterze i jego cholernym liście. Resztki ze spalonego papieru spłukałam wodą i poszłam na górę, gdzie położyłam się spać, co przyszło mi dość szybko, na szczęście.
Witam po przerwie maturalnej i zapraszam do czytania tego jakże okropnego rozdziału. Musicie mi wybaczyć, bowiem wyszłam z wprawy :). Przepraszam za zaległości, ale właśnie wróciłam do blogowego świata i będę wszystko nadrabiać :). Rozdział na dwa dzielony, jak zwykle :)
Kocham Was i dziękuję za kciuki!
No i zapraszam na forum Fielfelle: http://www.evanslilyzycie.fora.pl/
Leksia
***
Przedostatni wieczór (czyli Sylwester, którego nie miałam ochoty nawet świętować), który miałam spędzić w domu przed wyjazdem do Hogwartu, oczywiście spędzałam z Lukiem. Nie ukrywam, że w przeciągu kilku dni naprawdę się trochę do niego przywiązałam, a i on zaczął być względem mnie trochę milszy. Siedzieliśmy na huśtawce i od pięciu minut panowała między nami cisza. Spojrzałam na niego ukradkiem. Wpatrywał się pustym wzrokiem przed siebie, jakby nie widział tego, co ma przed oczyma, a wodził myślami całkowicie gdzie indziej. Wpadło mi wtedy do głowy, jak mało o nim wiem. W sumie, to nic o nim nie wiedziałam poza tym, jak się nazywa, z kim się zadaje w szkole, z jakiego jest domu, ile ma lat, gdzie mieszka i jakie ma rodzeństwo.
-Czemu po ciebie nikt nie przyszedł na peron? – wypaliłam ni stąd, ni zowąd pierwsze pytanie, które mi przyszło na myśl. Chłopak podniósł głowę, spojrzał na mnie i uniósł brwi do góry. Przez chwilę nie odpowiadał, po czym w jego oczach zapaliła się, jakby ostrzegawcza iskierka.
-Po co? – spytał w końcu. – Przecież mam blisko, to mogę sam iść. – dodał obojętnie, jednak coś mi mówiło, że to nie do końca prawda. Nic nie odpowiedziałam, tylko odwróciłam wzrok i popatrzyłam na swoje buty. Dręczyło mnie jeszcze kilka pytań, jednak zadając je, wiedziałam, że nic nie zdziałam. Luke westchnął głośno. – Pytaj. – spojrzałam na niego zdziwiona. Jakim cudem wiedział, co mi chodzi po głowie? Zatkało mnie, jednak po chwili potrząsnęłam niezauważalnie głową i stwierdziwszy, że to jedyna okazja, przeszłam do działania.
-Dlaczego nikt nie przyszedł? – spytałam ponownie, natarczywym wzrokiem patrząc mu w oczy. Z lekkim trudem wytrzymał ten wzrok.
-Mama siedziała z dzieciakami. – powiedział zrezygnowanym tonem.
-To nie mogła przyjść z nimi? – drążyłam dalej.
-Nie mogła. – odparł krótko.
-Dlaczego?
-Cholera, czemu to cię tak interesuje? – spytał trochę nieprzyjemnym głosem.
-Bo martwię się o ciebie. A poza tym, widać, że coś cię dręczy.- odpowiedziałam i wzruszyłam ramionami. On poruszył się lekko, a na jego twarzy pojawił się dziwny grymas.
-Bo nie może się narażać. – odpowiedział.
-To mogła przyjść sama, a dzieci zostawić same.
-Genialna jesteś. – warknął – Miała zostawić 10-latka z 6-ścioletnią siostrą samych w domu? – spytał retorycznie.
-Jakoś w lato je puściła same do piaskownicy. – odpowiedziałam. Jego wzrok stał się nagle dziwnie... smutny? Umilkł na chwilę i obserwował piaskownicę pokrytą obecnie śniegiem, w której kiedyś bawiły się dzieci.
-Właśnie od wtedy zorientowaliśmy się, że Śmierciożercy polują na mojego ojca. – powiedział bardzo cicho, jednak słyszałam dokładnie każde słowo.
-Kim jest twój ojciec?
-Raczej, kim był. – mruknął jeszcze ciszej. I w tym momencie coś mi zaświtało. Zapanowała cisza, ale nie trwała długo. – Zabili go pod koniec wakacji. – dodał głośniej i mocniej. Przygryzłam wargę.
-Przepraszam, nie wiedziałam. – mruknęłam zakłopotana. – Przykro mi.
-Był kimś wysoko postawionym w Ministerstwie. Nawet nie wiem, kim, bo mnie to nigdy nie interesowało, a i tata mało mówił o swojej pracy. Matki nigdy nie miałem odwagi spytać po jego śmierci. – zignorował moje wyznanie żalu i kontynuował. – Pozwól, że odpowiem od razu na wszystkie twoje pytania, które mi zadasz. – spojrzał na mnie stanowczym wzrokiem. – Śmierciożercy, którzy was gonili nie rzucili w was zaklęciami, ani nic wam nie zrobili, bo mieli nie robić krzywdy i nie używać czarów, prócz teleportowania się. Dzieciaki miały być zakładnikami. Jak zakładam, gdyby im się udało i w końcu dostali mojego ojca i tak by zginęły. Nasz dom jest strzeżony kilkoma zaklęciami. Niestety nigdy jakoś nie wpadli na Fideliusa. Ojciec był sam w domu, ja z mamą i rodzeństwem odwiedzaliśmy babcię. Nie miał szans z nimi. Podobno było 10. Nie wiem, za jakie informacje zginął. Wiesz, czemu jestem ci tak bardzo wdzięczny, że je uratowałaś? Bo wtedy miałem być z nimi. Zostawiłem je na 2 godziny na tym placu zabaw i poszedłem się włóczyć po okolicy. Pokłóciłem się z matką, byłem na nią wściekły. Miałem z nimi być, a poszedłem. – po jego opowieści nie wiedziałam, co mu powiedzieć. – Dlaczego na peron nie mogli przyjść, a ze mną do sklepu tak? Bo moja matka nie wiedziała, że wracam. Nie chciałem jej mówić, żeby po mnie nie przychodziła. Po śmierci ojca załamała się i dzieci nie są z nią bezpieczne. Fatalnie brzmi, ale taka prawda. Jest całkowicie bezbronna. – ostatnie słowo powiedział z pewnego rodzaju obrzydzeniem i pogardą. Jednak nie była to odraza matki, ale bezbronności. Luke musiał być człowiekiem, który walczy do końca i nie uznaje poddania się. Nastała ciężka cisza. Wiedziałam, że nie powinnam jej przerywać. Wiedziałam, że mówiąc mi to wszystko, zdobywa się na coś ogromnego. I wiedziałam, że w tym momencie on czuje się głupio i żałuje, że mi cokolwiek powiedział. Krukon miał w swoim zwyczaju mówić coś, a potem się tego wstydzić. Po prostu wstydził się swoich słabości, którymi, jego zdaniem, były właśnie zwierzanie się, czy umacnianie więzi.
