Hej!
Rekordowo szybko udało mi się napisać kolejną notkę.Sama jestem zaskoczona, szczególnie, że według mnie nie jest aż taka tragiczna.Przejdę do odpowiadania na komentarze :).
Co do pytania Natalii, dlaczego Luke to zrobił, mamnadzieję, że znajdziesz odpowiedź w tej notce.
Droga Lilyanne15Evans15: ależ absolutnie Luke niejest zazdrosny :).
Droga Nadziejo, zadajesz zbyt trudne pytania.Właśnie uświadomiłaś mi, że Lily będzie musiała się wytłumaczyć z tegoJamesowi. No cóż, sama nie wiem, jak rozwiążę ten problem, ale zobaczymy.Pewnie wyjdzie w praniu ;p.
Paolka, niestety muszę cię pozbawić tej nadziei ;p
Alka, Luke nie jest zazdrosny, co do pytaniadlaczego to zrobił, mam nadzieję, że również się tego doczytasz ;).
Droga Kate1919 – odpowiedź co do przyczyny rozbicialusterka znajduje się wyżej. Z wypracowań niestety dostaję 3 lub ledwo 4 ;p.Ale w podstawówce z opowiadań dostawałam 6 ;d niestety w LO są tylko głupieanalizy, których nienawidzę z całego serca :).
SłoOodka Trzynastka odpowiedzi na swoje pytanieszukaj powyżej ;d.
Ogólnie dziękuję za wszelkie opinie. Co dopoprzedniej notki, zdziwiło mnie to, jak wszyscy zbulwersowaliście się za tolusterko ;d. Nie wiedziałam, że tym wywołam tyle negatywnych emocji ;d. Wkażdym razie, przechodząc do obecnego rozdziału jest w nim baaaaaardzo dużoLuke’a. W ogóle, jego historia jest w sumie dziwna. Na początku miał być tylkojednorazowym epizodem, jak na siebie wpadli. Potem miał być tylko kimś, ktowkurza Lily nieziemsko, a ona jego i mieli się spotykać raz na ruski rok. Terazjuż wiem, że będzie on gościł tutaj znacznie dłużej, o ile nie do samego końca.No i tak polubiłam jego postać, że praktycznie całą notkę mu poświęciłam ;d.Nie bijcie mnie za to, proszę. Ale Lily też potrzebuje odskoczni od Pottera etc.W każdym razie jest też coś o Kate. Przepraszam Was za błędy, ale szybkość, zjaką powstał ten rozdział, usprawiedliwia mnie od wszelkiego ich popełniania;d. Oczywiście, tradycyjnie dzielę go na pół, wy czytacie, jako jeden :). Mamnadzieję, że o niczym nie zapomniałam. Tak, wiem i tak połowa z Was tego nieprzeczyta ;p. A i mam dwa miesiące do matury, a jeszcze nic nie powtarzałam,więc całkiem możliwe, że jest to ostatni rozdział przed moją maturą :).
Kocham Was,
Leksia
***
Stałam i wpatrywałam się przerażonym wzrokiem w kawałkiszkła, które leżały porozwalane na odśnieżonej, ale zmarzniętej ziemi.Podeszłam bliżej i kucnęłam z zamiarem pozbierania ich. Jednak zanim zdążyłamwyciągnąć ręce, na kawałkach lusterka stanął but chłopaka i rozgniótł je jeszczebardziej, sprawiając, że nie było już czego zbierać. Wstałam z wściekłością inie mówiąc nic, chciałam mu przywalić z pięści w nos, jednak Luke miał dobryrefleks i chwycił moją rękę w powietrzu.
