Przejdź do głównej zawartości

20. Walentynki I

Hej!
Jak zwykle, dzielę na pół :)
Dzięki, za czytanie i komentarze! ; *

***

 – Potter nie!

 – Ale Lily...

 – Syriusz powiedziałam, że nie.

 – Ale Lily pomyśl...

 – Lunio nawet ty?! Jesteś prefektem przypominam!

 – Lily nie daj się prosić...

 – Peter ty też mnie nie przekonasz.

 – Ale Evans pomyśl. Prze...

 – James, proszę, żebyście tego nie robili – odwróciłam się do idących za mną Huncwotów i spojrzałam na nich. – Naprawdę, zrobiliście dostatecznie dużo. Piosenka była cudowna, wasze normalne prezenty również, ale nie zgadzam się na imprezę.

 – W sumie, co ona ma do gadania? – rzucił Black, a wszyscy zastanowili się przez chwilę.

 – Czyli postanowione, że impreza w Pokoju Wspólnym się odbędzie! – krzyknął uradowany Potter. – Do zobaczenia wieczorem Evans! – pomachał mi i razem z resztą Huncwotów odeszli w drugą stronę, powoli ustalając szczegóły imprezy.

 – Powiem McGonagall! – krzyknęłam do nich, a wszyscy stanęli jak wryci. Uśmiechnęłam się triumfująco i podeszłam do nich. Black powoli obrócił się twarzą do mnie.

 – Czy ty powiedziałaś to, co usłyszałem? – spytał podnosząc jedną brew. Pozostała trójka nadal stała plecami do mnie.

 – Tak. Jeśli zrobicie imprezę, pójdę do McGonagall – powtórzyłam spokojnie.

 – Nie zrobisz tego.

 – Założysz się? – zapytałam rzucając mu wyzywające spojrzenie. On westchnął ciężko.

 – Uwierz, że mnie kusi moja huncwocka natura, ale nie mogę tego zrobić. A może nam powiesz, dlaczego nie chcesz imprezy? Jakiś konkretny powód?

 – Bo jeśli zorganizujecie imprezę, podejrzewam, że będą tam litry alkoholu, którego nie może tam być.

 – I nagle ci to przeszkadza? Jakoś na pierwszej imprezie ci to nie przeszkadzało, ani w święta. Mam ci przypomnieć parę pijanych faktów? – spytał ze złośliwym uśmiechem.

 – Nie Łapciu, nie musisz – powiedziałam słodko. – Bo wcale mi alkohol nie przeszkadza.

 – Ja już nic nie wiem! – zrobił głupią minę, zastanawiając się nad sensem tego, co powiedziałam.

 – Proste i logiczne. Po alkohol będziemy musieli iść do Hogsmeade, oczywiście nielegalnie, a po ostatniej przygodzie z Rogaczem, Lily boi się, że może nam się coś stać – Remus podszedł do nas i uśmiechnął się. – Czyż nie tak Lily?

 – Dokładnie – odpowiedziałam z uśmiechem.

 – Ja bym na to nie wpadł – mruknął Potter drapiąc się po głowie.

 – Bo niestety nie masz tyle inteligencji w sobie, jak nasz kochany Lunio. Masz trochę inny potencjał – wyjaśnił Black z miną naukowca.

 – Taa... chyba potencjał kretyna – mruknęłam. Potter nie przejął się tym specjalnie.

 – A więc Evans, jeśli twoje obawy są aż tak wielkie, że nie potrafisz zgodzić się na mały, malutki, maleńki, malusieńki całkowicie niewinny wypad do wioski po, tak zwane, napoje ograniczające swobodne ruchy nóg i języka...

 – Języka to chyba nie. Przynajmniej sądząc po tym, jak mieliliście tymi językami z Evans ostatnio – wyszczerzył zęby Black, a reszta zaśmiała się. Ja spiorunowałam go spojrzeniem.

 – Dokańczając mój wywód, to spokojnie Evans. Będziemy ostrożni i będziemy unikać niebezpieczeństwa.

 – Potter zdajesz sobie sprawę, że moje i wasze pojęcie „niebezpieczeństwo” różni się całkowicie swoim znaczeniem?