-Czemu mi to mówisz? – spytałam, nie mogąc się powstrzymać przed zadaniem tego pytania.
-Bo pytałaś. – odpowiedział wymijająco.
-Nigdy, przenigdy nic mi nie mówiłeś o sobie. Nawet najmniejszej drobnostki. – zauważyłam. Podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. W jego niebieskich tęczówkach zapaliły się bardzo rzadko spotykane u niego łagodne ogniki.
-Ufam ci. – wyznał. Nigdy w życiu nie usłyszałam bardziej szokującego zdania. Wiedziałam, że to jedno, krótkie zdanie zmieniło więcej, niż mogło mi się wydawać.
Temat sytuacji rodzinnej Luke’a nie powrócił już tego wieczoru. Nie powrócił już nigdy. Chłopak odprowadził mnie pod same drzwi i machnięciem ręki pożegnał się ze mną. Nacisnęłam klamkę, która, o dziwo była zamknięta. Na podjeździe do garażu stało auto Josha. Spojrzałam na zegarek. Była 23, więc wydawało mi się to tym bardziej dziwne. W całym domu światło było zgaszone. Instynktownie spojrzałam w niebo, poszukując znajomego mi z Proroka Codziennego znaku. Na całe szczęście takowego nie było, ale to mnie wcale nie uspokoiło. Jednak szybsze bicie serca nie ustało. Wyciągnęłam klucze z kieszeni spodni i zacisnęłam drugą ręką różdżkę. Cicho wsadziłam klucze w zamek i przekręciłam. Zamek szczęknął cicho i nacisnęłam klamkę, chowając klucz. Starałam się oddychać bezgłośnie. W domu panowała taka cisza, że wydawało się, iż słychać bicie mojego serca. Nie zapalając światła, ani nie ściągając butów przeszłam powoli do kuchni. Gdyby nie latarnia uliczna, której światło wpadało przez okno, nie byłoby nic widać. Jednak kuchnia była całkowicie pusta i lśniła czystością, więc przeszłam dalej. Sama nie wiedziałam, czego spodziewałam się znaleźć, jednak opowieść o ojcu Luke’a obudziła we mnie czujność. Po drodze do salonu zajrzałam do łazienki, która również była pusta. Będąc w przedpokoju, skierowałam się w stronę salonu. Szłam cichym krokiem, stawiając ostrożnie stopy. Ręka, którą ściskałam różdżkę była cała spocona, jednak trzymałam ją mocno. I gdy byłam w połowie drogi, nadepnęłam na coś bardzo miękkiego. Podskoczyłam i serce o mało co nie wyskoczyło mi z piersi. Przerażona spojrzałam w dół i zobaczyłam niezidentyfikowany kształt. Wolałam nie dowiadywać się, co to takiego, więc jeszcze bardziej wystraszona i z jeszcze szybciej bijącym sercem podeszłam do progu salonu. Tak bardzo byłam wystraszona, że jedyne, co słyszałam, to bicie własnego serca. W tym pokoju było całkowicie ciemno, więc zdecydowałam, że wejdę i szybko zapalę światło, będąc gotową na rzucenie zaklęcia. Zapalnik był na ścianie zaraz obok wejścia po prawej stronie. Policzyłam w myślach do trzech i wkroczyłam do salonu zapalając światło. Usłyszałam huk, więc wyciągnęłam automatycznie różdżkę przed siebie. Jednak widok, który zobaczyłam sparaliżował mnie w takim stopniu, że zapomniałam w ogóle, po co mi był ten patyk. Stałam na środku salonu, wpatrując się w osobę leżącą na ziemi z lekko rozchylonymi ustami.
-Co... – nie byłam w stanie nawet wykrztusić z siebie żadnego słowa, nie wspominając o zdaniu. Otóż, na ziemi leżał całkowicie goły Josh, a na kanapie przerażona Petunia, która również była bez ubrań. Oboje chyba byli w jeszcze większym szoku, niż ja. Pierwsza ocknęła się moja siostra, która pisnęła, skapnąwszy się, w jak kompromitującej sytuacji się znalazła i rzuciła koc na swojego chłopaka, a sama się przykryła drugim. Wstała szybko z sofy, owijając się w koc, jak w ręcznik po kąpieli i stanęła przede mną cała czerwona, posyłając przerażone spojrzenie na różdżkę w mojej ręce. A ja stałam i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Z jednej strony chciało mi się śmiać, a z drugiej sama byłam zażenowana zaistniałą sytuacją. Raz po raz otwierałam i zamykałam usta, kompletnie zapominając języka w ustach. Ani ja ani Petunia nie odezwałyśmy się słowem, bo obie nie wiedziałyśmy, co się w sumie dzieje.