-Puśćmnie! – krzyknęłam i pociągnęłam rękę, ale nic mi to nie dało. Jego uścisk byłsilny. Spróbowałam drugą, wolną dłonią mu przywalić, ale ją również chwycił. –Puszczaj mnie! – krzyknęłam pełna furii. Niebieskie oczy patrzyły na mnie zestoickim spokojem, ale i nutką rozbawienia. Puścił moje ręce i nadal stałnaprzeciwko mnie, obserwując moją reakcję. Nawet nie wiedziałam, co mam mupowiedzieć. Byłam wściekła. Byłam tak wściekła, że nie pamiętałam kiedy ostatniraz ktoś mnie doprowadził do takiego stanu. Jednak, mimo wszystko, nawet niewiedziałam, co mu powiedzieć. Stałam tak, dysząc i wbijając w niego wściekłespojrzenie. Zerknęłam na szczątki, które pozostały z mojego prezentugwiazdkowego i nagle, całkowicie niespodziewanie, cała wściekłość uleciała zemnie, jak z przebitego balonu. Wręcz wstąpiła we mnie ulga, której dawno nieczułam. Z powrotem skierowałam wzrok na niego, tym razem wyzbywając sięwściekłości. Jego twarz drgnęła i uśmiechnął się z satysfakcją. Byłam takzaskoczona swoją reakcją, że aż musiałam sobie usiąść. Luke usiadł na drugiejhuśtawce i zerkał na mnie co chwilę, czekając, aż coś powiem. A ja niewiedziałam co. Nie wiedziałam nic. Dlaczego tak nagle wyszła ze mnie złość zato, co zrobił. Wiedziałam na pewno, że to nie było związane z jego osobą, tylkochodziło o coś całkiem innego. Nawet nie wiedziałam, jak opisać to uczucieulgi, które mi towarzyszyło. Po raz pierwszy poczułam się lepiej. Spojrzałam naniego.
-Skądwiedziałeś? – spytałam krótko. Chłopak roześmiał się ponuro.
-Poprostu wiem, co pomaga na takie rzeczy. – odpowiedział i wzruszył ramionami.
-Jak...jak rozbiłeś je, to na początku chciałam cię zabić, zamordować, udusić i niewiem, co jeszcze. – powiedziałam powoli, mówiąc bardziej do siebie, niż doniego.
-Wiem,widziałem.
-Apotem, tak... tak nagle... wszystko wyleciało ze mnie. Jak to zrobiłeś? – znowuzwróciłam się do niego.
-Powiemci tak, z tego, co mówiłaś, chcesz się go pozbyć ze swoich myśli, tak? –przytaknęłam głową. – To po cholerę ci jakieś głupie prezenty od niego, którychprędzej czy później zaczęłabyś używać, co mijałoby się z celem. Gdyby jeszczeto było zwykłe lusterko, albo coś innego, to nie zrobiłbym tego. Jednak todoprowadziłoby cię w końcu do tego, że wywołałabyś go i z nim rozmawiała, conaturalnie przeszkadzałoby ci w pozbywaniu się jego. Ot cała logika. – zapadłacisza, podczas której wpatrywałam się w swoje buty, myśląc o tym, copowiedział. – Tak w ogóle, to jak mogłaś się zakochać w takim kretynie? –spytał pogardliwie.
-Jasię wcale nie zakochałam! – oburzyłam się, a on prychnął. – Ja się po prostuzauroczyłam. Do kochania go dużo mi brakuje, uwierz. Żeby kogoś kochać trzebago znać dobrze, być z tym kimś blisko, poznać każdą stronę osobowości. Wiedziećkażdą wadę, a mimo to kochać. Trzeba być pewnym, że chce się z tą osobą spędzićresztę życia, będąc przygotowanym na upadki i wzloty. Na dobre i na złe. Kochaćto nie tylko głupie uczucie motylków w brzuchu. To coś znacznie więcej.Przyznam się, że mam do niego dużą słabość, ale nigdy się nie zgodzę, że gokocham. Chyba, że któregoś dnia go pokocham, ale nie teraz, nie w tym momencie.– mówiąc to patrzyłam mu prosto w oczy. A on obserwował mnie, jak mówiłam, zespokojem. Jego oczy pozbyły się irytującego błysku, a zastąpiły to czymś wrodzaju uznania.
-Jednaknie jesteś aż taka głupia. – powiedział. I mimo, że u każdego innego byłby topowód do obrazy, to wiedziałam, że w jego ustach to wręcz komplement. – Niepodejrzewałbym cię o takie głębokie refleksje. – dodał jeszcze.
-Możewcale nie jestem taka zła, jak ci się wydaje. – mruknęłam trochę sceptycznie.
-Jesteś.– odpowiedział. – I tak cię nie lubię. – wzruszył ramionami.
-Todlaczego wyciągnąłeś do mnie rękę? – spytałam, obserwując go. On przewróciłoczami.
-Botego potrzebowałaś. – mruknął w odpowiedzi.
-Aleskoro mnie nie lubisz, to nie powinno...