 – Ale tym razem weźmiemy twoją definicję owego słowa – powiedział błyskotliwie. – Tylko musisz nam ją przedstawić.

 – Nie i koniec. Powiedziałam: pójdę do McGonagall, jak tylko usłyszę słowo impreza.

 – Impreza! – krzyknął Black i wyszczerzył zęby. Spojrzałam na niego z litością, jakby był chory umysłowo.

 – Więc umowa stoi Evans? – podchwycił Potter.

 – Nie i nie będę dłużej dyskutować.

 – Lily, błagamy! – cała czwórka padła na kolana i wyciągnęła do mnie ręce, patrząc maślanym wzrokiem.

 – Bo, jeśli chcemy zrobić imprezę - Remus spojrzał na zegarek – mamy niecałą godzinę, żeby zdobyć jedzenie i picie.

 – Tym bardziej nie – mruknęłam – W pośpiechu nie patrzy się na niebezpieczeństwa.

 – Co ja się będę z tobą użerał – Potter wstał i podniósł mnie, przerzucając sobie przez ramię. Zaczęłam wrzeszczeć wniebogłosy. Pozostała trójka wstała i podążyła Potterem niosącym mnie.

 – PUŚĆ MNIE POTTER! – wrzasnęłam na cały głos.

 – Nie uważacie, że warto by było ją trochę, no wiecie, uciszyć? – zaproponował Peter, rzucając zlęknione spojrzenia na drugi koniec korytarza.

 – Racja – Syriusz pokiwał głową. – Silenco! – momentalnie głos ugrzązł mi w gardle i nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Chciałam się drzeć, ale czułam, jakby ktoś mi wsadził wielką kulkę w miejsce, gdzie powinna być krtań. Zaczęłam wierzgać nogami i bić Pottera rękami, a ten, jakby nigdy nic, szedł sobie dalej, ustalając z resztą szczegóły imprezy.

 – Eee...

 – Co znów Peter? – zniecierpliwił się Black.

 – Ona ma różdżkę – powiedział z nutką obawy w głosie. Wszyscy zamarli, razem ze mną. Poczułam spojrzenia Huncwotów na sobie. Już chciałam sięgać po nią, gdy...

 – Accio różdżka Evans! – mój magiczny patyczek wyleciał mi zza pazuchy i wpadł prosto w wyciągniętą rękę Blacka. Przeklęłam w myślach. – Dziwne – mruknął Syriusz po chwili – Dzisiaj naszym mózgiem operacyjnym jest Glizdek – Peter podrapał się z zażenowaniem po głowie, a reszta zaśmiała się. Ja oczywiście zdążyłam się pogodzić z moim losem worka na plecach i z obrażoną miną czekałam, aż mnie postawią na nogi. Ale oni szli i szli i jakoś daleko im było do tego, aby mieli przestać iść. Szliśmy korytarzami, którymi nigdy w życiu nie szłam. Aż po dłużej chwili zorientowałam się, gdzie jesteśmy i zdążyłam zauważyć, że zmierzamy do wieży Gryffindoru. Gruba Dama pytając nas o hasło, patrzała, jak na wariatów, a gdy weszliśmy do Pokoju Wspólnego, wszyscy wytrzeszczali gały. Większa część Gryfonów wybuchła śmiechem na widok mnie niesionej przez Pottera, co ja skwitowałam prychnięciem, które, z powodu braku głosu, mi nie wyszło. Myślałam, że już mnie puszczą, ale niestety oni nie podzielali moich myśli i zaczęli się wspinać po schodach do swojego dormitorium. Remus otworzył drzwi i weszliśmy. Potter zygzakowatym krokiem ominął wszelkie przeszkody znajdujące się na ziemi i dosłownie rzucił mną na swoje łóżko. Cała czwórka stanęła nade mną, a ja usiadłam i wbiłam w nich wściekły wzrok. Rzucać się na nich z pięściami nie było sensu, bo wszyscy czterej posiadali różdżki, przy czym Black posiadał nawet dwie.