-Cześć Lily. – pierwszy odezwał się chłopak, który nadal leżał na podłodze, zrzucony, jak się domyślałam, przez Petunię w momencie, gdy się zapaliło światło. Zwróciłam na niego wzrok, a Petunia gwałtownie odwróciła głowę w jego stronę. Szybko schowałam różdżkę. Odchrząknęłam znacząco i przesunęłam wzrokiem po jego postaci, zatrzymując się na chwilę w okolicach jego krocza, skąd wystawał kawałek czegoś nieocenzurowanego. Skapnąwszy się zakrył się szybko, a Petunia posłała mi wściekłe spojrzenie.
-Co TY tutaj robisz?! – krzyk, który z siebie wydobyła był bardzo szokujący, zważając na fakt, że wcześniej panowała niezręczna (w sumie to słowo nie oddaje w pełni charakteru tego wydarzenia) cisza. W jej głosie słychać było panikę, ogromną panikę.
-Mieszkam. A poza tym to pytanie chyba ja powinnam zadać. – odpowiedziałam spokojnie, rozglądając się po pomieszczeniu. Wszędzie były porozrzucane ciuchy od obojga nastolatków. W tym momencie domyśliłam się, czym była ta owa miękka rzecz, na którą nadepnęłam w przedpokoju. – Gdzie są rodzice? – spytałam, a ona pobladła lekko.
-Sylwester jest dziwolągu, poszli na imprezę, mają wrócić jutro popołudniu. Ty też miałaś wrócić rano. – warknęła. Podniosłam wysoko brwi, marszcząc czoło.
-A kto ci tak powiedział? – spytałam. – No i jak już musicie to robić, nie możecie u ciebie w pokoju? – dodałam sceptycznie, krzywiąc się niesmacznie, wprowadzając ją w osłupienie. – Mam nadzieję, że mojego łóżka jeszcze nie ochrzciliście. – mruknęłam i odwróciłam się, chcąc wrócić do siebie. – A, jeszcze jedno. – powiedziałam przez ramię. – Mam nadzieję, że wiecie, co to jest antykoncepcja, bo jestem jeszcze za młoda, żeby zostać ciotką, a i mama nie byłaby zadowolona, gdyby w wieku 38 lat została babcią. – rzuciłam przez ramię i odeszłam, pozostawiając ich w kompletnym osłupieniu. Wbiegłam na górę po schodach i wpadłam do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi. Tam długo nie mogłam otrząsnąć się z szoku, w jaki mnie wprawili. Spojrzałam na zegarek, zostało 20 minut do północy. 20 minut do Nowego Roku. Westchnęłam. Całkowicie zapomniałam o tym, że dzisiaj Sylwester. Calutki wieczór przesiedziałam z Lukiem, rozmawiając. Nie zdejmując kurtki i niewiele nawet myśląc, wyszłam z pokoju i zbiegłam po schodach na dół, wpadając od razu do kuchni. Otworzyłam lodówkę, w której był mugolski szampan. Nie zastanawiając się, chwyciłam go i wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi. Puściłam się biegiem w stronę huśtawek, które, jak się okazało były puste. Przygryzłam wargę i chwilę potem biegłam wąską uliczką pomiędzy domami. Stanęłam przed furtką ceglastoczerwonego domu. Na górze, w jednym z okien paliło się światło. Nacisnęłam klamkę i weszłam na teren posesji. Od drzwi dzieliło mnie kilka schodów, które szybko pokonałam. Spojrzałam na mosiężną kołatkę w drewnianych drzwiach, wzięłam głęboki oddech i zastukałam nią mocno. Usłyszałam jakąś krzątaninę przed drzwiami, ktoś chyba zerknął przez judasza i chwilę później usłyszałam szczęk kilku zamków, po czym drzwi uchyliły się, a zza nich wyjrzała kobieta w średnim wieku.
-Dobry wieczór. – powiedziałam niezręcznie.
-Dobry wieczór. – odpowiedziała tym samym i spojrzała na mnie pytająco. Jakoś zabrakło mi słów w ustach. – W czym mogę pomóc? – spytała kobieta, podnosząc jedną brew w geście zdziwienia. Już miałam otwierać usta, żeby odpowiedzieć, gdy ktoś pojawił się za kobietą.
-Kto to, mamo? – usłyszałam doskonale znajomy mi głos i chwilę później drzwi uchyliły się szerzej, a w nich pojawił się właściciel głosu. – Lily? Co ty tutaj robisz? – spytał, nie kryjąc zdziwienia.
-Cześć Luke. Ja do niego. – zwróciłam się do matki Luke’a, która wzruszyła ramionami i odeszła, pozostawiając nas samych.
-Czego?
-To niezbyt miłe powitanie, jak na przyjaciela. – mruknęłam.
-Nie jestem nim dla ciebie. – odparł, wzruszając ramionami.
-No tak, oczywiście, przecież zapomniałam. – machnęłam ręką, nie przejmując się nim zbytnio. – Wiesz, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. – oznajmiłam entuzjastycznie.
-Nie mogę się doczekać, żeby się dowiedzieć, co to takiego. – mruknął ironicznie.
-Co byś powiedział na to, żebyśmy powitali razem nowy rok na naszej miejscówce? – spytałam wesoło.
-Chyba oszalałaś. – skwitował krótko. – Dobranoc. – dodał i zaczął zamykać drzwi. Jednak nie dałam się zbyć, bo doskonale wiedziałam, że on znów toczy swoje pozory, więc wsadziłam nogę pomiędzy drzwi, a futrynę, nie pozwalając, by się zamknęły.
-A jak ci powiem, że mam dobre argumenty? – rzuciłam tajemniczo.
