Mójpierwszy dzień pobytu w domu zawsze wygląda podobnie, a ma wręcz identycznyscenariusz. Matka i ojciec skaczą koło mnie, pilnując, żebym była dobrzenajedzona, wyspana, żebym nie była zmęczona, żeby nic mi nie przeszkadzało, niemusiałam nic robić, jedynym moim obowiązkiem było wypoczywanie po jakżemęczącej podróży. Jednak nigdy nie obyło się bez kłótni z Petunią, podczasktórej ona w końcu ucieka do swojego pokoju, bojąc się, że zamienię ją w konialub coś kopytnego. Nie wiem, jakim cudem, przez 6 lat Petunia nie dowiedziałasię, że nie mogę używać czarów poza szkołą, dopóki nie ukończę 17 lat. Więcżyła w ciągłym strachu, a ja tylko wyciągałam różdżkę, by pozbyć się jejwrednego i uciążliwego towarzystwa. A od roku, może dwóch, moją ulubionąrozrywką było straszenie ją czarami przy jej znajomych. Petunia zawszepanicznie bała się, że wyciągnę różdżkę przy jej przyjaciołach, albo że zacznęrozpowiadać im, jakim to ja nie jestem dziwadłem. Szczerze powiedziawszy,czasem żałowałam, że nie mam już 17 lat, bo z miłą chęcią porobiłabym jejgłupie kawały. Oczywiście takie, żeby jej nie wyrządzić krzywdy. Na całeszczęście w przyszłe wakacje będę już pełnoletnią czarownicą i Petunia przekonasię, jaką ma kochaną siostrzyczkę. Już w myślach planowałam, jakie jej będęodprawiać numery. Jednak po pierwszym dniu leniuchowania i rozmyślania owszystkim, począwszy od zemsty na mojej siostrze, przeleciwszy przez Luke’a iJacoba, skończywszy na Kate i Jamesie oraz Rachel, przyszedł czas na porządkiświąteczne, które w moim domu uważane były nie dość, że za rytuał, to jeszczeza święty obowiązek. Moja matka, kilka dni przez świętami, dostawała świra iwszystko musiało wręcz błyszczeć. A w tym roku miało być jeszcze gorzej, bowiemakurat teraz coroczny zjazd rodzinny odbywał się właśnie u nas. Już popierwszym dniu pucowania, czyszczenia, mycia, zamiatania, polerowania,pastowania, szorowania i odkurzania miałam dość, a świadomość, że to dopieropoczątek, wcale mi nie pomagała. Wiedziałam, że najgorzej będzie dzień przedwigilią, bo wtedy wszystko będzie musiało być zapięte na ostatni guzik.Najlepiej na tym wszystkim wychodził ojciec, którego nie dość, że nie było przezpół dnia, bo siedział w pracy, to jeszcze był totalnym niezdarą, jeśli chodzi owszelkie prace domowe i matka nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że onmiałby wziąć się za jakiekolwiek sprzątanie. Jedynym zajęciem, które mój ojciecwykonywał perfekcyjnie, było mycie i czyszczenie jego ukochanego samochodu. Takwięc, jedynym obowiązkiem taty, oprócz dokładnego przejrzenia gazety orazzobaczeniu dziennika w telewizorze, było umycie auta. A jako, że Petuni udałosię wcisnąć mamie, że ona jest w domu codziennie, a ja raz na pół roku, towłaśnie na mnie spadło najwięcej najcięższych robót. I takim właśnie cudem,oprócz posprzątania własnego pokoju i pozostawienia go w nienaruszalnymporządku, musiałam posprzątać wszystkie łazienki, wyszorować na błysk całą kuchnię,umyć i wypolerować wszystkie porcelany oraz szkła w domu oraz posprzątaniecalutkiej piwnicy. Petunia miała jedynie do posprzątania salon, pokójwejściowy, swój pokój i pokój gościnny. Wydaje się dużo? Pominęłam fakt, żemająca bzika na punkcie czystości mama pokój wejściowy i salon sprzątacodziennie, więc jedyne, co trzeba było tam zrobić, to pościerać kurze ipoodkurzać (w przypadku wejściowego pokoju powycierać podłogę). A jako, żepokoju gościnnego rzadko kto używał, również niewiele trzeba było tam zrobić,by doprowadzić go do zadowalającego mamę stanu. Mama zajęła się gotowaniem,więc jedynym jej obowiązkiem związanym ze sprzątaniem, było nadzorowanie mojeji Petunii pracy oraz wskazywanie niedoczyszczonych, w jej mniemaniu, miejsc. Wmoich obowiązkach najgorsza była piwnica, której nikt nie sprzątał od paruładnych lat. Było tak, ponieważ moja mama jakieś 5 lat temu zobaczyła tamszczura, a że ona się ich panicznie boi, już nigdy tam nie weszła, pomimozapewnień, że szczur został zabity. Dzięki temu nie musieliśmy sprzątaćpiwnicy. Jednak teraz, pierwszy raz od kilku lat to właśnie u nas zjeżdżała sięcała rodzina na święta, więc trzeba było ją posprzątać. Owszem, rodzinazjeżdżała się czasami do nas i wtedy nie trzeba było sprzątać piwnicy, aleteraz wszyscy przyjeżdżają na święta, więc wszystko musi lśnić. Tak więccały dzień spędziłam na pozbywaniu się brudów, grzybów, plam, śmieci iwszystkiego, co mogłabym jeszcze tutaj wymienić, właśnie z piwnicy. I tak, jakwzięłam się za to o 10, tak skończyłam koło godziny 19. Co prawda, piwnicawyglądała, jak nie piwnica, ale moje ręce były pomarszczone, wszystko mniebolało, chciało mi się spać, byłam głodna, brudna i okropnie zmęczona. Zjadłamkolację przygotowaną przez mamę, pognałam do swojego pokoju, tam wykąpałam sięi szybko położyłam spać z myślą, że jutro czeka nas dopinanie wszystkiego naostatni guzik. W końcu to właśnie jutro koło 15 mieli się wszyscy zacząćzjeżdżać, a przecież nie będziemy sprzątać przy gościach. Rok temu nie byłam naświętach w domu, więc już zapomniałam, jakie wykańczające jest sprzątanie zmoją mamą. Długo nie musiałam czekać, aż zmorzy mnie sen.