 – No więc Evans, poczekasz sobie tutaj grzecznie na nas. Jak nie będziesz rozrabiać, to cię wypuścimy – oznajmił mi Potter i wyszczerzył zęby. – Mowy niestety nie odzyskasz, bo mogłabyś krzyczeć. Tak więc, do zobaczenia Evans! – cała czwórka pomachała mi bezczelnie i wyszła, starannie zabezpieczając drzwi od zewnątrz. Możecie sobie wyobrazić, jak bardzo byłam wściekła i jak bardzo wkurzało mnie to, że nie mogłam nic powiedzieć? Od razu podskoczyłam do drzwi i szarpnęłam za klamkę. Jak wiadomo, nawet nie drgnęła. Gdybym miała różdżkę, może coś bym poradziła, ale nie moja wina, że Peterowi nagle zachciało się myśleć. Zabiję ich, normalnie uduszę! Stwierdziłam, że nie warto się denerwować i usiadłam na skraju najbliższego łóżka. Rozejrzałam się po pokoju. Jak zwykle panował tu taki bałagan, jakby huragan tędy przeszedł. Spojrzałam na komodę pośrodku pokoju, która przywołała wspomnienia z pamiętnej imprezy. Mimowolnie uśmiechnęłam się. Ale mój wzrok przykuł pergamin leżący na tej właśnie komodzie. Co prawda w tym pokoju było wszystko, ale jeszcze ani razu nie widziałam żadnego zwoju pergaminu. Wstałam z łóżka i podeszłam do komody. Ale okazało się, że pergamin jest pusty. Zdziwiło mnie to jakoś i zaczęłam się baczniej mu przyglądać. Stałam zapatrzona w kawałek kartki (totalnie nie pasowała ona do „wystroju” dormitorium, a na dodatek była pusta!), gdy drzwi do pokoju otwarły się i do środka wparowali Huncwoci. Spojrzałam na nich znad pergaminu i podniosłam jedną brew. Cała czwórka była nieźle wkurzona. Nawet nie zwrócili na mnie uwagi, tylko toczyli dyskusję.

 – Glizdek mówiłem ci, że masz ją wziąć!

 – Nic nie mówiłeś! A ostatnio powiedziałeś, że ja już nigdy nie będę jej miał, bo jestem nierozważny! – Peter bronił się przed oskarżeniami Syriusza.

 – Jak już cały dzień byłeś mózgiem, to teraz nie mogłeś pomyśleć? – spytał zrezygnowanym tonem Potter.

 – Jego limit myślenia wyczerpał się na rok – odparł zgryźliwie Łapa.

 – Przestań już Łapo! On tak samo tego zapomniał jak ja, ty, czy Rogacz – mruknął posępnie Lunatyk.

 – Musimy wypuścić Ev... – cała czwórka zamarła wpatrując się we mnie przerażonym wzrokiem. Nagle wszyscy się rzucili w moją stronę i cała nasza piątka leżała na ziemi. Przygwoździli mnie i zaczęła się szarpanina. Zdezorientowana i zszokowana nie zdążyłam nawet zareagować i powoli czułam, jak się duszę pod ciężarem czwórki chłopaków. Po jakichś pięciu minutach, poczułam, jak ktoś wyrwał mi kawałek pergaminu z ręki.

 – Spokój! – krzyknął Remus i wszyscy się uspokoili – Mam ją, zejdźcie z biednej Lily, bo ją udusimy! – jak powiedział, tak się stało i zostałam uwolniona. Potter chciał mi pomóc wstać, ale zmierzyłam go wściekłym wzrokiem i wstałam sama. Cała czwórka stała z minami zbitego psa i patrzała na mnie przepraszającym wzrokiem. Remus po lekkim wahaniu odczarował mnie i poczułam, jak uwalnia się moja krtań.

 – BEZCZELNI IDIOCI! CO TO DO CHOLERY MIAŁO BYĆ!? – wrzasnęłam. Tego było dość. Byłam wściekła, jak diabli.

 – To chyba nie był dobry pomysł z tym odczarowaniem – mruknął Syriusz – Wcale mi nie brakowało tego słodkiego wrzasku – reszta ledwo powstrzymała śmiechy, ale widząc moją minę, uspokoili się, przywracając wyraz skruchy na twarzy.