-Jeśli argumentem ma być przebywanie z tobą, to podziękuję. – odparł z ironicznym uśmiechem.
-Czyli wygląda na to, że tego mugolskiego szampana będę musiała wypić sama. – westchnęłam smutno i wyciągnęłam spod płaszcza butelkę.
-Myślisz, że dam się naciągnąć na jakiegoś taniego, niedobrego szampana? – prychnął pogardliwie.
-Nie to nie. – wzruszyłam ramionami, cofnęłam nogę i odwróciłam się. Zrobiło mi się smutno. Przytłaczająca była myśl, że powitam Nowy Rok całkowicie osamotniona. Zeszłam ze schodów i ze spuszczoną głową powędrowałam spowrotem uliczką. Mijając huśtawki spojrzałam na nie. W sumie dlaczego tak bardzo zależało mi na znajomości z tym chłopakiem, skoro jest on dla mnie taki niemiły i niesympatyczny. Postanowiłam zaprzestać starań o jego koleżeństwo. W końcu, ile się można starać. Owszem, dzisiaj przełamał się i podejrzewałam, że nie robił tego przy byle kim, kto dla niego nic nie znaczy, ale miałam dość tego jego prostactwa i okazywania tego, jak bardzo mną gardzi. Usiadłam na jednej z huśtawek i spojrzałam na szampana, odczytując etykietkę przyklejoną na butelce. Nie orientowałam się w mugolskich alkoholach, więc nazwa nic mi nie powiedziała. Gdzieś tam w oddali słychać było głos oznajmiający, że do północy pozostało 5 minut. Przez myśl przemknęło mi, co w tej chwili robią moi znajomi. James bawi się w wieży z tymi, którzy zostali na święta w Hogwarcie, zapewne całując się teraz gdzieś z Rachel. Angelina albo siedzi z rodzicami i bratem, albo spotkała się z Jasperem. Kate wyznaje sobie miłość z Łapą i bawią się w wyborowym towarzystwie na imprezie w Pokoju Wspólnym, albo dormitorium Huncwotów. Remus pewnie bawi się dobrze, obserwując swoich przyjaciół z butelką piwa kremowego w ręku i jednym okiem pilnuje porządku, nie tracąc przy tym szampańskiego humoru. Peter zapewne pił razem z chłopakami i śmiał się z dowcipów Pottera. Jak w zeszłym roku spędziliśmy Sylwestra? Jako, że wszyscy zostawialiśmy na święta w zamku, zrobiliśmy jedną, wielką, huczną imprezę, na którą zaprosiliśmy również pozostałe domy. W sumie to nie było nas zbyt dużo, bo w tych czasach wszyscy wyjeżdżają w każdej możliwej okazji do domów, chcąc się zobaczyć z bliskimi. W zeszłym roku nie cierpiałam Pottera, jednak byłam z nim wtedy w pokojowych stosunkach i nawet razem pośmialiśmy się i potańczyliśmy. Imprezę głównie spędziłam w towarzystwie Angeliny i Kate. Pamiętam, jak Kate wpadła na genialny pomysł rzucania się jedzeniem i zaczęła ogromną bitwę, rozwalając mi na głowie dyniowy pasztecik. Na samo wspomnienie uśmiechnęłam się. Jednak uśmiech szybko znikł, gdy zdałam sobie sprawę, jak wszystko się pozmieniało. Kate się do mnie nie odzywa i teraz, gdyby coś rozwaliła na mojej głowie to najchętniej szklany wazon. O sytuacji z Potterem nawet mi się nie chciało myśleć. Jedynie z Angeliną moje kontakty nie uległy zmianie. Może jedynie to, że zbliżyłyśmy się do siebie. Z zamyślenia wyrwał mnie głos świętującego tłumu, który odliczał już sekundy do Nowego Roku. 10, 9, 8... spojrzałam na butelkę szampana i zaczęłam go otwierać. 5, 4... korek powoli wychodził. 3, 2, 1...
-Szczęśliwego Nowego Roku. – głos chłopaka zabrzmiał w tym samym momencie, gdy korek wystrzelił z butelki, a niebo roziskrzyło się tysiącem fajerwerek. Zaskoczona podniosłam głowę i spojrzałam w jego stronę.
-Po cholerę tu przyszedłeś? – spytałam niegrzecznie.
-To chyba nie jest odpowiednie powitanie przyjaciela. – odparł cicho, zbijając mnie z tropu. Usiadł na drugiej huśtawce i obserwował mnie.
-Kto ci powiedział, że jesteś moim przyjacielem? – ocknęłam się, wtrącając pogardliwy ton.
-Zamiana ról? – podniósł jedną brew.
-Nie zniżę się do twojego poziomu. – mruknęłam i spuściłam wzrok, pociągając łyka szampana. On obserwował mnie, a ja tylko wyciągnęłam rękę z trunkiem w jego stronę. Bez słowa przejął butelkę i również się napił. – Dlaczego przyszedłeś? – spytałam po chwili.
-Nie chciałem cię zostawić samą w Nowy Rok. – odpowiedział nadzwyczaj szczerze.
-Jakie to ma znaczenie, skoro i tak mnie nie lubisz. – wzruszyłam ramionami.
-Lubię cię. – powiedział. – Nawet bardzo. Jesteś inna, niż wszyscy. Na pozór jesteś taka sama i próbujesz się dostosować, ale naprawdę jesteś inna. Lubię cię. – już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale nie dał mi nawet zacząć. – I nie tylko dlatego, że uratowałaś Narcyzę i Stevena. Naprawdę cię lubię. I ufam ci. – mówiąc to patrzył na mnie, czułam to, chociaż moje oczy były wpatrzone w punkt na ziemi. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego.