-Lily,Petunia! Wstawać! – głos matki dobiegający zza drzwi obudził mnie. Jęknęłam ispojrzałam na zegarek. Była 7 godzina. No tak, dzisiaj wszyscy się zjeżdżają,więc trzeba dopiąć wszystko na ostatni guzik. Zwlokłam się z łóżka i zaspanymkrokiem podążyłam do łazienki. Tam odświeżyłam się i ubrałam. Wyszłam zeszczoteczką w buzi, myjąc zęby. Spojrzałam za okno. Uśmiechnęłam się na widokbiałego puchu, który okrywał wszystko. Jednak w tym momencie na parapeciewylądowała sowa. Zmarszczyłam brwi i otworzyłam okno, wpuszczając ją do środka.Gdy tylko odwiązałam małą paczuszkę przywiązaną do jej nóżki, ona odleciała.Zamknęłam więc okno i już się brałam za otwieranie paczuszki.
-Lily!– mama była wyraźnie zirytowana moją długą nieobecnością, więc rzuciłamprzesyłkę na łóżko, poleciałam do łazienki, wyplułam pastę do zębów iprzepłukałam usta. Wytarłam się szybko ręcznikiem i wręcz zbiegłam na dół.Ledwie postawiłam stopę w kuchni, mama wcisnęła mi w jedną rękę rogalika, a wdrugą kakao.
-Masz,jedz szybko i brać się do roboty. – powiedziała tylko i zaraz znalazła się przypiecu, gdzie gotowały się najróżniejsze potrawy. Ojciec siedział na stole iczytał gazetę, jak to miał w zwyczaju robić przy śniadaniu, a Petunięsłyszałam, jak krząta się po salonie. Usiadłam naprzeciwko taty i zajęłam sięswoim śniadaniem.
-Lily,na miłość boską, pospiesz się, nie mamy czasu, dzisiaj o 15 wszystko musi byćgotowe! – jęknęła matka. Przewróciłam oczami do góry, a ojciec rzucił mirozbawione spojrzenie. – A ty odłóż tą gazetę! – warknęła do taty. – Ile razymam ci powtarzać, że przy posiłkach się nie czyta?! – ofuknęła go, podeszła doniego i jednym, gwałtownym ruchem wyrwała mu gazetę z ręki i wyrzuciła dokosza.
-Ale...– zaczął protestować, jednak widząc jej spojrzenie umilkł. – Kochanie chyba sięza bardzo przejmujesz tą wizytą. – powiedział spokojnie, obserwując jej nerwoweruchy. – Goście mają być o 15, znając ich spóźnią się dobrą godzinę. A do 15masz 7 godzin czasu. – wepchnęłam rogalika do ust szybko popiłam kakao iczmychnęłam stamtąd jak najszybciej się da. Wiedziałam, że ojciec igra zogniem, więc wolałam się ulotnić. I tak, jak się spodziewałam, ledwo wyszłam zkuchni, a rozpętała się tam awantura. Moja matka krzyczała coś o „leniach,którzy pół dnia siedzą w pracy, a potem tylko oglądają telewizję” oraz o„całkowicie obojętnym stosunku do wszystkiego, nie interesowaniu się kompletnieniczym i bagatelizowaniu wszystkiego”. Zachichotałam pod nosem. Jak jauwielbiałam mojego ojca, który nigdy nie potrafił się ugryźć w język, gdy mamabyła zdenerwowana. Zawsze musiał palnąć swoje spokojne wywody, które działaływtedy na nią, jak płachta na byka. Zajrzałam do salonu, gdzie Petunia układałaserwis do herbaty, który mama dostała na pierwszą rocznicę ślubu z ojcem odbabci. Trzymała właśnie porcelanowy dzbanek, gdy ja postanowiłam się z niejponabijać, gdyż ona mnie nie zauważyła. Oparłam się o futrynę drzwi iobserwowałam, jak najpierw go wyciera szmatką, a potem zamierza się do włożeniago do kredensu.
-Abrakadabra,cza... – zaczęłam, jednak nie skończyłam, bo moja ukochana siostra tak sięwystraszyła, że... upuściła dzbanek, który, jak się można domyślić, spadł naziemię i się stłukł. Awantura w kuchni ucichła. W całym domu zapanowała grobowacisza. Petunia patrzyła rozpaczliwym wzrokiem na małe kawałeczki dzbanku, jastałam z otwartą gębą, wpatrując się z niedowierzaniem w to, co widziałam, a z kuchniusłyszałyśmy kroki. Po chwili mama stanęła obok mnie, a za nią ojciec. Najpierwoniemiała i tępo wpatrywała się w to, co pozostało z jej ulubionego dzbanku, zktórego zawsze piliśmy herbatę w dni świąteczne. Potem podeszła do rozbitychkawałeczków najlepszej chińskiej porcelany i na kolanach zaczęła zbierać je doręki. Podniosła się i podstawiła Petunii kawałek dzbanka pod nos.
-Czyzdajesz sobie sprawę... – zaczęła opanowanym, ale drżącym głosem. - ...COŚ TYNAROBIŁA?! – zakończyła wrzaskiem.
-Alemamo... – zaczęła Petunia, lecz nie dane jej było skończyć.
-WSZYSTKO,CO WEŹMIECIE DO RĘKI, MUSICIE ZEPSUĆ! – wrzask Diany Evans słychać było zapewnew całym Londynie. Staliśmy z ojcem i patrzeliśmy na matkę, która już darła sięnie tylko na Petunię, ale na całą naszą trójkę. Dowiedzieliśmy się, że ona musiwszystko robić sama, że nie chcemy jej pomagać i przeszkadzamy we wszystkim,demolując wszystko. My z ojcem ledwo powstrzymywaliśmy się od chichotu, aPetunia była przerażona. Może zachowanie mamy było czymś dziwnym i trochęszalonym, ale ona zawsze tak świruje przed jakimiś uroczystościami. Zawszekilka dni przed jest chodzącym kłębkiem nerwów, tykającą bombą, która w każdejchwili może eksplodować. Potem znów przeniosła się na Petunię, wrzeszcząc iuświadamiając jej, że to był najważniejszy dzbanek, bez którego święta się nieodbędą, bo już nie będą takie same. I w pewnym momencie musiała przestać, byzłapać oddech. Tą chwilę wykorzystała moja kochana siostra, która zaczęła siębronić.