 – Ja tam lubię jak ona się na mnie drze – szepnął Potter na ucho Blackowi i obaj zachichotali. Remus dźgnął ich w żebra łokciem.

 – Eee... Lily nie złość się, ale miałaś w ręku coś, co jest nam bardzo potrzebne – podrapał się z zażenowaniem w głowę.

 – Wystarczyło powiedzieć, że mam wam to oddać – warknęłam przez zaciśnięte zęby. Oni popatrzeli zdumieni na siebie.

 – Nie wpadłem na to – powiedział Potter ze szczerym zdziwieniem. Zamknęłam oczy i policzyłam do trzech, bo dalej nie wytrzymałam.

 – Idę do McGonagall powiedzieć, że robicie imprezę – powiedziałam sucho i zaczęłam iść w stronę drzwi.

 – Nie fatyguj się Evans. Ona już wie – oznajmił Łapa. Odwróciłam się do nich i spojrzałam na niego pytająco. – Złapała nas, jak wracaliśmy z tym wszystkim. Skonfiskowała nam to i dała szlaban na dwa tygodnie – dodał z przekąsem.

 – Dobrze wam tak. Więc idę do siebie – odwróciłam się i podeszłam do drzwi, otwierając je. – A, zapomniałabym. Black, moja różdżka – Syriusz podszedł do mnie i z niemałym strachem w oczach oddał mi moją różdżkę. Schowałam ją i wyszłam stamtąd, przeklinając w duchu dzień, w którym urodził się Potter.


***


Mijały kolejne dni, ja nadal nie odzywałam się do Huncwotów (nawet do Remusa), Potter zadręczał swoją drużynę treningami (w końcu mecz coraz bliżej), Kate powoli wracała do swoich nawyków przedblackowych, ja pogodziłam się z Severusem no i nadal utrzymywałam kontakt z Adamem, który pisał do mnie co najmniej 2 razy w tygodniu. Już nie mogłam się doczekać ferii Wielkanocnych, podczas których pojadę na mecz Złotych. No i tak sobie zleciała połowa lutego. A dokładnie w połowie lutego, był 14 luty. A 14 luty to...

 – Walentynki! Jak ja nienawidzę walentynek! – mruknęła posępnie Angelina 14 lutego 1976 roku w poniedziałkowy ranek.

 – Nie marudź – powiedziałam radośnie. – Dzisiaj jest wyjście do Hogsmeade! – od tygodnia chodziłam cała rozpromieniona, bo dokładnie tydzień temu na tablicy znalazło się ogłoszenie mówiące o tym, że w walentynki będzie wyjście do wioski. Oczywiście od razu napisałam o tym Adamowi, który uradował się chyba bardziej niż ja i obiecał, że zaraz po treningu pojawi się w Hogsmeade. Tak więc od tygodnia chodziłam rozradowana, nawet wybaczając Huncwotom ich wybryk. Potter oczywiście szukał powodu mojej radości, ale stwierdziłam, że ciekawiej będzie, jak sam zobaczy na własne oczy i nie zdradziłam mu mojej słodkiej tajemnicy.

 – Tobie łatwo mówić, bo się spotykasz z Adamem Royalem właśnie w walentynki – odparła markotnie.

 – To znajdź sobie kogoś i też się będziesz cieszyć – odpowiedziałam z uśmiechem. – Bierz przykład z Kate.

 – Taa i co tydzień mam z innym się spotykać?

 – No nie przesadzaj – powiedziałam karcąco. – Nie co tydzień, tylko co dwa dni – wyszczerzyłam zęby do pałkarza, a ta zaśmiała się.