-Nieobchodzą mnie twoje problemy. – przerwał mi. – Po prostu otrzymałaś ode mniejednorazową radę, nic więcej, zrozumiano? – spytał trochę zbyt gwałtownie.
-Aja myślę, że nie chcesz się do tego przyznać, ale mnie lubisz. – powiedziałamuparcie z lekkim uśmiechem.
-Gównomnie obchodzi, co ty myślisz. – powiedział chamskim tonem, ale wcale mnie tonie ruszyło.
-Itak wiem, że mnie lubisz. – rzekłam wesoło, denerwując go z premedytacją.
-Jesteśstrasznie irytująca, jak mógłbym polubić kogoś takiego, jak ty? – zmierzył mniechłodnym, pogardliwym spojrzeniem.
-Boty jesteś jeszcze gorszy? – spytałam retorycznie.
-Onie, nie porównuj mnie do siebie. – warknął nieprzyjemnie. Im bardziej on byłzdenerwowany, tym większą miałam uciechę.
-Czemu?Jesteśmy całkiem podobni. – stwierdziłam. – No, może z tym wyjątkiem, że ja nieburczę i warczę na każdego, kto tylko się do mnie odezwie. – Już otwierał usta,żeby coś powiedzieć. – Poza tym, gdybyś mnie nie lubił i gdyby cię gównoobchodziła cała moja osoba, nie ciągnąłbyś tego dialogu. – dodałam, niepozwalając mu się wypowiedzieć. – A chcesz wiedzieć, ile rzeczy nas łączy?Lubimy te same książki, oboje gramy w szachy. Oczywiście nie dorastasz mi dopięt, ale też jesteś dobry. – uśmiechnęłam się do niego słodko.
-Zamknijsię już i idź do domu. – warknął, wyraźnie zdenerwowany.
-Wiesz,za bardzo cię polubiłam, żeby cię zostawić tutaj samego. – odpowiedziałam zesłodką ironią.
-Niewkurzaj mnie Evans. – roześmiałam się i wstałam z huśtawki, podchodząc doniego.
-Słabyjesteś, muszę ci powiedzieć. – powiedziałam powoli. – Do zobaczenia. –poczochrałam mu włosy i uciekłam, zanim zdążył załapać, co zrobiłam.
-Ztymi szachami, to jeszcze cię pokonam! – krzyknął za mną, a ja roześmiałam sięi odwróciłam się na pięcie, zatrzymując na chwilę.
-Iznowu szukasz wymówki, żeby się ze mną spotkać. Jednak naprawdę mnie lubisz. –pomachałam mu i odeszłam w stronę domu, pozostawiając Luke’a osłupiałego.
Przezcały wieczór w dniu, w którym rozmawiałam z blondynem, nie myślałam ani razu oPotterze. Może to, że nie miałam już w domu żadnego przedmiotu od niegopomagało mi w tym, a może byłam zajęta próbą rozszyfrowania Krukona. W każdymrazie w jednym muszę się zgodzić z Jacobem – Luke daje dobre rady. O ile to, cozrobił można nazwać radą. W każdym razie naprawdę mi pomógł. Nie wiem, jakimsposobem, ale zrobił to. A przynajmniej na pewien czas. Na następny dzień,znalazłam w kuchni na stole karteczkę z poleceniem wybrania się do sklepu pozakupy. Zjadłam więc szybko śniadanie, ubrałam się, założyłam kurtkę i wzięłamze sobą długą listę z zakupami oraz pieniądze. Mama i tata byli w pracy, aPetunia jeszcze spała. Wyszłam z domu, zamykając za sobą drzwi i wyszłam naulicę. Przechodząc obok domu sąsiadów, powiedziałam grzecznie „Dzień dobry” paniFoster i raźnym krokiem szłam dalej. Sklep znajdował się niedaleko placu zabaw,więc właśnie obok niego trzeba było przejść. Spojrzałam na huśtawki, które byłypuste. Coś obok nich błysnęło w zimowym słońcu. Kawałki lusterka. Uśmiechnęłamsię na wspomnienie wczorajszego wieczoru i poszłam dalej. Chwilę późniejwchodziłam do sklepu, chwytając w biegu wózek na kółkach. Wkroczyłam międzypółki sklepowe, szukając produktów, które znajdowały się na mojej liście iwrzucając je do koszyka. W pewnym momencie tak zapatrzyłam się na półki,szukając odpowiedniego makaronu, że nie zauważyłam osoby przede mną i wjechałamw nią.
