Hej!
Znowu wyszła zbyt długa notka, więc tak, jak kiedyś już zrobiłam, dzielę ją na pół, a wy traktujcie ją jako jedną :) Mam nadzieję, że się spodoba. Mi się osobiście pomysł podoba, niekoniecznie wykonanie tego pomysłu, bo trochę nie wyszło tak, jak oczekiwałam, ale lenistwo nie pozwala mi na poprawienie jakościowo i ilościowo tego, więc zostawiam pierwowzór. Zapraszam do czytania i dziękuję serdecznie za czytanie moich rozdziałów oraz za wszystkie komentarze! ;*
Pozdrawiam, Leksia!
***
W piątkowy ranek obudziłam się wyjątkowo wcześnie, więc zadowolona zajęłam łazienkę bez kolejki. Weszłam pod prysznic i, wedle mojego zwyczaju, wykąpałam się w zimnej wodzie. Po wyjściu nałożyłam szlafrok, umalowałam się i poczesałam. Potem wyszłam z łazienki. Dziewczyny jeszcze spały, ale nie chciałam ich budzić, bo była dopiero szósta, a od ósmej było śniadanie, na dziewiątą pierwsza lekcja. Usiadłam na parapecie i wpatrywałam się w widok za oknem. Na dworze było jeszcze szaro, a gdyby nie śnieg, byłoby prawie ciemno. Podkuliłam nogi i oparłam głowę na kolanach. Błonia były zasypane śniegiem, a mimo to jeszcze sypało. Uśmiechnęłam się sama do siebie, bo bardzo lubiłam śnieg. Nagle z Zakazanego Lasu wyłoniły się cztery postacie. Nie rozpoznałam, kto to był, ale chód jednego z nich był mi dziwnie znajomy. Mieli kaptury na głowach i chyba o czymś dyskutowali, bo szli zwartą grupą i wydawało mi się, że jeden z nich żywo gestykuluje. Gdy byli bliżej zamku, pomimo wysokości na jakiej się znajdowałam, rozpoznałam Severusa. Zdziwiłam się szczerze. Przypatrzyłam się z kim idzie. Obok niego maszerowali chyba Lenstrange, Crabbe i Goyle. Wszyscy należeli do Slytherinu. Wydawało mi się to dziwnie podejrzane. Nagle jeden z nich podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy. To był Severus, więc nie uciekłam z okna. Wbił we mnie wzrok. Nie zamierzałam odchodzić, ani tym bardziej spuszczać głowy. Po chwili jeden z pozostałych pociągnął go za ramię i wszyscy zniknęli mi z oczu. Zaczęłam się zastanawiać, co oni robili w Zakazanym Lesie o tej porze. Podejrzewałam, że była to nocna eskapada i dopiero wracali. Wstałam z parapetu i ubrałam się. Dzisiaj ostatni dzień nauki przed świętami. Jutro większość uczniów wyjeżdża. Zastanawiałam się, jak wyglądają święta w Hogwarcie. Pierwszy raz zostawałam. Zawsze jechałam na święta do domu i albo wyjeżdżaliśmy do babci, która mieszkała na wsi, albo po świętach jechaliśmy w góry na narty. Wzięłam do ręki książkę i zaczęłam czytać. Gdy wybiła siódma obudziłam pozostałe dziewczyny i zeszłam do Pokoju Wspólnego. O dziwo, było tam parę rannych ptaszków. Na fotelu przy samym kominku siedziała para, która aktualnie się całowała, przy oknie stała kolejna para, obejmując się, a w kącie pokoju na fotelach siedziała kolejna para, która rozmawiała. Co tu tyle tych par? Cholera, żeby to tak zawsze było, ale tak nagle? Rozejrzałam się za kimś, kto nie był z drugą połówką. No i znalazłam Remusa, który siedział i pisał chyba list. Podeszłam do niego.
– Mogę się przysiąść? – uśmiechnęłam się, a on popatrzał na mnie i pokiwał głową. – Co piszesz? – spytałam, próbując rozkręcić rozmowę.