 – Ja wszystko słyszę! – krzyknęła z łazienki Kate, ale również się śmiała. Po jakiejś chwili wyszła z łazienki. – Jestem gotowa, możemy iść – powiedziała i cała nasza trójca wyszła z dormitorium. Gdy zeszłyśmy do Pokoju Wspólnego, okazało się, że jest on pomalowany na różowo, a fotele na dodatek mają na sobie czerwone serduszka. Pokręciłam ze śmiechem głową, ale mina mi zrzedła, gdy zobaczyłam wściekle różowy transparent z napisem: „Umówisz się ze mną Evans?”. Minęłam to bez słowa i poszłyśmy dalej. Ale ledwo wyszłyśmy z wieży, a już wisiał drugi napis: „Może jednak?”. Ale byłam w zbyt dobrym humorze, więc ominęłam go wręcz z uśmiechem. Na następnym zakręcie, jak się można było domyślić, był kolejny: „Nie daj się prosić Evans!”. Tym razem się zaśmiałam, co było zaraźliwe i zaraz za mną roześmiała się Kate i Angela. Po drodze minęliśmy chyba 10 innych transparentów, pod którymi stali ludzie i śmiali się, ale mnie to nawet nie obchodziło. W końcu doszłyśmy pod Wielką Salę, gdzie był największy z dotychczasowych napisów, mający następującą treść: „Evans do cholery, są walentynki!”. Pokręciłam głową z uśmiechem, wyobrażając sobie, co na to powie McGonagall. Weszłyśmy do Wielkiej Sali i usiadłyśmy przy stole Gryfonów. Niedaleko nas siedzieli Huncwoci. Oczywiście Potter od razu, jak tylko mnie zobaczył, podszedł do nas i usiadł obok mnie.

 – Cześć Evans. To co z naszą randką dzisiaj? – uśmiechnął się zalotnie.

 – Wiesz Potter, cholernie mi przykro, ale już się umówiłam z kimś – odparłam słodko z nutką ironii.

 – Wiem, że tak mówisz, żeby się wymigać od randki ze mną – odparł opierając się luzacko o oparcie krzesła.

 – Mów, co chcesz, ja swoje wiem – odpowiedziałam z uśmiechem i zajęłam się pałaszowaniem mojego śniadania. – Zresztą, jeśli idziesz dzisiaj do wioski, to może mnie spotkasz.

 – A wtedy rzucisz mi się w ramiona i powiesz: „Ach! Mój kochany! Nawet nie wiesz ile czekałam na tą chwilę!”. A potem nie pozostanie nam nic innego niż piękne życie! – powiedział poetyckim głosem. Kate parsknęła w swój talerz, wypluwając wszystko, a Angelina spadła z krzesła.

 – Oczywiście Potter. A był w tej bajce różowy smok? – spytałam uśmiechając się drwiąco i wstałam od stołu. – Idę pogadać z Severusem – oznajmiłam, widząc, że Sev czeka przy drzwiach i patrzy się znacząco na mnie. – Spotkamy się pod salą – odeszłam od nich i poszłam pod drzwi, gdzie wyżej wspomniany już czekał.

 – Cześć Lily – powiedział z uśmiechem. Odwzajemniłam uśmiech.

 – Cześć, czekasz na mnie? – spytałam, a on pokiwał głową.

 – Przejdziemy się?

 – Jasne – odparłam i wyszliśmy z Wielkiej Sali. Skierowaliśmy się na schody prowadzące na 3 piętro, gdzie miałam Obronę Przeciw Ciemnym Mocom.

 – Może poszłabyś ze mną dzisiaj do Hogsmeade? – spytał po chwili milczenia i spojrzał na mnie. Zarumieniłam się lekko.

 – Wiesz, że chciałabym, ale jestem już umówiona – mruknęłam.

 – Aha. A z kim? – spytał niedbale.

 – Z Adamem.

 – Tym całym zawodnikiem?

 – Tak – odpowiedziałam trochę wyzywająco.

 – Jakim cudem, skoro go nie ma w Hogwarcie? – nadal drążył temat.

 – Pojawi się w wiosce. Teleportuje się zapewne.

 – A nie musi być na treningu? – spytał. Cały czas jego ton był bezbarwny, jakby pytał o pogodę, ale dobrze wiedziałam, że mu się to nie podoba.

 – Ma trening do południa.

 – Lepiej się pilnuj i bądź z nim w miejscach publicznych – rzucił patrząc gdzieś przed siebie z determinacją. Nie mogłam się powstrzymać, żeby się nie zaśmiać.