-Przepraszam!– pisnęłam, zatykając sobie usta ręką.
-Cholera!Uważaj, jak jeździsz, idiotko! – warknął bardzo wysoki blondyn. Obrócił się domnie przodem. Był wściekły, ale gdy mnie zobaczył na jego twarz wstąpiłniezidentyfikowany grymas. Przymknął oczy i otworzył je ponownie, patrząc namnie z wyrzutem. – Czy ty mnie do cholery jasnej śledzisz, czy jak?! – spytałnieprzyjemnie. Wyszczerzyłam do niego zęby.
-Cześć.– rzuciłam wesoło. – Jeśli chodzi o moje przepraszam, to w twoim wypadku jecofam. – syknęłam jadowicie. – Co do twojego pytania, to jakbyś nie zauważył,to jest sklep i ludzie chodzą tutaj na zakupy. – zauważyłam rezolutnie.
-Dziękuję,że łaskawie mi powiedziałaś, bo bym nie wiedział. – warknął. – Co ty tutajrobisz? – spytał niegrzecznie.
-Myślałam,że jesteś na tyle inteligentny, żeby z poprzedniej mojej wypowiedziwywnioskować odpowiedź na to pytanie, ale widocznie cię przeceniłam. –uśmiechnęłam się ironicznie. Chłopak już otwierał usta, żeby coś odpowiedzieć,ale nie dane mu było, bowiem zza zakrętu wyskoczyła dwójka biegnących dzieci.
-Lukie!Lukie! Kup mi czekoladę! – krzyknęła dziewczynka o jasnych, długich włosachwychodzących spod błękitnej czapki. Miała na oko 6 lat.
-Mówiłemjej, że nie mamy za bardzo pieniędzy. – mruknął zakłopotany czarnowłosy,dziesięcioletni chłopak, który szedł za dziewczynką. I dopiero, gdy podeszłybliżej, rozpoznałam, co to za dzieciaki. To była ta sama dwójka dzieci, które wlato bawiły się w piaskownicy i które odprowadzałam do domu przed dwójkączarodziejów.
-AleLukie, proszę! – dziewczynka stanęła przed Lukem i wyciągnęła drobne rączki zczekoladą ku górze. Musiała mocno zadzierać główkę do góry, bo blondyn byłbardzo wysoki. Krukon nie wiedział, co ma zrobić w tej sytuacji, a mnie trochęzatkało, bo jakoś nie spodziewałam się jego z dwójką dzieci. Luke spojrzał wmoją stronę zakłopotany.
-Totwoje rodzeństwo? – spytałam, zmieniając ton na miły. Bardzo lubiłam dzieci.Wtedy oboje dzieciaków obróciło głowy w moją stronę i po chwili mnierozpoznały.
-Dzieńdobry. – powiedziała dziewczynka i podeszła do mnie wyciągając wolną rękę.Chłopak kiwnął mi głową z uśmiechem. Kucnęłam przy dziewczynce i z uśmiechemuścisnęłam jej małą rączkę.
-CześćCysiu, dobrze pamiętam?. – spytałam łagodnie, a ona pokiwała jasną główką. –Ten chłopak – wskazałam do góry na Luke’a – to twój starszy brat? – spytałam,bo odpowiedzi od Krukona się nie doczekałam.
-Tak,to jest Lukie. – odparła rezolutnie. – Nasz brat. – dodała dumnie.
-Hej,hej, wy się znacie? – blondyn ocknął się z szoku i zmarszczył brwi.
-Tak.– odpowiedziałam wstając i mierząc go z uśmiechem.
-Skąd?– spytał krótko. Już mu chciałam odpowiadać, ale przerwał mi. – Nie pytamciebie, tylko ich. – wskazał na dzieciaki, cały czas patrząc się na mnie.Przewróciłam oczami z irytacją.
-Pamiętasz,jak w zeszłe lato mama ci opowiadała o tym, że nas przyprowadziła do domu jakaśdziewczyna, bo dwóch czarodziejów się na nas czaiło? – spytał chłopak, a Lukepokiwał głową. – To właśnie ona nas przyprowadziła. – pokazał na mnie palcem.Wyraz twarzy Luke’a momentalnie się zmienił. Pozbył się kwaśnego grymasu, azamiast niego pojawiła się... wdzięczność?