-Alemamo, to wszystko jej wina! – wskazała palcem na mnie. – Ona mnie wystraszyła,nie wiedziałam, że tutaj jest! Zaczęła bredzić jakieś zaklęcia i sięwystraszyłam! – moja mama obróciła się w moją stronę i popatrzyła na mniewściekłym wzrokiem. Momentalnie odechciało mi się śmiać. Przełknęłam głośnoślinę.
-ILERAZY MAM CI POWTARZAĆ, ŻE MASZ NIE STRASZYĆ PETUNII?! – krzyknęła. Awanturarozpoczęła się na nowo. Na sam koniec kazała całej naszej trójce wynosić się zdomu i nie przychodzić przed 14, a punktualnie o 14 mieliśmy być zameldowani wdomu. Mówiła na serio i wcale nie żartowała, więc jak najszybciej pobiegłam doswojego pokoju, gdzie przebrałam się, chwyciłam płaszcz, szalik, czapkę,rękawiczki oraz torebkę z portfelem i zbiegłam na dół. Tam ubrałam buty i pięćminut później szłam już drogą w kierunku sklepu z porcelaną. Szczerze wątpiłamw to, że znajdę taki sam dzbanek, ale musiałam sprawdzić. Na szczęście skleptaki nie był daleko i po półgodzinnej drodze, maszerowałam wśród sklepowychpółek, szukając tego, co potrzebowałam. Petunia wpadła na ten sam pomysł, bospotkałam ją, przeglądającą wszystkie serwisy.
-Serwus.– stanęłam przed nią i wyszczerzyłam zęby. – Niezła awanturka, co? –zagadnęłam, wiedząc, że to ją zdenerwuje.
-Wszystkotwoja wina, dziwolągu! – wysyczała jadowicie. – Jak ja cię nienawidzę! Czegosię głupio cieszysz?! – krzyknęła, widząc uśmiech na mojej twarzy.
-Aja cię kocham siostrzyczko. – odparłam słodkim tonem. – Denerwować. – dodałam imrugnęłam, po czym odeszłam, pozostawiając ją wściekłą. Gdy już upewniłam się,że takiego dzbanka nie ma w tym sklepie, wyszłam. Na zewnątrz natknęłam się naojca, który zamykał auto stojące na parkingu. Podeszłam do niego.
-Niema, przejrzałam cały sklep. – oznajmiłam, a on odwrócił się w moją stronę.
-Chybatrochę przesadziłyście. – mruknął, jednak uśmiechnął się lekko.
-Hej,ty też nie jesteś bez winy tato! – oburzyłam się ze śmiechem. – Doskonalewiesz, że jak ona jest wściekła, to się jej nie pyskuje. No i ta nieszczęsnagazeta. – po moich słowach oboje wybuchliśmy śmiechem.
-Wsiadaj,skoczymy zobaczyć, czy w innych sklepach nie mają tego dzbanka. – powiedział iotworzył mi drzwi. Wsiadłam na przednie siedzenie i chwilę później pędziliśmydo centrum Londynu, po drodze rozmawiając, śmiejąc się w najlepsze i śpiewającnasze ulubione piosenki świąteczne, które akurat leciały w radiu.
-Jeśliw tym sklepie nie będzie tego pieprzonego czegoś, to ja rezygnuję. –powiedziałam, wchodząc do setnego z kolei pasażu, gdzie była szansa, żebyznaleźć ten dzbanek. Dopiero po chwili zorientowałam się, że idę z własnymojcem i zatkałam sobie usta. – Przepraszam! – pisnęłam, a on roześmiał się.
-Nicnie szkodzi. – machnął ręką. – Ja też już mam dość. Tylko nie mów tak przymatce, bo wiesz, co będzie. – ostrzegł mnie i oboje zaśmialiśmy się. Sklep tenbył przeogromny i na samą myśl o szukaniu robiło mi się niedobrze. Jednak tobył jedyny sposób, żeby udobruchać mamę. 45 minut później wychodziliśmyzmarnowani ze sklepu, zmęczeni, jak cholera i z trochę parszywymi humorami.
-Obeszliśmywszystkie sklepy, calutki Londyn i nie ma takiego samego dzbanka. – tatawestchnął zrezygnowany. Nawet nie chciało mi się tego komentować. – Jesteśgłodna? – spytał po chwili, a ja właśnie zdałam sobie sprawę, że nawet bardzo.Głośno zaburczało mi w brzuchu. – Odbiorę to jako odpowiedź twierdzącą. –roześmiał się ojciec, a ja uśmiechnęłam się do niego. – Chodź, tutaj wpodziemiach robią pyszne hamburgery. – oznajmił i skręcił w schody, któreprowadziły do podziemnego przejścia, gdzie czasem rozbijali się nielegalnisprzedawcy.
-Tutaj?– spytałam zdziwiona, a on pokiwał głową.
-Niemartw się, ta budka jest legalna. Zrobili ją stosunkowo niedawno. –odpowiedział, jakby zgadując moje obawy. Podążyłam więc za nim, razem z tłumemludzi, którzy spieszyli się do swoich domów.
-Któratak właściwie jest godzina? – spytałam. Mark Evans spojrzał na zegarek.