– List do mamy, że nie przyjadę jednak na święta. – odpowiedział. – Już kończę. – skrobnął podpis pod całym listem i wsadził do koperty.
– A czemu zostajesz? – zapytałam zaciekawiona, a on westchnął i uśmiechnął się.
– Jak ci powiem, to tylko pogorszę humor. – odrzekł spokojnie, a ja zaśmiałam się, bo wydawało mi się to absurdalne.
– Mów, proszę.
– No cóż, sama tego chciałaś. – mruknął. – Rogacz chciał żebym też został, bo oni z Łapą zostają. – wyjaśnił, a ja wytrzeszczyłam oczy.
– Przecież oni zawsze jeździli do domu na święta! – powiedziałam z oburzeniem.
– No tak, ale w tym roku ty zostajesz, więc Rogacz też. A jako, że Łapa z nim mieszka, to również zostaje. Automatycznie przeciąga się to na wszystkich Huncwotów.
– Cholera. – warknęłam niezadowolona, ale po chwili przypomniała mi się miotła Pottera leżąca w moim kufrze. – Chociaż w sumie... – rzekłam po chwili namysłu. – Może być całkiem zabawnie. – Remus popatrzał na mnie zaskoczony, ale ja tylko uśmiechnęłam się tajemniczo. – Dzięki za info, Lunatyku. Idziesz wysłać ten list? Bo z miłą chęcią bym się przeszła.
– Aa tak. No idę. – wstaliśmy z fotela i wyszliśmy z Pokoju Wspólnego, kierując się w stronę sowiarni. Po drodze rozmawialiśmy o SUM-ach, potem Remus próbował mi coś wspomnieć o Potterze, ale mu przerwałam. W końcu doszliśmy do sowiarni.
– Własna czy szkolna? – spytałam.
– Własna. – podszedł do żerdzi na której siedziały i pohukiwały sowy i zawiązał list dużemu, czarno-białemu puchaczowi, który posłusznie wyciągnął nóżkę. Potem Remus dał mu jakiś smakołyk, pogłaskał i puchacz odleciał. Chwilę patrzał za nim, a potem odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął. Odwzajemniłam uśmiech.
– Chciałabym mieć sowę. – powiedziałam, gdy wyszliśmy stamtąd. – Kupiłam kota, bo jak byłam na Pokątnej, nie wiedziałam, że sowa jest pocztą czarodziejów i zastanawiałam się po jaką cholerę komuś sowa. – wyszczerzyłam zęby. – Parę dni później przeczytałam, że jest to sposób komunikowania się i trochę żałowałam, że kupiłam kota, a nie sowę. Ale to nie znaczy, że nie lubię swojego kota.
– Ja dostałem sowę, jak skończyłem 10 lat od rodziców. – odparł z uśmiechem.
– Ja chyba rodzicom kupię sowę, żeby mi mogli listy wysyłać, bo moja mama strasznie panikuje, jak długo nie piszę. A sobie nie mogę kupić, bo można mieć tylko jedno zwierzątko, więc kupię im pod choinkę. Dzisiaj popołudniu jest wyjście do Hogsmeade, nie?
– Odwołali z powodu tej napaści na czarodzieja niedaleko stąd. – odpowiedział.
– Cholera. – mruknęłam niezadowolona. – Muszę coś kupić, bo nic nie mam dla nich. Całkowicie zapomniałam sobie o prezentach. I gdzie ja coś kupię, jak nie w Hogsmeade? Może jak pójdę do McGonagall, żeby mi pozwoliła, to mnie puści, co? – powiedziałam z nadzieją w głosie, ale ujrzawszy jego wzrok od razu zwątpiłam w to, co mówię.
– Myślę, że mogę ci pomóc w przedostaniu się tam. – powiedział po chwili, a ja spojrzałam na niego zdziwiona. – Ty? Prefekt? Nie, daj spokój Remus. – uśmiechnęłam się. – Nie chcę ci robić kłopotu i nie chcę żebyś przeze mnie łamał regulamin.