-Toty? – spytał głosem pozbawionym jakichkolwiek wyrzutów. Pokiwałam głową wodpowiedzi, cały czas patrząc w jego niebieskie oczy. – Dziękuję. – dodał, cocałkowicie zbiło mnie z tropu. Zmarszczyłam brwi, bowiem nigdy w życiu niesłyszałam tego tonu z jego ust, a tym bardziej tego słowa. On sam chyba byłzaskoczony tym, co powiedział. Zrobiło się trochę niezręcznie, więcpostanowiłam to jakoś odkręcić.
-Niewiedziałam, że znasz takie słowo. – powiedziałam, z trudem zdobywając się naszorstkość. On uśmiechnął się prawie niewidocznie.
-Nowidzisz Evans, dużo rzeczy o mnie nie wiesz. – powiedział, wracając do staregotonu.
-Lukie,to co z tą czekoladą? – spytała Cysia, nie całkiem chyba rozumiejąc sytuację,która miała miejsce pomiędzy mną, a jej bratem. Chłopak klęknął i przywołał jągestem. Dziewczynka podbiegła do niego i usiadła na jego zgiętej nodze,obejmując jego szyję, cienkimi rączkami.
-Cysiu,dobrze wiesz, że mamusia dała mi odliczone pieniążki na zakupy i nie mam za cokupić tej czekolady. A naprawdę bardzo bym chciał. – uśmiechnął się do niejsmutno, a dziewczynka zrezygnowana zeszła z jego kolan i podeszła do półki,odkładając czekoladę wśród makaronów.
-Jaci ją kupię. – wypaliłam, a cała trójka zwróciła głowy w moim kierunku. Ustadziewczynki automatycznie wykrzywił szeroki uśmiech.
-Niema mowy. – warknął Luke, sprawiając, że uśmiech jej zrzedł.
-Niemasz nic do gadania. – powiedziałam sucho. – Chcecie ze mną zrobić zakupy? –spytałam dzieci. Cysia pokiwała ochoczo główką, a chłopak spojrzał ostrożnie naLuke’a.
-Onenigdzie z tobą nie pójdą. – oznajmił stanowczo starszy brat. Spojrzałam naniego kpiąco i wyminęłam go, biorąc Cysię za rączkę i ciągnąc w stronę innychpółek.
-Idziesz?– spytałam chłopaka. Ten rzucił jeszcze jedno spojrzenie na brata, potem nasiostrę, która uśmiechała się i przyciskała do siebie czekoladę, po czym ruszyłz nami. A Krukon stał i patrzył, jak odchodzimy, będąc w totalnym osłupieniu.Chwilę później usłyszałam, jak do nas dochodzi.
-Coty sobie wyobrażasz?! – zaczepił mnie.
-Och,daj spokój. – mruknęłam. – Przecież i tak jesteś w sklepie. A wiem, żedzieciaki lubią robić zakupy, sama zawsze lubiłam.
-Bojkotujeszmoje rodzeństwo przeciwko mnie! – dźgnął mnie oskarżycielsko palcem w ramię.Roześmiałam się głośno.
-Nikogonie bojkotuję. – wzruszyłam ramionami. – Jak chcesz, to chodź z nami, LUKIE. –ostatnie słowo zaznaczyłam wyraźnie i dobitnie, przesładzając je specjalnie.Jeszcze chwila, a przysięgam, że z jego nosa buchnęłaby para.
-Lukie,chodź, proszę, chodź z nami, będzie fajnie! – dziewczynka chwyciła go za rękę,drugą rączką i pociągnęła tak, żeby się z nami wyrównał.
-Pójdziemyz tobą pod jednym warunkiem. – wymamrotał. – Jeśli obiecasz, że nic im niekupisz. – skinął głową na dwójkę rodzeństwa. Prychnęłam pogardliwie.
-Tymi nie będziesz stawiał żadnych warunków. Jak chcesz, to sobie idź, drogawolna. Ja wiem, gdzie mieszkacie, więc dzieci mogę odprowadzić. – rzekłam ikazałam wrzucić chłopakowi płatki śniadaniowe do wózka.
-Zabijęcię kiedyś, obiecuję. – warknął Luke i podążał za nami markotnie. Gdy w moimwózku znajdowało się już wszystko, co miało się znajdować, kazałam dzieciomwybrać sobie, co chcą i również to wrzucić. Oboje rozbiegli się po sklepie,więc mieliśmy czas porozmawiać z blondynem.