-12.– odpowiedział krótko i w tym momencie ujrzałam czerwoną budkę z wielkimhamburgerem na dachu. Ja usiadłam na krzesłach rozłożonych obok, a ojciecposzedł kupić hamburgery. Obserwowałam z ciekawością podziemia. Pomimo tego, żemieszkałam w Londynie 4 lata, nigdy tutaj nie byłam. Miejsce to znałam tylko zewzmianek rodziców. Było to zwykłe przejście podziemne, którym przechodziłomnóstwo ludzi. Zerknęłam na wnęki w ścianach, w których zadomowili sięnielegalni sprzedawcy, którzy na stolikach rozłożone mieli różnorodne rzeczy.Na moim widoku znajdował się jeden trochę starszy mężczyzna z krótką, siwąbrodą i wąsami, w marynarskiej czapce, granatowej kurtce i ciemnych dżinsach.Zaczepiał każdego przechodnia, pokazując mu swój asortyment. Nie widziałam zdaleka co on tam miał na tym stole, ale mogłam podejrzewać, że rzeczycodziennego użytku, takie jak portfel, etui na okulary, jakieś kubki, sztućce,torebki, budziki, zegarki, parasolki, kolczyki, słowem wszystko. Wiedziałam odtaty, że są to rzeczy kradzione, które zostały wzięte np. z poczty, czyciężarówki, pociągu, które były w trakcie ładowania. Moją uwagę od niegoodwrócił ojciec, który wręczył mi ogromnego, ciepłego hamburgera i papierowykubek z colą. Uśmiechnęłam się do niego i wzięłam się za jedzenie mojegoposiłku. Rzeczywiście hamburger był pyszny, chyba najlepszy, jakiegokiedykolwiek jadłam. Siedzieliśmy tak w ciszy, zmęczeni poszukiwaniami dzbanka,zagryzając sobie hamburgery i popijając colę. Już całkowicie zapomniałam, jakwygląda świat bez magii. Jednak bardzo miło było spędzić jeden dzień z tatą imimo awantury, jaką matka nam zrobiła i pomijając fakt, że nas wyrzuciła zdomu, cieszyłam się, że nie muszę latać po domu ze ścierką i wycieraćnajmniejszy kurz, czy pilnować, żeby żeberka się dopiekły. Ogólnie bardzocieszyłam się, że wróciłam na te święta do domu, nawet jeśli wiązało się to ztyloma obowiązkami i pracami domowymi. Dzięki nawałowi prac, jakie narzuciłamama, nie miałam nawet czasu pomyśleć o sprawach pozostawionych w Hogwarcie. Coprawda, można powiedzieć, że przyzwyczaiłam się do obecnej atmosfery, jaka tampanowała. Przywykłam do widoku Pottera z Rachel oraz do całkowitego zanikuznajomości z Kate. Jednak nadal miałam nadzieję, że wszystko wróci do normy. Aprzynajmniej moje kontakty z Czarną. Westchnęłam w myślach i spojrzałam natatę. On również zdawał się myśleć o czymś poważniejszym, bowiem na jego czolepojawiła się mała zmarszczka, a uśmiech zapodział się gdzieś. Ciekawa byłam oczym myśli. O pracy? O mamie? O mnie? O Petunii? Obserwowałam go przez dłuższyczas, jedząc hamburgera. Nagle podniósł głowę i spojrzał na mnie poważnie.
-Wiesz,dzisiaj, zanim twoja matka mi zabrała gazetę, czytałem artykuł o dziwnychzgonach ludzi. – zaczął, a ja zmarszczyłam brwi. – Autor tego artykułu powiązałze sobą kilkadziesiąt przypadków śmierci, które działy się na przełomieostatnich lat. – powoli wiedziałam do czego zmierza, a raczej o czym mówi, bo onwydawał się nie rozumieć tego wszystkiego. W przeciwieństwie do mnie. – Czasemginęły całe rodziny. – dodał, zamyślonym głosem. Byłam praktycznie pewna, żewiem, o jakie zgony mu chodzi. – I najdziwniejsze w tych sprawach jest to, żesekcja zwłok nie wykazała niczego. Ani żadna choroba, ani uszkodzenia, żadnychtrucizn, zadrapań, ran, kul, śladów duszenia, kompletnie nic. Tak, jakbywszyscy umarli ze strachu. Przez ostatnie miesiące nie doszło do żadnegozabójstwa, oczywiście takiego dziwnego zabójstwa, ale zastanawiamy się, comogło spowodować te zgony. – wiedziałam, że mówi o swojej pracy. W końcupracował w mugolskim Parlamencie, więc fakt faktem musiał nad tym pracować. Itym samym, upewnił mnie w 100%, że mówił o tym, o czym ja myślałam. – Wiem, że ciebie,jako czarownicę, nie interesują już losy zwykłych ludzi i że macie tam swojeproblemy, morderstwa i inne przypadki, ale czasami boję się. – wyznał.Położyłam rękę na jego dłoni i spojrzałam mu w oczy.
-Tato,uwierz, że interesują mnie sprawy mugoli... to znaczy ludzi niemagicznych. Iwiem o tych wszystkich zgonach, bo nasza prasa również o nich pisze. To niejest tak, że my się wami nie interesujemy. – powiedziałam łagodnie. – I niemasz się czego bać. – dodałam z trudem. Z bardzo wielkim trudem wypowiedziałamto zdanie, bowiem było ono tak przesiąknięte kłamstwem, że ledwo przeszło miprzez gardło. Wiedziałam, że wszyscy są zagrożeni. Jednak nie mogłam mupowiedzieć o prawdziwych przyczynach tych zgonów. Bałam się, jak na tozareaguje, a poza tym, wydawało mi się, że jeśli mugole mają coś wiedzieć, tomuszą to być odpowiedni mugole, a o to już powinno zadbać Ministerstwo Magii.
-Wydajemi się, że premier coś wie więcej, bo zawsze, gdy schodzimy na ten temat, ucinarozmowy. – rzekł, drapiąc się po głowie. – W każdym razie, nieważne.Przepraszam, że zaprzątam ci głowę takimi sprawami. – powiedział powoli iuśmiechnął się. – Masz ferie świąteczne i zapewne nie chcesz, by było poważne.A tak w ogóle, to musimy się zbierać, bo wstąpimy jeszcze do kwiaciarni. –spojrzałam na niego pytająco. – Trzeba mamie kupić jakieś kwiaty, żeby jąudobruchać. Dzbanka i tak nie znajdziemy. Przeszukaliśmy wszystkie sklepy wLondynie. – wytłumaczył i wyszczerzył zęby. Podniosłam się ze swojegosiedzenia, a za mną tata i skierowaliśmy się ku wyjściu. – Nie wiem, kto ozdrowych umysłach kupuje od tych ludzi te rzeczy. Przecież to wszystko jestkradzione. – mruknął, gdy przechodziliśmy obok sprzedawcy, na którego zwróciłamwcześniej uwagę. Mimowolnie spojrzałam w tamtą stronę i gdy już miałam odwracaćwzrok, coś przykuło moją uwagę. Nie wierzyłam własnym oczom, więc stanęłam iwpatrywałam się w stolik z różnymi rzeczami do kupienia. Podeszłam trochębliżej, a ojciec dopiero zauważył, że zostałam w tyle. Odwrócił się w mojąstronę.