– Ja może i nie byłbym tak zadowolony z tego łamania, ale znam kogoś, kto to zrobi z wielką przyjemnością. – uśmiechnął się jednoznacznie.
– O nie! Nawet o tym nie myśl! – zaoponowałam ostro.
– Nie to nie, zaoszczędzisz na prezentach, bo ich nie kupisz. Tylko dostaniesz. – chłopak wzruszył ramionami, wyraźnie próbując mnie zmanipulować.
– Zachowujesz się powoli jak Potter. – mruknęłam. – To się nazywa szantaż!
– W końcu to mój przyjaciel. – zaśmiał się. – No i nie zapomnij, że jestem jednym z Huncwotów. – wyszczerzył zęby. Pomyślałam chwilę. Nie mam dla nikogo prezentu. Dla Kate, Angeliny, taty, mamy, Petunii, Severusa, Remusa... Nikogo. Przygryzłam wargi. Jeśli wymknę się do Hogsmeade, może mi grozić nawet wywaleniem ze szkoły. Ale w końcu, ile to razy Huncwoci się wymykali, a nikt ich jeszcze nie złapał przez całe 5 lat…
– Okej. Zaprowadź mnie do niego. – mruknęłam zrezygnowana. On tylko uśmiechnął się i wróciliśmy do Pokoju Wspólnego. Potem wspięliśmy się po schodach do ich dormitorium, ale zanim weszliśmy, poprosiłam, żeby to on mówił za mnie. Otworzyliśmy drzwi i naszym oczom ukazał się okropny bałagan. Remus zaczął zręcznie lawirować między różnorodnymi rzeczami, a ja stanęłam przy drzwiach. Pozostałe ¾ Huncwotów chrapała w najlepsze. Remus zaczął budzić Pottera, a ja przyglądałam się komodzie pośrodku pokoju, z którą wiązałam pewne wspomnienie z imprezy. Pomyślałam sobie, że mam szczęście, że żyję, a nawet nic mi się nie stało, gdy ona wraz z Potterem spadła na mnie, bo wydawała się naprawdę ciężka. Wzdrygnęłam się na samą myśl o tamtym wieczorze i spojrzałam na bezskuteczne próby obudzenia Pottera.
– -Rogacz, wstawaj! Mam sprawę! – Lupin krzyczał mu prosto do ucha.
– Spieprzaj Lunio! Jest siódma rano! – okularnik obrócił się na drugi bok.
– Lily tu jest. – oznajmił w końcu Lunatyk.
– Co?! – Potter wstał, jak oparzony i skierował wzrok na mnie. Mój widok zwalił go z łóżka. Podniósł się z ziemi.
– Cześć Evans! – zmierzwił sobie włosy jednym ruchem ręki. Muszę przyznać, że bez okularów wyglądał jeszcze przystojniej. No i nie pomijam faktu, że był w samych bokserkach. Był szczupły, ale mięśnie miał nienajgorsze. Jego nogi były mocniej umięśnione niż reszta ciała.
– Cześć. – mruknęłam, przeciągając wzrok od jego nóg w górę. Jednak zatrzymałam się w okolicach krocza, bo... – Ekhem. – chrząknęłam trochę zawstydzona. – Mógłbyś...? – wskazałam palcem na jego bokserki, na których było wybrzuszenie dość wielkich wymiarów. Poczułam, jak się rumienię.
– Eee, to normalne Evans. – machnął ręką nie przejmując się tym, że jego przyrodzenie domagało się czegoś. – Co ty tutaj robisz?
– Rogacz! – warknął Remus. – Lily tu przyszła do ciebie z prośbą, więc z łaski swojej idź do łazienki i ogarnij się! – Potter przewrócił oczami i wszedł do łazienki. Wyszedł po pięciu minutach w spodniach i skarpetkach, ale bez koszulki.
– Nie widziałeś gdzieś mojej bluzki? – spytał wodząc wzrokiem po pokoju. Zatrzymał się na mnie i wpatrywał dłuższą chwilę. Przymknęłam na to oczy, wiedząc, że muszę go o coś poprosić.