-Coty sobie wyobrażasz?! – oburzył się, gdy tylko Cysia i ten chłopak znikli zpola widzenia.
-Och,daj spokój, przecież nie zubożeję, gdy kupię im po czekoladzie. – mruknęłam. –Bardzo lubię dzieci. – dodałam i z zainteresowaniem wpatrzyłam się w półkę zesłodyczami. Wzięłam z niej mojego ulubionego mugolskiego batonika, dwa lizaki,dwie paczki chipsów i wrzuciłam je do wózka. Przeszłam do stoiska z napojami idodałam do swoich zakupów dwie małe Coca-cole. Niebieskooki nie odzywał się jużwięcej, widocznie dając sobie spokój. Chciałam go spytać o tyle rzeczy, alewiedziałam, że i tak nie odpowie. Postanowiłam więc się przynajmniejdowiedzieć, jak się nazywa jego brat, bo tego nie wiedziałam.
-Jaktwój uroczy brat ma na imię? – spytałam, przerywając ciszę.
-Steven– odpowiedział krótko.
-Apełne imię twojej siostrzyczki? Bo nie wydaje mi się, żeby Cysia figurowała wliście imion. – spytałam ponownie.
-Narcyza.Myślałem, że to logiczne. – odparł twardo.
-Czemuty jesteś na mnie taki cięty? – zapytałam ponownie, opierając się o wózek iobserwując jego postać. On westchnął.
-Jużci wczoraj to tłumaczyłem. Ile razy jeszcze to będę musiał to powtarzać, żebydotarło do twojego małego rozumu? – warknął, a ja pokręciłam głową zdezaprobatą.
-Tak,tak, wiem. Nie lubisz mnie. – przewróciłam oczami. Niestety, jak można byłoprzewidzieć, wózek, pod wpływem nacisku, odjechał, pozostawiając mnie bezpodpory i runęłam na ziemię, jak długa. Luke roześmiał się, jak szalony.
-Zamiastsię śmiać, mógłbyś mi pomóc wstać. – warknęłam wkurzona. Chłopak nadal się śmiałi z trudem przestał, żeby móc mi odpowiedzieć.
-Samasobie wstań. – powiedział i nadal śmiejąc się, wyminął mnie i poszedł szukaćdzieciaków. Wstałam, rozmasowując sobie tyłek i pchając wózek, podążyłam zanim.
-Dzięki,nie ma to jak pomóc kobiecie. – warknęłam.
-Wdzisiejszych czasach obowiązuje nas równouprawnienie. – wzruszył ramionami.
-Aleistnieją również jakieś zasady kultury. – mruknęłam. – Zresztą, przecież słowodżentelmen przy tobie brzmi przekomicznie. – dodałam zgryźliwie.
-Jeszcześmieszniej przy tobie brzmi dama. – odparł kąśliwie. W tym momencie dobiegły donas dzieci, trzymając w ręku po tabliczce czekolady.
-Wrzućcieto do koszyka. – powiedziałam z uśmiechem, a oni natychmiast to zrobili ipodążyliśmy w kierunku kasy. Oczywiście, jak to na Luke’a przystało, wepchnąłsię do kolejki przede mną, stawiając swoje zakupy na kasie. Przewróciłam tylkooczami i czekałam, aż on zapłaci. Kasowanie moich zakupów trwało o wieledłużej, niż jego, bowiem miałam pełny koszyk, a on zaledwie trzy produkty.Wszystko, co już było nabite, pakowałam szybko do reklamówek. W sumie wyszły micztery ogromne reklamówki z zakupami. Napoje, chipsy i lizaki, które kupiłam iczekolady, które dzieciaki same wybrały, rozdzieliłam po równo między Narcyzą,a Stevenem. Oboje podziękowali gorąco i dostałam buziaka w policzek od Cysi.Gdy zapłaciłam, schowałam portfel do torebki i wzięłam po dwie reklamówki dojednej ręki i ruszyłam za Lukiem oraz jego rodzeństwem. Oczywiście chłopak niekwapił się do tego, żeby mi pomóc, ale ja tego nawet od niego nie oczekiwałam inie chciałam. Zakupy były bardzo ciężkie i ledwo je niosłam, ale zagryzłam zębyi nawet nie pisnęłam, tylko szłam uparcie, czując, że ręce mi odpadają. Krukonco chwila rzucał mi ukradkowe spojrzenia, czekając tylko, aż poproszę go opomoc, jednak ja nie miałam zamiaru tego robić. W końcu, gdy byliśmy obok placuzabaw i dzieci chciały się już ze mną żegnać, on przewrócił oczami i stanąłprzede mną, wyciągając w moją stronę ręce. Podniosłam brwi i obrzuciłam go potępiającymspojrzeniem.