-Lily,co robisz? – spytał i podszedł do mnie. Wtedy ja zaśmiałam się głośno.
-Tato,tato, patrz! – krzyknęłam, wskazując na stolik faceta w marynarskiej czapce.Wszyscy zwrócili oczy w moją stronę.
-Naco mam... – spytał i przerwał, widzącto, co ja. – Nie wierzę własnym oczom... – mruknął pod nosem. Spojrzeliśmyuradowani na siebie i w tym samym momencie rzuciliśmy się do stolika. Stała tamwłaśnie jakaś starsza pani, która oglądała wielki, drewniany zegar z kukułką.Szczęśliwi stojąc z nogi na nogę, czekaliśmy cierpliwie, czekając, aż starszapani zapłaci za swoje zakupy.
-Oi proszę jeszcze to. – wskazała na biały dzbanek do herbaty, na którym byłyzłocisto-różowe wzorki. Oniemieliśmy z tatą i patrzyliśmy, jak sprzedawcapakuje dzbanek do reklamówki. Ja pierwsza ocknęłam się i podeszłam do tejkobieciny.
-Proszępani, bardzo proszę, żeby pani nie kupowała tego dzbanka! – powiedziałambłagalnym tonem. Kobieta prychnęła i poprawiła sobie beret na głowie,całkowicie mnie ignorując. – Proszę panią, ten dzbanek tyle dla mnie i dla tatyznaczy! – złożyłam ręce, jak do modlitwy i spojrzałam na nią błagającymwzrokiem.
-Trudno,młoda damo. – powiedziała cierpko. – Kto pierwszy ten lepszy. Ten dzbanekidealnie pasuje do mojej tapety w salonie. – fuknęła. – Proszę pakować. –ponagliła sprzedawcę, który obserwował tą scenkę.
-Ileon kosztuje? – spytałam. Kobieta spojrzała na mnie, jak na wariatkę i nieodpowiedziała.
-5funtów. – odparł sprzedawca łamaną angielszczyzną.
-Dampani 10 funtów, jeśli pani mi go odsprzeda! – powiedziałam i wyjęłam portfel.
-Niema mowy, wiesz dziecko, ile ja szukałam podobnego dzbanka w takiej cenie? –spytała opryskliwie.
-20funtów? – zaproponowałam, machając jej przed oczami banknotem. Starsza paniprychnęła i odwróciła głowę w inną stronę.
-Niei koniec. Nawet za 50 ci go nie odsprzedam. – oznajmiła niegrzecznie. – Na copan czekasz?! Proszę to szybciej pakować! – ofuknęła mężczyznę, który patrzyłna mnie łakomym wzrokiem. Wpadł mi do głowy pomysł.
-Jeszczego pan nie sprzedał tej pani, co pan powie na 50 funtów za ten dzbanek? –zwróciłam się do sprzedawcy, któremu oczy aż się zaświeciły. Pogratulowałamsobie geniuszu w myślach i spojrzałam z satysfakcją na kobiecinę. I już miałamwyciągać pieniądze, gdy...
-Nie,za mało. – powiedział stanowczo. Zmrużyłam oczy i zmierzyłam go wściekłymspojrzeniem.
-Chciałgo pan sprzedać za 5! – oburzyłam się.
-Nie,to nie. – odpowiedział i wyciągnął rękę z reklamówką, w której był naszpożądany dzbanek, w ręce starszej pani. W tym momencie do całej akcji włączyłsię mój ojciec.
-Matutaj pan 100 funtów i dzbanek jest nasz. Jeśli dalej uważa pan, że to za mało,to proszę go sprzedać tej pani – wskazał na kobietę – za 5. Chociaż 95 funtówpiechotą nie chodzi. – mruknął na koniec tata i niedbale wyciągnął 100 funtów.Dzbanek w ułamku sekundy trafił do moich rąk, a sprzedawca wziął pieniądze odmojego ojca. Odeszliśmy stamtąd jak najszybciej, chcąc uniknąć awantury, jakązapewne zrobiła starsza pani. Przybiliśmy pionę z tatą i podążyliśmy do auta.
-Mamanas udusi ze szczęścia. – ojciec wyszczerzył zęby, odpalając samochód.Odwzajemniłam uśmiech i spojrzałam na dzbanek, który trzymałam w ręku. – Toteraz możemy wrócić przed 14. – dodał wesoło i włączył się do ruchu.
-Wiesztato, słyszałam, że niedaleko nas jest bar, w którym podają pyszną gorącączekoladę. – mruknęłam, spoglądając na niego niepewnie.
-Powiedz po prostu, że nie chce ci się wracać do domu isprzątania. – rzekł tata i oboje roześmialiśmy się serdecznie. Chwilę potempędziliśmy w stronę naszej dzielnicy. W radiu leciały świąteczne przeboje,które mruczeliśmy oboje z tatą, tym razem pod nosem, a ja wpatrywałam się wprzemijające obrazy za oknem. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Tak bardzocieszyłam się, że znów jestem w domu.