– Tam leży, koło Lily. – rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam pod moimi nogami, o dziwo, złożoną koszulkę. – Spokojnie, czysta. – dodał po chwili Remus. Podniosłam ją i rzuciłam Potterowi, który ją złapał.
– Dziękuję Evans. Usiądź. – wskazał stołek, z którego sprzątnął jakieś śmieci. Usiadłam. – No więc, słucham, co cię do mnie sprowadza. – spojrzał na mnie z wyczekiwaniem. Skinęłam głową na Remusa.
– Lily chce się dziś wybrać do Hogsmeade. – powiedział krótko, a Potter uśmiechnął się.
– Nie ma sprawy. Wezmę cię tam, ale pod jednym warunkiem. – odpowiedział wesoło, a ja przełknęłam ślinę, doskonale zdając sobie sprawę z tego, do czego jest zdolny.
– Jakim? – spytałam podnosząc jedną brew. Uśmiechnął się podejrzanie.
– Pójdziesz ze mną tylko ty. Sami. Ja i ty. Nikt więcej.
– Okej. – odpowiedziałam, wyrażając ulgę w głosie. – Ale nie myśl sobie, że to jest jakaś randka, albo spotkanie, Potter. Czysty biznes. – dodałam szybko, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
– Umowa stoi. Najlepiej żebyśmy nie szli na lekcje, bo wtedy mało osób chodzi po korytarzach. Mniejsze prawdopodobieństwo, że spotkamy kogokolwiek, a w ogóle rano nie ma takiego tłoku tam, bo większość ludzi jest w pracy.
– W czasie lekcji? – spytałam zdziwiona.
– No tak. Chyba, że dygasz Evans, że będziesz miała przerąbane u McGonagall. – zakpił, a ja prychnęłam.
– Dobra, niech ci będzie. – odparłam pewnie. – To o której?
– Punktualnie o dziewiątej w Pokoju Wspólnym. – odpowiedział ze szczerym uśmiechem.
– Mam coś wziąć ze sobą?
– Nie bierz nic. Wszystko zostaw mnie.
– Okej. To do dziewiątej. Dzięki Remus. – wyszłam z ich pokoju. Trochę się bałam tego wypadu. A co, jak nas złapią? Starałam się myśleć pozytywnie. Gdy weszłam do dormitorium, żadna z dziewczyn już nie spała.
– Gdzie ty byłaś Lily? – spytała na powitanie Kate.
– Z Remusem w sowiarni, a potem w ich dormitorium. – odparłam.
– Coś ty robiła u nich w dormitorium z Remusem?! – spytała zdziwiona Angelina, obdarzając mnie dwuznacznym spojrzeniem.
– Rozmawiałam z Potterem. – mruknęłam.
– Co?! – wytrzeszczyła oczy Kate. Machnęłam ręką w odpowiedzi.
– Długa historia. Opowiem wam kiedy indziej. Idziemy na śniadanie? Bo mi kiszki marsza grają. – pomasowałam się po brzuchu i spojrzałam wyczekująco na nie.
– Chodźmy. – zadecydowała Kate i tak też zrobiłyśmy.
***
– Idziemy na lekcje? – spytała Angelina, przełykając ostatni kęs swojej kanapki, którą zabrała do dormitorium ze śniadania.
– Idźcie. Ja nie idę. Wytłumaczcie mnie jakoś przed McGonagall. Powiedzcie, że bardzo źle się czuję, albo coś tym stylu. – powiedziałam, starając się brzmieć jakbym mówiła o pogodzie.
– Jak to, nie idziesz? – spytała zdziwiona Kate.
– Co ty kombinujesz Lily? – Angela popatrzała na mnie podejrzliwie.