 – Oj Sev, myślisz, że on jest jakimś gwałcicielem, czy coś i ma mnie zamiar napastować?

 – Nie wiem co mu chodzi po głowie, nie znam go – mruknął.

 – A ja myślę, że jeśli byłoby z nim coś nie tak, to nie byłby w klubie Ślimaka – powiedziałam dobitnie.

 – A wiesz o tym, że Czarny Pan również był w klubie Slughorna za jego czasów? – spytał niespodziewanie. Zatkało mnie.

– Skąd ty wiesz o takich rzeczach? – skutecznie odparłam atak, a tym razem to jego zatkało.

 – Czytałem w jakieś książce – mruknął pod nosem. – Ja się będę zmywał, bo jeszcze muszę wziąć plecak z dormitorium. Na razie Lily i uważaj na siebie – powiedział i nie patrząc na mnie odszedł w drugą stronę. Stanęłam i zdziwiona patrzyłam na odchodzącą postać Severusa Snape’a. Pominę fakt, że torbę miał na ramieniu, a poszedł w złą stronę, jeśli chodzi o drogę do lochów, gdzie prawdopodobnie znajdował się jego dom. Nagle na myśl mi przyszło, że wygląda jak nietoperz. Szedł szybko, sztywnym krokiem, lekko zgarbiony, a za nim szeleściły poły jego szaty. Martwiłam się o niego. Ostatnio schudł trochę i zmizerniał. Zauważyłam to dopiero dzisiaj. Czułam, że nasze drogi powoli rozchodzą się w całkowicie innych kierunkach i obawiałam się, że jeśli się rozejdą, to raz na zawsze. Pozostało mi tylko dbać o to, żeby tak się nie stało, bo mimo wszystko, naprawdę ceniłam sobie jego przyjaźń i zależało mi na nim. Nie chciałam go stracić. Westchnęłam i ruszyłam pod klasę, wspominając wszystkie dobre chwile spędzone z tym czarnowłosym chłopakiem. Pod salą nikogo nie było, więc usiadłam pod ścianą, czekając na Kate i Angelinę. Po paru minutach zaczęła się pojawiać cała klasa, aż w końcu przyszły dziewczyny w towarzystwie Huncwotów. Podeszli do mnie, a ja wstałam z podłogi.

 – Masz, przyda Ci się – Potter wyciągnął rękę, w której miał chusteczkę higieniczną. Spojrzałam na niego pytająco. – Smarkerus mówi samo za siebie – dodał i wyszczerzył zęby. Black roześmiał się, a ja zmiażdżyłam Pottera wzrokiem.

 – Wiesz, gdyby nie to, że sam jesteś cały obsmarkany, z miłą chęcią wytarłabym nos o twoją szatę, ale niestety tylko ubrudziłabym się bardziej – odparłam drwiąco.

 – Evans mistrzyni ciętej riposty! – Potter zaklaskał w ręce i zaśmiał się krótko. Zostawiłam to bez komentarza. Przyszedł profesor i wpuścił nas do Sali. Usiadłam na swoim miejscu między Kate a Angeliną w przedostatniej ławce, zaraz przed Huncwotami.

 – Dzień dobry kochani – w klasie ucichły rozmowy i wszyscy wpatrywali się w profesora Kanta. – Pomyślałem, że w drugim semestrze trochę urozmaicimy nasze lekcje o praktykę. Myślę, że już dość podręcznikowej wiedzy. Dzisiaj zaczniemy od czegoś bardzo prostego, jednak bardzo przydatnego. Może niektórzy z was już znają zaklęcie tarczy, ale nigdy nie zaszkodzi się doszkolić. Otóż zaklęcie to odpycha niektóre zaklęcia, a działanie tych silniejszych łagodzi w skutkach. Polega na tym, że wytwarza się wokół siebie pole, które jest naszą tarczą, skąd nazwa uroku. Może pokażę na sobie. Panno Brown proszę we mnie rzucić drętwotą. – Cassie zawahała się, ale stwierdziwszy, że jest to polecenie nauczyciela, wyciągnęła różdżkę i wycelowała w Kanta.