-Nie rozumiem cię, w ogóle cię nie rozumiem. Jesteś dla mnie kompletną zagadką. Jak cię pierwszy raz spotkałam, miałam nadzieję, że to ostatni i miałam ochotę cię rozszarpać na kawałki. W pociągu pałałam do ciebie większą niechęcią, niż do Pottera kiedyś. Nie wiem, co mnie do cholery skłoniło, żeby z tobą rozmawiać i się zwierzać. Najpierw jesteś dla mnie chamski, potem skłaniasz mnie do zwierzeń, rozmawiasz ze mną, trzymając na dystans, potem zwierzasz mi się sam, by następnie zamknąć mi drzwi przed nosem, a jeszcze potem jednak przyjść, oznajmiając mi, że mnie lubisz. Jesteś nadętym dupkiem, ignorantem, zrażasz do siebie wszystkich, nikt cię nie lubi, izolujesz się od wszystkich, wyzywasz ich, wyśmiewasz, jesteś niesympatyczny, niemiły, nie masz za grosz kultury i wyczucia, jesteś chamski i perfidny, nieprzyjemny, antypatyczny, grubiański, opryskliwy, prostacki i wulgarny. Nigdy w życiu nie spotkałam kogoś tak gruboskórnego, jak ty i kogoś, kto tak potrafi zrazić do siebie ludzi i naprawdę dziwię się, że Jasper i jego koledzy z tobą w ogóle rozmawiają. A najgorsze w tobie jest to, że mimo tego wszystkiego i tak cholernie cię lubię. – zakończyłam swój wywód. Podczas niego, Luke spokojnie przyjmował słowa krytyki i słuchał ich z kamienną twarzą, jednak, gdy skończyłam był zszokowany. – Oczywiście kompletnie jako kolegę. – dodałam, zdając sobie sprawę, jak mogło to zabrzmieć. On uśmiechnął się lekko.
-To był najlepszy komplement, jaki kiedykolwiek w życiu usłyszałem, nieźle mi posłodziłaś. – odezwał się, a ja zdziwiona podniosłam brwi. – Oczywiście mówię o tych wszystkich epitetach. Chyba nikt jeszcze nie wymyślił tylu określeń na mój temat w tak krótkim czasie. – roześmiał się. – I za to cię chyba najbardziej lubię. Jeszcze nigdy w życiu nie spotkałem osoby, która by się ze mną miała siły droczyć. Ba, nie tylko droczyć, ale i czasem wygrywać małe potyczki słowne. Poza tym, jeszcze nigdy nikt tak bardzo nie wierzył we mnie, jak ty. Masz rację, zrażam do siebie ludzi, bo boję się im zaufać. Nawet nie wiesz, jak sobie plułem w twarz za dzisiejszy wieczór. To głównie dlatego zamknąłem ci drzwi przed nosem. Jak odeszłaś, a ja zamknąłem drzwi i myślałem, że nadejdzie uczucie ulgi, wcale tak nie było. Wiedziałem, że zjebałem. Jesteś jedyną osobą, która o mnie walczyła w jakiś sposób. Walczyłaś o moją sympatię. Cholera, jeszcze nigdy nikt tego nie robił. Wszyscy to olewali. Z chłopakami było prościej, bo z nimi się zakolegowałem, do czego mnie zmusiły okoliczności i reszta nienormalnych chłopaków w dormitorium. Samo wyszło w praniu. A z tobą, wszystko jest całkowicie inaczej. Intrygujesz mnie tym swoim uporem. Cały czas gdzieś w głębi wiedziałaś, że i tak cię lubię. To było takie dziwne uczucie. Zrażałem cię do siebie, a to nic nie dawało. Okej, pozwoliłem ci się wyżalić, bo nie lubię patrzeć, jak ktoś ma problem i nie może go rozwiązać. To, że się wygadałem, to był przypadek, jakiś impuls. Jak doszedłem do domu zorientowałem się, czym grozi zaufanie komukolwiek. Wiesz, to wszystko jest skomplikowane. Mam trudny charakter i nie da się mnie lubić, a jednak ty to robisz.
-Och, dziękuję, że mnie ostrzegłeś. – roześmiałam się, a on po chwili dołączył do mnie. – Ale tak szczerze nie spodziewałabym się po tobie takiego wyznania, jak teraz. To było eeee... – brakło mi słów na opisanie tego, co chciałam powiedzieć.
-Ckliwe, beznadziejne i jak scenariusz z książki, wiem. – dokończył za mną.
-Nie. – zaprzeczyłam. – Po prostu to było całkowicie nie w twoim stylu. – wzruszyłam ramionami. – Wiesz, tylko mam nadzieję, że teraz nie będzie między nami cukierkowo i nie będziemy sobie słodzić, zapewniając się o wzajemnej i dozgonnej przyjaźni. Brakowałoby mi tej uszczypliwości. – powiedziałam poważnym tonem.
-Oczywiście, zapewniam cię, że będziesz jeszcze miała dość tej uszczypliwości. – odparł równie poważnie, po czym oboje roześmialiśmy się. Nastała chwilowa cisza, podczas której obserwowaliśmy fajerwerki na niebie. Zewsząd dochodziły nas odgłosy hucznych imprez, a my siedzieliśmy na huśtawce i patrzeliśmy w górę, słuchając tego wszystkiego.
-Wiesz, jeszcze w październiku całkowicie inaczej wyobrażałam sobie dzisiejszy dzień. Myślałam, że będę świętować z Kate, Angeliną, Huncwotami.
-Ja wiedziałem, jak go spędzę.
-Wiedziałeś, że spędzisz go ze mną na huśtawkach? – spytałam rozbawiona.
-Nie, wiedziałem, że spędzę w domu. – odpowiedział. – Masz zamiar coś zrobić z tą całą lokatą lalunią? – zagadnął.
-Nie nazywaj jej tak. – mruknęłam. Zawsze tak na nią mówił i zawsze mnie to irytowało. Nigdy nie używał wobec niej imienia, nazwiska, tylko „lokata lalunia”.