interesujący charakter ma ten Luke ;] nie wiem czemu, ale podobają mi się jego kłótnie z Lily ;] Czekam na kolejną notkę ;)
OdpowiedzUsuńWhroaaa! ;) Ale fajnie, że napisałaś. Szkoda tylko, że jesteś chora, zdrowiej szybko ;).Co do rozdziału to zmieniłam zdanie o Luke`u, jest fantastyczny :D. Może to chore, ale polubiłam go, ma charakter. A Lily też w tej części jest taka jakaś fajniejsza, bardziej zadziorna. Super, podoba mi się. Ja mam chyba jakiś wstręt do dobrych postaci. Ten cały Jacob jest według mnie lekko irytujący w swojej dobroci ;>. Ooooch, mam nadzieję, że Luke z Lily będą się często i ogniście kłócić. :D W ogóle ten fragment w wagonie był świetny! Już sobie wyobrażam ich następne spotkanie, stawiam na to, że zostaną rzucone zaklęcia. ;) Lily po prostu nie może wytrzymać, żeby się z kimś nie kłócić. :D Jest genialna! Co do Petunii to mi się z kolei wydaje, że Lily trochę przesadziła z tą złośliwością, ale w gruncie rzeczy wyszło fajnie. Trochę bije po oczach to, że Lily kochają bardziej (nawet jeśli musiała posprzątać piwnicę), ale tak w odczuciu Petunii miało być. Nie wiem czy dobrze zrozumiałam, ale chyba wyszło na to, że ojciec zabrał Lily spod tego sklepu, a Petunię zostawił. xD Jak opisywałaś tego hamburgera to się głodna zrobiłam ;)O ktoś idzie, dokończe komentarz potem.PozdrawiamOgnista
OdpowiedzUsuńZawsze czekam na Twoje notki z niecierpliwością, a po przeczytaniu ich czuję niedosyt, bo jakże inaczej chciałabym poznać dalszą część opowiadania. ;DTa dzisiejsza w takim trochę innym klimacie-rodzinnym bez magi, ale i tak wspaniała. Wtedy, gdy Lily wpadła na Luka można było się spodziewać, że się jeszcze spotkają, ale nie myślałam, że odstawią takie przedstawienie. Niezłe ziółko z blondaska jest, taki niegrzeczny chłopczyk, arr.. :D jak sobie pomyślę co może wyniknąć z tej ich znajomości to .. ohoho.. będzie się działo! a Jacob no cóż.. drażni mnie niemiłosiernie jego imię, cóż zrobić xD mam nadzieję, że Lily nie wpadnie do głowy się w nim zakochać, bo chyba popełnię seppuku xDco do Kate to po przemyśleniu tego jakoś trudno mi sobie wyobrazić, jak ma wyglądać jej pogodzenie się z Evans. No bo przecież nie podejdzie do niej i nie powie, że nie było tych ostatnich tygodni, w których traktowała ją jak powietrze. Lily pewnie by jej wybaczyła, no ale Kate nie była taka znowu święta. no sama już nie wiem..Czytałam tą wzmiankę o Rachel przed notką i jakoś tak nie mogę pojąć jakim cudem jest dziewczyną Pottera. no niby chłopak zaczął z nią coś ten żeby zapomnieć o Lily, no ale jednak nie mogę tego strawić xD Przynajmniej widać przy niej jaki nasz rudzielec jest wyjątkowy, dziewczyna z charakterkiem a nie!Brakowało mi bardzo rozczochrańca dlatego też jestem jeszcze bardziej rozentuzjowana na myśl o następnym rozdziale ;)Ps. ciekawi mnie od kogo jest ta paczka co ją Lili dostała i co jest w środku ;>
OdpowiedzUsuńTa notka wcale nie była nudna! Mi osobiście bardzo się podobała, była trochę inna i odpoczęliśmy razem z Lily od tej sprawy z Jamesem i Kate. W ogóle jest fajnie, teraz się zastanawiam co z tego wszystkiego wyniknie i czy Lily z kimś się zwiąże. Z jednej strony wolałabym nie, ale z drugiej, gdybyś skrzyżowała drogi Lily i Luke`a to mogłoby być ciekawie. Nawet bardzo ciekawie znając Lily i patrząc na całą sytuację między nią i Jamesem. W ogóle myślę, że gdyby James zobaczył ich kłótnię to by poczuł żal, że już nie doświadcza słodkiej wściekłości Lily. :D Ten Luke jest strasznie chamski, ale budzi we mnie nieuzasadnioną sympatię. Ciekawe co jest w tej paczuszce? ;> Ostatnio też myślałam nad tym wisiorkiem. Ja w ogóle myślałam, że to Ty napisałaś, że to ciepło pochodzi od wisiorka, ale widocznie coś mi się pomyliło. ;) Jestem ciekawa jak on działa i czy pojawi się jak Lily pokocha Jamesa? Oj dobra już nie gdybam. A z tym Peterem to ja zawsze tak smęcę, bo wydaje mi się, że każdy go tak wciska na siłę, jako tego co jest głupi i myśli tylko o jedzeniu! W ogóle jak w takim razie dostał się do Gryffindoru? No nic, szczerze mówiąc, aż tak bardzo mi nie zależy na Peterze, po prostu lubię czasami pomarudzić ;). Czekam niecierpliwie na kolejną notkę i dziękuję za ten rozdział, był świetny!PozdrawiamOgnista
OdpowiedzUsuńMama Lily to wariatka! Czy ona nie ma przypadkiem jakiejś nerwicy? Rozumiem - święta, nalot rodzinny, sprzątanie. Ale trzeba zachowywać jakieś granice zdrowego rozsądku, pani Evans! Petunia z ulubionym dzbankiem mamy w ręce - to od samego początku skazane było na katastrofę. Swoją drogą Lily to straszna złośnica, a już szczególnie w stosunku do swojej siostry. Za to sceny z tatą były ciepłe i urocze, czuć było więź jaką Lily ma z ojcem. Choć muszę przyznać, że przedstawiona przez Ciebie koncepcja Tata-Nie-Pomaga-Bo-Nie-Potrafi, do mnie, jako miłośniczki równouprawnienia, zupełnie nie trafia. ;) Ale rozumiem, dlaczego to tak wygląda, gdy czytam o wyczynach jego żony. Jestem ciekawa, co to za przesyłka i od kogo. I jak będą wyglądały święta. Dziękuję bardzo za komentarz u mnie. Takie długie i wyczerpujące komentarze są zawsze najlepszą nagrodą i jestem niesamowicie dumna, kiedy mogę taki przeczytać. Nawet jeśli jest przesadzony. ;)Cieszę się, że udało mi się trafić z piosenką. A jeśli chodzi o bycie dziecinnym i beztroskim - powinniśmy sobie na to pozwalać. Niezależnie od wieku.Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńSuper! Mogłabym to czytać dalej i dalej :D Zauważam też, że często powtarzasz "zapiąć na ostatni guzik" ;p Trochę mnie to irytowało, ale dzisiaj mnie wszystko szybko denerwuje, więc się nie przejmuj ;P Reszta bomba - jak dla mnie ;d Poza tym, polubiłam "miłe rozmowy" Luka i Lily ;d I nie wiem czemu, ale spodobało mi się zdanie :"-Serwus. - stanęłam przed nią i wyszczerzyłam zęby - Niezła awanturka, co ? - zagadnęłam, wiedząc, że ją to denerwuje. "Jest w tym zdaniu - według mnie - jakaś taka... pozytywna "energia" xD Wiem, dziwna jestem ;d No i oczywiście - czekam na kolejny rozdział ! ;D
OdpowiedzUsuńuwielbiam :) ten Luke jakoś mi się kojarzy z Śmierciożercami ale jakoś go przecierpię.. może go polubię nawet :)jakoś mi się zdaję z tym dzbankem że coś nie tak, albo coś się stanie i będzie draka...czekam na rozdział z niecierpliwością .. ZDROWIEJ !