 – Drętwota!

 – Protego! – profesor w tym samym momencie wypowiedział zaklęcie i zanim promień z różdżki Cassie dotarł do niego, wytworzyła się dookoła jego postaci taka, jakby bańka mydlana. Gdy zaklęcie dziewczyny doszło do owej otoczki, odbiło się, kierując na sufit, który lekko zadrżał pod wpływem uderzenia.

 – Cała filozofia. Proszę wstać i podzielić się na pary – wszyscy wykonali jego polecenie, a on jednym ruchem różdżki usunął stoliki i krzesła pod jedną ścianę, na koniec klasy. – Jedna osoba rzuca drętwotę, a druga odpiera ją zaklęciem tarczy. Zaczynamy! – byłam w parze z Jenny, która nie miała z kim być. Na zmianę rzucaliśmy zaklęcia, co nie sprawiało nam większego kłopotu. Ale lekcja była dobrym pomysłem, bo okazało się, że mimo tego, że jest to proste zaklęcie, połowa klasy miała z nim problem. Kant przechadzał się obok pracujących par i dawał niektórym wskazówki. I tak minęła cała lekcja, do końca której wszystkim udało się opanować to zaklęcie. Pod koniec profesor podziękował nam i wyszliśmy z klasy. Razem z dziewczynami skierowałyśmy się pod salę do eliksirów. Stali już tam Ślizgoni, którzy mieli z nami lekcje ze Slughornem. Uśmiechnęłam się do Severusa, a ten skinął głową lekko. Powróciłam myślami do naszej przyjaźni, ale nie chciałam o tym myśleć, więc otrząsnęłam się z zadumy.

 – A Ty Kate z kim dzisiaj idziesz do wioski? – spytałam, wtrącając się do rozmowy między nimi.

 – Z Syriuszem – odpowiedziała, a mi kopara opadła. – Żartowałam – zaśmiała się. – Z takim Krukonem z 5 klasy. McLaggen.

 – Ścigający Krukonów? – zapytała Angelina.

 – Nie, jego brat bliźniak, Eric – uśmiechnęła się czarnowłosa, gdy rozległ się dzwonek na lekcje. Niedługo po nim, zjawił się Slughorn, zapraszając nas do środka. Każdy zajął swoje miejsce. Profesor długo grzebał w swojej teczce, potem, gdy udało mu się znaleźć to, co chciał, długo wpatrywał się w kawałek pergaminu i marszczył brwi. Wszyscy wpatrywali się w niego zdziwieni. Po jakiejś chwili schował pergamin z powrotem i zwrócił się do nas:

 – Witam was. Proszę otwórzcie swój podręcznik na stronie 344 i zróbcie eliksir młodości. Pod koniec drugiej lekcji chcę mieć fiolki z próbkami eliksirów, oczywiście podpisane. Ja niestety muszę coś załatwić z panem dyrektorem, więc muszę opuścić klasę. Przepraszam was – chwycił teczkę i wyszedł z klasy, prawie biegnąc. Wszyscy spojrzeli po sobie zdumieni.

 – Musiało się coś stać poważnego – szepnęłam do Kate, a ta pokiwała głową.

 – Tylko ciekawe co? – spytała Angelina marszcząc brwi. Po klasie rozległ się szum rozmów. Chwilę zastanawiałam się, co to może być, ale potem wzięłam się za swój eliksir. Po dwóch godzinach mój eliksir był gotowy. Gdy zadzwonił dzwonek na przerwę, wszyscy złożyli na biurko profesora fiolki z próbkami i wyszli z klasy. Po eliksirach mieliśmy Zielarstwo, a potem przerwę na lunch. Pierwsze, co się rzuciło w oczy po wejściu do Wielkiej Sali, było to, że przy stole nauczycielskim nikt nie siedział. Zaniepokoiłam się tym, bo to nie był dobry znak. Pozostali uczniowie również to zauważyli, bo wszyscy wpatrywali się w puste miejsca przy stole grona pedagogicznego.

 – Jestem naprawdę ciekawy, co się stało – mruknął Potter siadając obok mnie.