-Nie moja wina, że potępiam jej zachowanie. – wzruszył ramionami. – W każdym razie, co z tym wszystkim zrobisz?
-A mam jeszcze jakąkolwiek opcję? Czy cokolwiek jeszcze zależy ode mnie? – spytałam powątpiewająco. – Jakbyś miał wątpliwości, to ci odpowiem: nie, nic nie zależy ode mnie.
-Nabawiłaś się tego sceptyzmu przy mnie, czy zawsze taka byłaś?
-Daj spokój Luke. – warknęłam.
-O proszę, wracamy do warczenia na siebie. A ja ci powiem prosto: jesteś głupia. Powinnaś do niej iść i wygarnąć jej wszystko, co myślisz. Co to jest za przyjaciółka, która się do ciebie nie odzywa?
-Co to za przyjaciółka, która się całuje z chłopakiem swojej najlepszej przyjaciółki?
-Przeprosiłaś? Przeprosiłaś. O czym tutaj więcej gadać? Ludzie popełniają błędy. Zdarza się.
-Problem w tym, że ja w sumie nie przeprosiłam. – wyznałam cicho.
-Nie przeprosiłaś?! – wybałuszył oczy na mnie, a ja pokręciłam głową.
-Bo nie dała mi nawet szansy. – dodałam szybko na usprawiedliwienie.
-Ty jesteś taką debilką, czy tylko udajesz? – blondyn przejechał ręką po twarzy. – Dramatyzujesz, płaczesz, jęczysz, chciałabyś, żeby było, jak dawniej, a jej nawet nie przeprosiłaś? Ty kretynko! – tak, on miał całkowitą rację. Tylko, że całe to przepraszanie tak jakby mi... umknęło? Nawet nie wiedziałam, co mam powiedzieć. – Obiecuję, że już nigdy nie nazwę jej lalunią. – dodał po chwili, co skwitowałam cichym prychnięciem. – Chyba wiesz, co masz zrobić zaraz po powrocie z Hogwartu? – spytał, upewniając się, że zrozumiałam wszystko. Pokiwałam głową twierdząco i upiłam łyka szampana. – Wiesz, zapomniałem cię wyśmiać za fakt, że poszłaś na randkę z Jacobem. – powiedział, widząc, że chcę zmienić temat. Gwałtownie odwróciłam głowę w jego stronę.
-Przecież to twój kolega. – zaczęłam powoli, marszcząc brwi.
-Co nie zmienia faktu, że jest nudny, jak flaki z olejem. – wzruszył ramionami. Parsknęłam śmiechem, bowiem było to najtrafniejsze określenie, jakiego mógł użyć. – Nawet nie musisz mi opowiadać przebiegu randki. – dodał, gdy przestałam się śmiać. – Nie odzywał się, ani nawet nie podejmował dyskusji, które próbowałaś na nim wymusić. Nie wyszedł z żadną inicjatywą, na wszystko się godził, co mu zaproponowałaś.
-Widzisz, jak ty dobrze znasz swojego przyjaciela. - powiedziałam ironicznie z udawanym uznaniem.
-Dobra, ja się zwijam, bo moja matka zacznie się martwić. - mruknął i zeskoczył jednym susem z rozhuśtanej wysoko huśtawki, lądując miękko na ziemi. - Widzimy się w pociągu. - machnął mi ręką, co odwzajemniłam i odszedł w swoją stronę, odprowadzony moim wzrokiem. Westchnęłam ciężko i spojrzałam na szampana, którego trzymałam w ręku, po czym pociągnęłam zdrowego łyka. Oderwałam się na chwilę, jednak z powrotem przyłożyłam butelkę do ust i wypiłam całą zawartość butelki. Wyrzuciłam ją do śmietnika gdy już wracałam do domu i przechodziłam obok ławki. Muszę przyznać, że szampan trochę uderzył mi do głowy i zaczęłam się lekko zataczać. Co prawda nie było ze mną tak źle, ale jednak czułam, że jestem pijana. Idąc do domu patrzyłam w iskrzące się od setek fajerwerków niebo. Westchnęłam i spuściłam głowę, po czym przyspieszyłam kroku. Różne myśli kłębiły mi się po głowie, najczęściej nachodziła mnie sprawa z Kate i to, co powiedział mi Luke. Weszłam do domu i zerknęłam, czy ktoś jest w salonie. Jako, że było tam zgaszone, wolałam nie ryzykować i nie poszłam tam, tylko prosto do swojego pokoju. Ledwo weszłam do środka, rozebrałam się z wszystkich ubrań, po czym włożyłam na siebie piżamę i wskoczyłam do łóżka. Jednak ledwo przykryłam się ciepłą kołdrą, coś zastukało do okna. Zrezygnowana wstałam i wpuściłam do środka brązową sowę, która wyglądała, jak jedna z Hogwartu. Odebrałam od niej dwa listy, dałam trochę ciastek do zjedzenia i odprawiłam. Otworzyłam pierwszą kopertę, w której były życzenia noworoczne od Petera, Syriusza i Remusa oraz był tam nawet dopisek, że również od Jamesa i Rachel. Przy otwieraniu drugiej ręka mi lekko zadrżała, bowiem doskonale wiedziałam do kogo należy to pochyłe pismo. Zanim jeszcze go wyjęłam, wręcz całkowicie wytrzeźwiałam.
Droga Lily!