– Nic. – odpowiedziałam z uśmiechem. – Idźcie już, bo się spóźnicie. – wypchałam je z dormitorium. Zostałam sama. Przebrałam się z szat czarodziei i włożyłam obcisłe dżinsy i zieloną zwiewną bluzkę. Na to czarny sweter. Włożyłam kozaczki i płaszcz zimowy, potem czapkę i rękawiczki. Wsadziłam portfel do małej, białej torebki i wyszłam. Zeszłam po schodach, a w pustym Pokoju Wspólnym czekał na mnie Potter w rozpiętym, czarnym, krótkim, męskim płaszczu i szaliku w barwach Gryffindoru. Uśmiechnął się promiennie na mój widok.
– Ślicznie wyglądasz. – powiedział na przywitanie.
– Nie zapominaj się Potter. – mruknęłam. – Ale dzięki. To co robimy?
– Chwila. – odszedł ode mnie, wyciągnął jakiś pergamin wyszeptując coś i stukając w niego różdżką. Potem przyglądał się mu chwilę i schował za pazuchę. – Możemy iść. Wszyscy są na lekcjach, nikt nam nie przeszkadza.
– A Filch? – spytałam.
– Spokojna głowa. – uśmiechnął się. – Chodź. – wyszliśmy z wieży i skierowaliśmy się na 3 piętro. Tam minęliśmy posąg jednookiej czarownicy, przy którym stanęliśmy. Zauważyłam, że Potter ma plecak. Chłopak wyciągnął różdżkę i stuknął w posąg wypowiadając zaklęcie. Posąg odskoczył i odsunął się, ukazując tunel. Zagwizdałam z podziwem.
– Panie przodem. – zrobił gest ręką w stronę tunelu. Uśmiechnęłam się i weszłam do środka. Potter wszedł za mną i zamknął przejście.
– Lumos. – mruknęłam i światło z różdżki oświetliło korytarz. James zrobił to samo.
– Ale tu ciasno, co Evans? – zauważył z nutką wesołości w głosie. – Idź ciągle prosto. – podpowiedział. Szliśmy lekko skuleni, szczególnie on. W pewnej chwili poczułam, jak coś musnęło mój tyłek.
– Potter! – warknęłam, – Jeszcze raz takie coś, a dostaniesz w zęby!
– Nie mam zielonego pojęcia o co ci chodzi. – odwróciłam się i zobaczyłam, jak szczerzy zęby.
– To się dowiedz, bo możesz się pozbyć tego czarującego uśmiechu. – odparłam i szłam dalej.
– Haha! Przyznałaś, że mam czarujący uśmiech! Podobam ci się! – powiedział triumfalnie.
– To była ironia, idioto. – burknęłam. Szliśmy tak nie wiem ile i znów poczułam, jak coś dotyka mojego tyłka. Tym razem nic nie mówiąc, odwróciłam się i walnęłam mu z pięści w twarz.
– Auu! – pod wpływem mojego uderzenia, stracił równowagę, a ponieważ korytarz prowadził teraz lekko z górki, wpadł na mnie i potoczyliśmy się w dół z rosnącą szybkością. W końcu walnęliśmy w ścianę z ogromnym hukiem.
– Potter debilu! – krzyknęłam, a on zasłonił mi usta ręką.
– Ciii! – usłyszałam jego szept zaraz przy uchu. Przez całe plecy przeszły mi ciarki.
– Robert! Co to był za hałas?! – usłyszeliśmy przytłumiony głos jakiejś kobiety.
– Chyba w piwnicy! Pójdę sprawdzić! – odpowiedział jej męski głos. Po chwili czekania, usłyszeliśmy czyjeś kroki nad nami. Ktoś coś przesuwał i czegoś szukał. – Nic tu nie ma! To musiały być jakieś szczury! – potem jego kroki oddaliły się. Siedzieliśmy jeszcze tak parę minut, aż w końcu oderwał rękę od moich ust. Potem wstał i otworzył klapkę w suficie. Pomógł mi wstać, a potem wyszedł przez klapkę. Wyciągnął mnie z tunelu i zamknął ją. Spojrzałam na nią, była tak dobrze ukryta, że ktoś, kto nie wiedział, gdzie jest, nie mógłby jej znaleźć. Potem rozejrzałam się po pomieszczeniu. Byliśmy w magazynie jakiegoś sklepu. Było tu pełno skrzynek, towarów i innych pierdół. Potter bez słowa przeszedł cicho pomieszczenie, ciągnąc mnie za rękę. Doszliśmy do schodów, po których weszliśmy do góry i wyszliśmy z tego budynku. Znaleźliśmy się na ulicy głównej. Potter chciał coś powiedzieć, ale nie dałam mu dojść do słowa.