OdpowiedzUsuńA mi się bardzo podoba! W takich notkach jak ta mamy okazje poznać naszą bohaterkę od zupełnie innej strony. Nie ma tu np nauki, która towarzyszy Lily podczas jej pobytu w Hogwardzie. Nie ma też za dużo o Jamesie i Kate co też jest miłą odskocznią. A ten Jacob... Nie wiem dlaczego ale podoba mi się ;P i z chęcią przeczytam kolejne rozdziały o ich (jak podejrzewam) rozpoczynającej się, bardzo owocnej znajomości:D Kocham Twojego bloga, pisz szybkoooooo!!!
OdpowiedzUsuńDobra, powiem to. Kocham Luka. Niech Lily zostawi w cholerę Pottera! Luke moim mistrzem!!! Cięty język, przystojny, pewny siebie i do tego taki zbuntowany prekefekt!! Boże, chcę takiego! Daj mi go, proszę, proszę, proooszę!!!!Jacoba… Nie lubię. To imię kojarzy mi się ze Zmierzchem i chociaż tamtego Jakea kochałam, ten mnie wkurza. Nie, nie, nie! Idź sobie precz, a fe!Sprzątanie świąteczne. Lubię je, nawet jak trzeba pucować i pucować i… pucować.Ha, biedny dzbanek. Znam te nerwy jak wrzeszczą na ciebie z byle powodów i lepiej się nie pokazywać na oczy.Nie wiem czego chcesz od tego rozdziału. Mi się podobał i jestem ci wdzięczna bo bardzo poprawiłaś mi i tak dobry już humor. Dziękuję : D
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: jeśli chodzi o Rachel, chyba nieco rozumiem, o co ci chodzi. Ale ja jednak przyjmę wersję, że głupia nie jest, tylko zauroczona. Przecież kiedy jesteśmy szczęśliwi, że ktoś taki jak James, zwraca na nas uwagę, nie zwracamy sobie głowy niczym innym. To po prostu taki przywilej : D No i ja ją jednak lubię, może właśnie dlatego, że kręci się obok Pottera i jest taka zwyczajna. A ja lubię zwyczajne postacie, bo sama mam problem z kreowaniem takich.Peter, kurcze, też go nie lubię i zawsze o nim zapominam. Ale nie mogę się zgodzić, że był nudną postacią. Uważam, że był taki trochę niezrozumiany i… Oh, kiedyś się nim zajmę.I teraz na początek – zabił cię ktoś kiedyś? Jeśli opowiadanie byłoby idealne, było za przeproszeniem, nic nie warte. Twoje wciąga, jest ciekawe, dużo się dzieje i tak ma być! Jeszcze raz powiesz coś złego na jego temat to…. Obrażę się. Obrażając swoje opowiadanie, obrażasz mój gust a ja jestem dumna, że je czytam! Bo ja nie czytam byle czego! O! Hahaha, ale ci nagadałam, a co!!A ja byłam pewna, że to będzie jeden z tych kolegów. Szkoda, że nie mogę pisać egzaminów z blogów, miałaby same czwórki w indeksie… Brawo! Brawo! Brawo! To jest moja mała, kochana Lily! Trzeba by nadać jej jakiś porywczy pseudonim… Lilyciętyjęzyk? Nie… Evans-nie-załaź-mi-za-skórę? Nie… Lily-terminator? Kurcze, Wena coś nie pomaga…Dobra, teraz nie umiem oprzeć się rozwalającemu skojarzeniu. Lily sama w przedziale z czwórką chłopców. Nie, to nic zboczonego ale… czy tylko mnie przypominają oni Huncwotów? Dobra, powiem to. Kocham Luka. Niech Lily zostawi w cholerę Pottera! Luke moim mistrzem!!! Cięty język, przystojny, pewny siebie i do tego taki zbuntowany prekefekt!! Boże, chcę takiego! Daj mi go, proszę, proszę, proooszę!!!!Jacoba… Nie lubię. To imię kojarzy mi się ze Zmierzchem i chociaż tamtego Jakea kochałam, ten mnie wkurza. Nie, nie, nie! Idź sobie precz, a fe!Sprzątanie świąteczne. Lubię je, nawet jak trzeba pucować i pucować i… pucować.Ha, biedny dzbanek. Znam te nerwy jak wrzeszczą na ciebie z byle powodów i lepiej się nie pokazywać na oczy.Nie wiem czego chcesz od tego rozdziału. Mi się podobał i jestem ci wdzięczna bo bardzo poprawiłaś mi i tak dobry już humor. Dziękuję : D P.S odkryłam problem Onetu! Przez głupie g**no nie dodało mi komentarza! Wr!
OdpowiedzUsuńSuper rozdział, ale ostatni mi się bardziej podobał;) Było w tamtym więcej akcji;) Ale i tak jest ekstra;)Weny życzę;*
OdpowiedzUsuńNo no super nocia :) i Ten znajomy Lily :D już się nie mogę doczekać aż się spotkają ! Pozdrowienia i weny życzę :)
OdpowiedzUsuńNo dobra , skoro tak bardzo nie lubisz Franka to umów Lilke z tym Lukiem ,a nie Jacobaem - on jest taki nijaki.. No , całkiem jak Rachell ;] - martwi mnie to ,że oni jeszcze długo będą razem , no i brakuje mi Kate - ale notka jak zwykle mistrzowska .Swoją drogą podziwiam cię ,że dodajesz tak szybko ( jeżeli o mnie chodzi , możesz codziennie , ale to tylko taka sugestia ;)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawa notka ;) Nie moge sie juz doczekac kolejnej..p.s.przepraszam za bledy...