W tym liście nie będę się rozwodził nad życzeniami noworocznymi, bowiem doskonale wiesz, że życzę Ci wszystkiego, co najlepsze. Bardziej chciałbym trochę porefleksować nad starym rokiem, który własnie przeszedł do historii. Zeszły rok był jednym z najlepszych, które pamiętam, szczególnie jeśli chodzi o relacje między nami. Bardzo się cieszę, że mogliśmy spędzić kilka chwil razem, że przekonałaś się do mnie. Najbardziej cieszą mnie chwile bliskości spędzone z Tobą. Na początku nie chciałem wierzyć we własne szczęście, że TA Lily Evans całowała się ze mną, normalnie rozmawiała... Wiem, że również wydarzyło się kilka zgrzytów między nami. Nie mówię o 5 klasie, ale właśnie o 6 roku o sytuacji, której nie muszę przedstawiać. Momentami było między nami naprawdę gorąco, jednak potem oboje zawaliliśmy i wszystko legło w gruzach. Sam nie wiem, czy mam tego żałować, czy cieszyć się, że pozostało mi Twoje koleżeństwo. Miniony rok przyniósł wiele zmian, w tym i znajduje się Rachel, która, nie oszukujmy się, wiele namieszała. Oczywiście, całkowicie nieświadomie. Wiesz, w związku z przeżytymi doświadczeniami sam nie wiem, co mam myśleć, bo, pomimo, że jestem z nią, ciągle myślę o Tobie. Nie wiem dokładnie w jaki sposób, ale myślę. Dlatego postanowiłem napisać ten list, szczególnie, że nie korzystasz z lusterka, które Ci podarowałem. Twoja nieobecność trochę mnie przytłacza. W przeciągu minionego roku, dzięki wszystkim dobrym i pomimo złych doświadczeń stałaś się dla mnie bliższa, niż kiedykolwiek. Nie ukrywam, że brakuje mi Ciebie. Nie ukrywam tego przed sobą, ani przed Tobą, jednak nie wiem dlaczego, ale ukrywam to przed innymi, w szczególności przed Rachel. Gdy jesteś w Hogwarcie wiem, że mogę w dowolnej chwili na Ciebie popatrzeć, co dodaje mi w pewnym sensie otuchy. Po prostu tęsknię za Tobą i chciałbym, żebyś tutaj była. Po prostu była. Sama Twoja obecność mnie uspokaja i sam nie wiem, co to oznacza. Wiesz, cały czas czekam na dzień, w którym rozpoczną się lekcje, bo wtedy będę mógł wpatrywać się w Ciebie bezkranie na lekcjach, udając, że zainteresował mnie punkt nad Twoją głową. W sumie sam nie wiem, po co Ci to piszę, szczególnie, że robię to w ukryciu, w sowiarni. Zgłosiłem się na ochotnika, by wysłać do Ciebie list z życzeniami od wszystkich Huncwotów i Rachel (Kate nadal nie chciała się podpisać, chociaż mało brakowało, by to zrobiła). Zgłosiłem się tylko po to, by móc też dołączyć ten list. Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku i że dotrzesz do Hogwartu cała i zdrowa. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę Twoją twarz i poczuję zapach Twoich perfum, moich ulubionych perfum...
Wiedz, że czekam
James P.
W tym liście nie będę się rozwodził nad życzeniami noworocznymi, bowiem doskonale wiesz, że życzę Ci wszystkiego, co najlepsze. Bardziej chciałbym trochę porefleksować nad starym rokiem, który własnie przeszedł do historii. Zeszły rok był jednym z najlepszych, które pamiętam, szczególnie jeśli chodzi o relacje między nami. Bardzo się cieszę, że mogliśmy spędzić kilka chwil razem, że przekonałaś się do mnie. Najbardziej cieszą mnie chwile bliskości spędzone z Tobą. Na początku nie chciałem wierzyć we własne szczęście, że TA Lily Evans całowała się ze mną, normalnie rozmawiała... Wiem, że również wydarzyło się kilka zgrzytów między nami. Nie mówię o 5 klasie, ale właśnie o 6 roku o sytuacji, której nie muszę przedstawiać. Momentami było między nami naprawdę gorąco, jednak potem oboje zawaliliśmy i wszystko legło w gruzach. Sam nie wiem, czy mam tego żałować, czy cieszyć się, że pozostało mi Twoje koleżeństwo. Miniony rok przyniósł wiele zmian, w tym i znajduje się Rachel, która, nie oszukujmy się, wiele namieszała. Oczywiście, całkowicie nieświadomie. Wiesz, w związku z przeżytymi doświadczeniami sam nie wiem, co mam myśleć, bo, pomimo, że jestem z nią, ciągle myślę o Tobie. Nie wiem dokładnie w jaki sposób, ale myślę. Dlatego postanowiłem napisać ten list, szczególnie, że nie korzystasz z lusterka, które Ci podarowałem. Twoja nieobecność trochę mnie przytłacza. W przeciągu minionego roku, dzięki wszystkim dobrym i pomimo złych doświadczeń stałaś się dla mnie bliższa, niż kiedykolwiek. Nie ukrywam, że brakuje mi Ciebie. Nie ukrywam tego przed sobą, ani przed Tobą, jednak nie wiem dlaczego, ale ukrywam to przed innymi, w szczególności przed Rachel. Gdy jesteś w Hogwarcie wiem, że mogę w dowolnej chwili na Ciebie popatrzeć, co dodaje mi w pewnym sensie otuchy. Po prostu tęsknię za Tobą i chciałbym, żebyś tutaj była. Po prostu była. Sama Twoja obecność mnie uspokaja i sam nie wiem, co to oznacza. Wiesz, cały czas czekam na dzień, w którym rozpoczną się lekcje, bo wtedy będę mógł wpatrywać się w Ciebie bezkranie na lekcjach, udając, że zainteresował mnie punkt nad Twoją głową. W sumie sam nie wiem, po co Ci to piszę, szczególnie, że robię to w ukryciu, w sowiarni. Zgłosiłem się na ochotnika, by wysłać do Ciebie list z życzeniami od wszystkich Huncwotów i Rachel (Kate nadal nie chciała się podpisać, chociaż mało brakowało, by to zrobiła). Zgłosiłem się tylko po to, by móc też dołączyć ten list. Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku i że dotrzesz do Hogwartu cała i zdrowa. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę Twoją twarz i poczuję zapach Twoich perfum, moich ulubionych perfum...