– Ostrzegam Cię Potter, że jeszcze raz mnie dotkniesz, a ci połamię wszystkie kości. – warknęłam nieprzyjemnie, a on, jak to on, wyszczerzył zęby. Pod okiem miał obfite limo. – Nie boli cię? – spytałam, przełamując się. Nie ukrywam, że patrząc na tego siniaka miałam wyrzuty sumienia. James jednak machnął na to ręką z uśmiechem.
– Gdzie teraz idziemy? – spytał i popatrzał na mnie wyczekująco.
– Ty idź gdzie chcesz, a spotkamy się tutaj za... – popatrzałam na zegarek – dwie godziny.
– Nawet o tym nie myśl Evans, że cię zostawię.
– Ale... – ale nie dał mi dokończyć. Uparł się, że nie odejdzie ode mnie nawet na krok, więc zrezygnowałam z dalszego przekonywania go.
– Więc? Gdzie idziemy? – spytał.
– Po sowę. – odpowiedziałam zrezygnowana, nie mając siły się z nim kłócić i skierowaliśmy się w stronę sklepu z sowami. Stało tam mnóstwo różnorodnych sów. Od najmniejszych, które zmieściłyby się w dłoni, do tak wielkich, że nawet nie podejrzewałam, że takie istnieją. Dobre pół godziny wybierałam odpowiedniego ptaka, aż w końcu wybrałam zwykłą, brązową płomykówkę z wielkimi, ciemnymi oczami.
– Nie ta. – powiedział Potter po pół godzinie milczenia, gdy już ekspedientka pakowała ją do klatki. Przestała wykonywać tą czynność i odłożyła sowę na jej miejsce.
– Niech pani go nie słucha. On nie ma nic do gadania. – poleciłam jej, będąc jednocześnie zła na niego.
– Nie możesz wziąć tej. – protestował Potter.
– Czemu niby? Bo ty tak mówisz? – spytałam zirytowana.
– Bo musisz wziąć tą. – wskazał mi czarno-brązową sowę z dużymi, pięknymi, orzechowymi oczami. Co prawda była śliczna, ładniejsza od tej, co ja wybrałam, ale te jej oczy... Owszem, cudowne, ale... orzechowe. Nie chciałam być wiecznie skazana na te oczy.
– Nie Potter. Ja chcę tamtą. – wskazałam na poprzednią sowę, której już tam nie było. – Gdzie... – zobaczyłam, jak druga ekspedientka pakuje moją sowę do klatki i daje jakiejś kobiecie. – Super. – mruknęłam niezadowolona. – Niech pani da tą, którą on powiedział. – sprzedawczyni uśmiechnęła się serdecznie.
hej, James miał fajny pomysł...i tym sposobem jest z Lily na prawie-randce ;pCiekawe, czy coś z tego wyjdzie... Lecę czytać II część ;D;**
OdpowiedzUsuńUwielbiam sówki :D A jednak pani prefekt zdarza się zapominać o tak podstawowych rzeczach jak zakupy ;] No i przygoda ze śmierciożercami chyba ich trochę... zbliżyła do siebie :) Super, jak zwykle!
OdpowiedzUsuńU mnie news , zapraszam :) http://lily-w-krainie-czarow.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńach, wiesz dlaczego założyłam? ^^ bo kocham pisać i mam tysiąc pomysłów na raz no i zawsze staram się złapać kilka srok za ogon xD co nie zawsze wychodzi mi na dobre... dzięki za dodanie mnie do linków- ja też Ciebie dodam :) ale to jutro;) pozdraawiam :)
OdpowiedzUsuń