OdpowiedzUsuńJej ten rozdział jest po prostu BOSKI! Najpierw w pociągu z Lukiem, a potem w domu i ten dzbanek. No po prostu nic dodać nic ująć. Taki świąteczny nastrój mnie ogarnął. Ze zniecierpliwieniem czekam na kolejną notkę;dPs. Dziwię się, że tej się doczekałam ;d Bo na serio już nie mogłam się doczekać.
OdpowiedzUsuńNotka bardzo ciekawa. Spodobał mi się ten Luke, jest...intrygujący;) Choć oczywiście wolę Jamesa:P Ostatnio zastanawiałam się nad pozostałymi bohaterami. Powiedz, czy Remus będzie miał dziewczynę? Z początku myślałam, że może będzie z Angeliną, ale potoczyło się inaczej;D Czekam na następną ganialną część;D
OdpowiedzUsuńWspaniały blog. Piszesz ciekawie i przyznam, że rzadko jaki blog mnie aż tak zainteresuje. Zapraszam do mnieprzygody-nie-zwyklej.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńCiekawie a nie nudnie! Zastanawiam się czy na jakimś przykładzie stworzyłaś charakter tego Luke'a? Trzeba przyznać że bardzo ciekawy. Nie chcę nic sugerować ale gdy tylko przeczytałam tę notkę przyszło mi do głowy że Lily i Luke bardzo do siebie pasują. Oczywiście wolałabym żeby Lily była z Jamesem ale skoro napisałaś że Rachel jeszcze długo będzie z Jamesem to połączenie Lily z Lukiem byłoby bardzo ciekawe. Notka jak zwykle ciekawa.lily-james-i-huncwoci.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńNowy rozdział na hogwarts-friendship Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNie wiem co mam powiedzieć. Otóż ten blog jest doskonały normalnie!; P Czytam go i czytam i przestać nie mogę. Świetnie wszystko opisujesz tak jakbyś była w tej samej sytuacji. Moje to jakaś tandeta ale jak chcesz możesz wpaść http://lily-i-james-i-ich-wielka-milosc.bloog.pl/ chociaż to nic przy Tobie! Mogłabyś mnie jeszcze powiadamiać o notkach? 2526547 to moje gadu. Naprawdę wszystko mi się podoba!!!!!!! ; D
OdpowiedzUsuńChociaż nie:) Po ponownym przeczytaniu notki stwierdzam że lepszy jest ten Luke xD
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo mi się podoba ;D Dobrze to ktoś ujął, bodajże Ognista: "Możemy odpocząć razem z Lily od spraw z Kate i Jamesem". Nawet nie wiesz, jak mi się to podoba! Kocham takie akcje i takich ojców, i takie nadwrażliwe, kochające mamy. I wredne siostry straszące innych. I rozbite dzbanki, od dziś ;D Poważnie, tak mega mi się podobał ten rozdział, że nie wiem jak ci to powiedzieć. Taka atmosfera bajeczna, te Święta i w ogóle...Leksia, nie wiem jak Ty to robisz. Kiedyś jak czytałam coś Twojego to dostawałam weny, a teraz w ogóle tracę chęci na pisanie bloga ;P Jesteś zła, zła, niedobra. Kurczę, cały czas jestem jeszcze pod wpływem czaru tego postu. Bardzo, bardzo mi się podobał. Taka rodzinna atmosfera, ale nie taka banalna, że wszyscy bardzo się kochają, tylko właśnie takiej uroczej krzątaniny. Świetne. Zaniepokoiłaś mnie tą wzmianką o śmierciach. Zrobiło się tak realistycznie. Wiesz co...chyba przypominasz mi tym wszystkim. I właśnie przypomniałam sobie, kogo - tą dziewczynę z przygody-lily-evans. Nie wiem, czy to dla Ciebie komplement - może tak, może nie, ale naprawdę mi przypominasz. Jakoś tak.Szkoda mi tych wszystkich rodzin no i mam nadzieję, że nie uśmiercisz zbyt wcześnie rodziców Lily. Szkoda mi ich. Cóż, szkoda ich wszystkich, Lily też przecież. Wiesz co, przez chwilę myślałam, że do gości wkręcisz nagle Luke'a, że to przyjaciel znajomych i przyszedł z nimi...Czy coś. ;P Troszkę banalnie, ale jakoś tak mi wpadło.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle świetny! Nie wiem czy zauwarzyłaś, ale prawie zawsze zaczynam tak komentarz. Trapi mnie ta Rachel. No nic! Czekam na następną notkę!
OdpowiedzUsuńHej, od pewnego czasu czytałam Twój blog i przeczytałam wszystkie notki :D baaardzo mi się podobają i mnie szczerze zaciekawiłaś tym wisiorkiem Lily, który dostała od Jamesa :D podoba mi się Twój styl pisania :D Bardzo chciałabym poznać dalsze losy Lily, chciałabym się dowiedzieć co będzie z nią i Jamesem, dlatego proszę, żebyś do mnie napisała, jak pojawili się nowa notka :D mój email to : nati6547@wp.pl mam nadzieję, że nowa notka niedługo się pojawi i że mnie zawiadomisz :D przepraszam, że nie komentowałam poprzednich notek, ale chciałam jak najszybciej przeczytać następny wpis :D Życzę Weny :DPozdrawiam!Natalia :D
OdpowiedzUsuńa i jeszcze zapomniałam dodać, że bardzo ciekawi mnie postać Luka ;D jest jakiś taki inny, ale jednak fajny ;D ciekawe, jak skończy się znajomość jego z Lily... ;Di Jacob jest fajny ;D ech... ciekawe kogo Lilka wybierzeee ;D
OdpowiedzUsuńU mnie w końcu pojawił się nowa notka. Zapraszam. [lily-james-i-huncwoci]Nadzieja
OdpowiedzUsuńnotka swietna jak zawsze :p masz bardzo przekonywujace opisy bohaterow. Nie sa oni nieprawdziwi jak to sie czesto zdarza. Kazdy ma okreslona osobowosc, zlozony charakter. Dzieki temu opowiadanie robi sie coraz ciekawsze :)Wchodze codziennie i czejam na kolejna notke!!! :*
OdpowiedzUsuń