-Nodaj to, zaniosę ci do domu. – mruknął, starając się zachować kamienną twarz,jednak wiedziałam, że gdy tylko mu oddam reklamówki, uśmiechnie siętriumfująco. Widok ten nie bardzo mi się spodobał, więc prychnęłam z pogardą iodwróciłam się ostentacyjnie. – No przecież ci pomogę. – podszedł znowu do mniei zagrodził mi drogę.
-Niepotrzebuję twojej pomocy. – warknęłam i z dumnie podniesioną głową ruszyłamdalej. Dzieci z zainteresowaniem obserwowali tę scenę. – Sama sobie poradzę. –fuknęłam.
-Właśniewidzę. Już jesteś czerwona, jak burak z tego wysiłku, a co dopiero, jakbyśmiała do domu dojść. – roześmiał się trochę wesoło, a trochę szyderczo. – Dajmi te reklamówki. – zażądał, a ja posłałam mu lekceważące spojrzenie. – Niebędę się z tobą użerał. – warknął i wręcz wyrwał mi siatki z ręki.
-Ała!– krzyknęłam oburzona, rozcierając zaczerwienione dłonie.
-Idziemypierwsze odprowadzić dzieciaki. – skinął głową na Cysię i Steve’a i poszliśmy wkierunku ich domu, który mieścił się kilkaset metrów od placu zabaw. Doskonalepamiętałam tę drogę. Szłam obok Luke’a, który niósł moje reklamówki (swojądrogą, wydawało się, że dla niego to w ogóle nie był jakikolwiek wysiłek),Steven szedł przed nami, a Narcyza tak bardzo mnie polubiła, że szła ze mną zarękę. Luke patrzył na to ukradkiem i uśmiechał się lekko.
-Aty chodzisz do Hogwartu z Lukiem? – zadała setne z kolei pytanie.
-Tak,ale do innego domu. – odpowiedziałam z uśmiechem.
-Ado którego?
-DoGryffindoru.
-Toja też chcę do Gryffindoru. – powiedziała dumnie i zadarła nosek do góry.Równocześnie ja i Luke parsknęliśmy śmiechem. – A ty jesteś dziewczynąLukie’go? – po tym pytaniu śmiech zamienił się w kaszel. Zaczęłam się krztusić,tak jak i Krukon. Spojrzeliśmy na nią przerażeni.
-NIE!– krzyknęliśmy równocześnie, kręcąc zawzięcie głowami.
-Adlaczego? – przekrzywiła główkę, patrząc, jak z okropnym grymasem na twarzypatrzymy na siebie.
-Botwój brat mnie nie lubi, a poza tym, to jesteśmy tylko kolegami. Ty też maszkolegów, nie? – dziewczynka przygryzła wargę i skinęła blond głową.
-Szkoda.– powiedziała z żalem. – Chciałabym, żebyś była jego dziewczyną, jesteś super.– dodała z uznaniem.
-Tobyłby koniec świata. – mruknęłam tak cicho, żeby ona tego nie dosłyszała.
-Musiałbymbyć po skasowaniu pamięci i nie pamiętać, jak się nazywam i kim jestem. – dodałrównież cicho Luke. Doszliśmy w końcu pod ich dom, gdzie pożegnałam się z nimi,a Krukon odprowadził je aż pod same drzwi i wpuścił je do środka, wołającmamie, że zaraz wróci, po czym zszedł po schodach do mnie i chwycił mojezakupy. Ruszyliśmy i długo szliśmy w ciszy.
-Wsumie, to po co to robisz? – spytałam po jakimś czasie.
-Co?
-Pomagaszmi.
-Bowidziałem, jak się męczysz, żeby to unieść. – wzruszył ramionami.
-Niemówię tylko o tym. – mruknęłam.
-Evans,nie mam zamiaru tłumaczyć się po raz kolejny. – warknął. – Po prostu nudziło misię, okej?