Wiedz, że czekam
James P.
Z każdym przeczytanym słowem serce biło mi szybciej. Podczas czytania listu musiałam usiąść. Treść listu była dziwna i całkowicie zawróciła mi w głowie. Przez cały pobyt w domu starałam się go wyrzucić z głowy i gdy po części mi się udało, on znów wszystko psuje jednym głupim listem. Szczególnie, że z jednej strony użył takich sformułowań, po których moje serce wariowało, a z drugiej było to pisane smutnym tonem tak, jakby chciał mi jednocześnie wylać na głowę kubeł zimnej wody. Przymknęłam oczy, a w głowie przelatywały mi słowa napisane przez Pottera. Wzięłam głęboki oddech, spojrzałam na list, po czym energicznie wstałam z łóżka i pędem pognałam do kuchni. Tam wzięłam zapałki i nad zlewem spaliłam go. Postanowiłam, że nie będę się zadręczać i zdusiłam w sobie wszystkie myśli o Potterze i jego cholernym liście. Resztki ze spalonego papieru spłukałam wodą i poszłam na górę, gdzie położyłam się spać, co przyszło mi dość szybko, na szczęście.
Nareszcie nowy rozdział, nawet nie wiesz jak się ucieszyłam! Tak jak podejrzewałam, ani trochę mnie nie rozczarowałaś.Od czego tu zacząć... Od początku.Rozmowa Lily i Luke'a z początku to przełomowe wydarzenie, czyż nie? Fajnie było dowiedzieć się czegoś o nim i w sumie spodziewałam się, że nie będzie to nic zbytnio wesołego. Jedno mnie zastanawia: skoro Śmierciożercy chcieli ojca Luke'a i go dostali, dlaczego wciąż polują na jego rodzinę? I dlaczego oni po prostu się nie przeprowadzą? Jestem ciekawa kim był jego ojciec. Będzie coś jeszcze o tym?Petunia i Josh! Gdybyś widziała uśmiech malujący się na mojej twarzy podczas czytania tego fragmentu to nie miałabyś wątpliwości, żem zboczona. ;) Od razu zaczęłam podejrzewać, że tak to się skończy. Tylko dlaczego Lily niczego wcześniej nie usłyszała?W każdym razie fragment jest absolutny, tak samo jak pouczenie Lily o antykoncepcji.Moment, w którym Luke mówi "Szczęśliwego Nowego Roku" jest absolutnie moim ulubionym w tej części rozdziału. Wiedziałam, że przyjdzie, a jednak moje serce drgnęło, gdy przeczytałam to zdanie. To było takie mega słooooodkieee! W ogóle wyobrażenie sceny, kiedy nocą siedzą na huśtawkach i oglądają fajerwerki... Niesamowicie romantyczne!James i jego list... Również bardzo słodki. Szczery przede wszystkim. Mimo wszystko byłam rozczarowana, kiedy Lily tak po prostu go spaliła. Ale jestem w stanie ją zrozumieć.Lecę czytać drugą część!
OdpowiedzUsuńLuke jest moim zdaniem świetny. I ciesze się, że w końcu jest nowa notka.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMój Boże, jaka ta Lily jest głupia...Albo Ty, Leksia, bo wątpię, czy jakakolwiek dziewczyna zrobiłaby tak, jak postąpiła Twoja główna bohaterka. Chyba, że naprawdę nienawidzi adresata, a w to, w przypadku Lily i Jamesa, szczerze wątpię.Nienawidzę Cię, Leksia, nienawidzę! Tylko jeszcze bardziej przypominasz mi o tym, jak kochałam pisanie. Dołujesz mnie, wiesz? Naprawdę.Rozmowa Lily z Lukiem była tak totalnie dziwna...Sztuczna taka. Wątpię, czy odbyłaby się naprawdę. I, moim zdaniem, powinnaś dać tam więcej opisów, bo w ogóle nie mogłam sobie tego wyobrazić. W sensie tej rozmowy. Nie cierpię Luke'a. Piszę o tym przy każdej możliwej okazji, wiem. To najmniej realna postać w Twoim opowiadaniu.A James...biedaczek. Lily jest okropna. Nie dość, że całowała się z Blackiem, to teraz robi to, co robi, czyli w pewnym sensie unika kontaktu z Potterem. Płakać mi się zachciało jak przeczytałam ostatni fragment. Jak można być tak nieczułym, gruboskórnym i zapatrzonym w siebie? Na GG pewnie będziesz mi się z tego śmiała, ale ja mówię poważnie.Wybacz, że tak jadę po tej notce, ale to pewnie dlatego, że po prostu Ci zazdroszczę. Naprawdę.
OdpowiedzUsuńBył moment , że Jamesa strasznie lubiłam, ale ostatnimi czasy zrobił się z niego nadęty bubek. Straszny z niego egoista , chodzi z Rachel i podrywa Lily . Jak można być tak niezdecydowanym ? Natomiast Luke podbił moje serce ! Haha ! Jest świetny ! Powdziwiam cię normalnie , piszesz strasznie regularnie. Mi to się nawet na bloga nie chce wejść a co dopiero coś napisać ! Nie mówiąc już o jakości, bo szczerze mówiąc uwielbiam twoje opisy. Mogłabyś mnie informować ? gg - 19855801 Dziękuję ;3
OdpowiedzUsuńŚwietna nocia. Wiedziałam, że Lukie nie jest zły. Od razu go polubiłam. Szkoda mi sprawy z Jamesem, ale sam sobie na to zasłużył. Gdyby nie to, że zgodził się iść z Rachel nic by się nie stało.Lecę czytać 2 część! Pozdrawiam Leksię!xxx
OdpowiedzUsuń