 – Ja też. Zdarzało się, że nie było dwóch, czy tam trzech nauczycieli, często nie było dyrektora, ale żeby tak wszyscy naraz? – Remus dołączył do Pottera.

 – Nie wiem, ale ważne, że skrzaty domowe na dole pracują, bo jestem głodny – odezwał się Syriusz i wziął się za konsumowanie posiłku.

 – W sumie racja. Nasze żołądki nie mogą przez nich cierpieć – wyszczerzył zęby Potter i wziął przykład z Blacka. Westchnęłam i również nałożyłam sobie coś do jedzenia na talerz. Reszta uczniów również nie poświęciła więcej czasu na zastanawianie się, co się stało z nauczycielami i wkrótce Wielka Sala była pełna odgłosów szczękających widelców i zwykłego gwaru.

 – Są! – powiedział Peter wskazując na stół nauczycielski, przy którym po kolei siadali kolejni nauczyciele i Hagrid.

 – Ciekawe co Hagrid tam robił? – zauważył Remus.

 – I co oni tacy przybici? – dodał Potter marszcząc brwi. Spojrzałam na nich. Rzeczywiście nie mieli wesołych min. Slughorn, który zwykle uśmiechał się przy każdej okazji, siedział markotny i bezmyślnie dźgał swojego kotleta widelcem. Profesor McGonagall wdała się w dyskusję z profesor Sprout, pochylając się do niej i mówiąc jej coś na ucho. Kant siedział i nic nie jadł, tylko wpatrując się tępo w jakiś punkt w oddali, Hagrid żuł bezmyślnie ziemniaki, które wcześniej wsadził do ust, a dyrektor rozglądał się po uczniach z ujmującym smutkiem w oczach. Jego wzrok na chwilę spoczął przy stole Ravenclawu na jakąś drugoklasistkę, która tego nie zauważyła, tylko rozmawiała wesoło z koleżanką. Jednak profesor, jakby się ocknął i oderwał od niej wzrok, lekko wzdychając. Zastanowiło mnie jego zachowanie i wbiłam w niego wzrok. Chyba poczuł, że ktoś się w niego wpatruje, bo podniósł wzrok i spojrzał mi prosto w oczy. Mimo dużej odległości, mogłam zauważyć, że jego oczy są wyraźnie przygnębione. Uśmiechnął się do mnie smutno i odwrócił wzrok, biorąc sobie jakieś jedzenie na talerz. Ja również odwróciłam wzrok i tym razem przypatrzyłam się owej dziewczynce. Jeśli moje podejrzenia są słuszne, to bardzo jej współczuję. Ale nie miałam pewności. Westchnęłam i powróciłam do jedzenia. Jednak nie mogłam tknąć tego, co miałam na talerzu, bo cały czas myślałam o tym, czy mam rację. Oby nie. Po lunchu, udałyśmy się z dziewczynami pod salę transmutacji, gdzie czekała już reszta klasy, pomrukując między sobą. Po paru minutach rozpoczęła się lekcja i profesorka wpuściła nas do klasy. Wszyscy usiedli na miejscach, a ona rozejrzała się po klasie, zatrzymując wzrok na każdym z nas.

Komentarze

  1. ha ha!! Pierwsza ;] Wspaniały blog!! Masz talent!! Życzę ci mnóstwo sukcesów !!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm... Notka z wesołej przechodzi smutną. A swoją drogą, interesujący był ten pomysł Rogusia z transparentami xd Zabieram się za 2gą część ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej ^^Wreszcie mam chwilkę ;PTak więc pierwsza część świetna, fajny pomysł z tymi transparentami ;]Mam nadzieję, że z tą Krukonką to nie to, co myślę... Lecę czytać drugą część ;];**

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Hej,
Zapraszam do skomentowania rozdziału. Nie mam nic przeciwko krytyce, wręcz przeciwnie - mam nadzieję, że pomożesz mi być lepszą w pisaniu :). Chciałabym jedynie prosić o kulturę wypowiedzi.
Z góry dziękuję za trud włożony w przeczytanie rozdziału i napisanie swojej opinii! :)