-Mów,jak chcesz. – wzruszyłam ramionami. – A może chcesz zobaczyć, gdzie mieszkam? –wyszczerzyłam zęby.
-Pocholerę mi to? – podniósł lekceważąco brwi.
-Żartowałam. – mruknęłam zrezygnowana. – Zresztą,nieważne. Chciałam po prostu z tobą mieć normalne kontakty. Nie zależy mispecjalnie na kłóceniu się i dogryzaniu sobie. – wyrzuciłam z siebie. – A tycały czas utrzymujesz, że mnie nie cierpisz. – odpowiedzią, jaką otrzymałam,była cisza. Ale, jak na niego, to i tak był sukces. W całkowitej ciszydoszliśmy pod mój dom, gdzie stanęliśmy przed drzwiami. Odebrałam od niegoreklamówki i on odwrócił się na pięcie.
świetne ;D w pewnych momentach pękałam ze śmiechu ;DD super! lecę czytać dalej...
OdpowiedzUsuńjak zwykle super notka. ja nawet polubiłam tego Luka;)nie mogę się już doczekać tego co będzie dalej....
OdpowiedzUsuńteraz dopiero przeczytam, że nowa notka może być nawet za 2 miesiące...mam nadzieje, że będzie jednak szybciej...bo Twój blog jest jednym z moich 2 ulubionych;(ale jeśli już tak musi być...to życze powodzenia na maturze;)
OdpowiedzUsuńDodam szybko komentarz tutaj, bo potem zapomnę ; )) nie podobal mi sie poczatek: oczywiscie koncepcja i ogolnie wysmienite, ale wypowiedz Lily.. wkurza mnie to, ze ona nie przyjmuje fakty, iz sie zakochala. i te rozbite lusterko.. cholera, one moglo sie przydac !;) dalej- rozmowa z Lukiem. Gratulacje, super zagranie. apropos, luke mial byc jednorazowym incydentem, a wiec jakim cudem Cyzia i Steave..no jak mu tam, sa jego rodzenstwem? to bylo zaplanowane, mowie Ci. ale pomysl ekstra. ukazujesz w tym rozdziaje jak Luke i Lily sa do siebie podobni. obydwoje maja ta tzw. dume, ktorej za zadne skarby nie ustępią ;d dobra, czas na drugą część ; ))
OdpowiedzUsuńLuke nadal cholernie mnie denerwuje, ale jeśli Ty go lubisz, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaakceptowanie go. Przyznaję, że naprawdę fajnie Ci się udał pomysł z tym, że te dzieci to rodzeństwo Luke'a. Ja akurat też do opowiadania wprowadzam dzieci (w tle) więc znowu fajnie się zgrałyśmy.Hej, wiesz co? Siedzę w domu, spałam i śnił mi się Pique, normalnie mówię Ci, meega się czuję, jakbym na żywo z nim gadała ;) Tak na marginesie, to piłkarz z Barcelony. Jeden z tych mega ;DDobra, bo piszę Ci tu o jakichś Barcelonistach. Wszystko przez to, że dzisiaj ważny mecz. Ale dobra.Nie wiem co jeszcze napisać - dalej jestem obrażona za to lusterko, nigdy im tego nie wybaczę. James zabije się z zawodu bo pomyśli, że Lily nie chce go znać, tak naprawdę, naprawdę nie chce go znać, podczas gdy to wina kretyna-Luke'a. Mimo to, jest on ciekawą postacią, wiesz? Fajnie z nim wymyśliłaś. Mimo wszystko.Dodam jeszcze raz, że nie wiem co napisać. Pewnie dlatego, że wiem, że jest II część(zawsze jest, ale dzisiaj jest inaczej) i instynktownie czuję, że to nie koniec, co przecież jest prawdą. W sumie ta część była...krótka. To znaczy długa, ale tylko kilka wydarzeń. Skomentowałam wszystko co trzeba, a komentarz jest krótki. Dziwne. Dobra, idę sobie. Może wrócę później, jak dam radę, bo nie wiem, czy nie padnę ze stresu i/lub ekscytacją przed meczem.
OdpowiedzUsuńSądzę, że tn Luke nie jest taki zły. Polubiłam go, ale głupio, że nie ma już lusterka ;). Fajnie by było zobaczyć w nim twarz Pottera :-). Ale lecę czytać 2 część. poooozdro!xxx
OdpowiedzUsuń